do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wypił jednym haustem.Lemoniada, odrobinę kwaśna, nie za bardzo, i odrobinę słodka, ale nie zanadto.Dobrze, że żadna z tych staruszek nie jest jego babcią.Już dawno by się do nich wprowadził.- Możesz wypić cały dzbanek, młodzieńcze.Chciał.- Dzięki - powiedział i uniósł dzbanek do ust.Jego ciało wchłonęło lemoniadę tak szybko, że już teraz zaczął się pocić.Wypił wszystko i wytarł usta rękawem, odrobinę czystszym niż ręce.- Przepraszam.Mam maniery robotnika.- Nie wspominając już o apetycie.Poklepał się po brzuchu, w którym przelewała się teraz chłodna lemoniada.- Dziękuję za życzliwość.- Cieszymy się, że nas posłuchałeś.Oho.- Ależ nie posłuchałem.Wskazała stertę śmieci.- Wygląda to tak, jakbyś go burzył.- Usuwam tylko niepotrzebne rzeczy.- Posmutniała.- I zburzę dobudowane ściany.Ale nie ruszę samego domu.Zamierzam go odremontować.- Och!- Więc chyba ta lemoniada mi się nie należała.- Dostałeś ją, bo jej potrzebowałeś, a my jesteśmy chrześcijankami.- Dziękuję.Naprawdę była mi potrzebna.- Zawsze należy się rewanżować; była to lekcja, którą Don otrzymał w dzieciństwie.Więc: - Skoro tu jestem.jeśli będę mógł paniom pomóc, proszę mi dać znać.- Pomożesz nam, jeśli zburzysz ten dom.- Więc to panie powinny go kupić i wynająć ekipę rozbiórkową.- Oddał dzbanek.- Bardzo dziękuję.Dotknął palcami nieistniejącego ronda kapelusza, tak jak to robił jego ojciec, odwrócił się i pomaszerował z powrotem.- Zrobiłybyśmy to, gdybyśmy mogły! - zawołała za nim.Dlaczego na takich domach nie ma znaków ostrzegawczych?UWAGA: DZIWNE STARUSZKI I ZNIKAJĄCE DZIURY.STRZEŻ SIĘ NIEBEZPIECZNIE STUKNIĘTEJ BEZDOMNEJ KOBIETY.Aha, nie zapominajmy: POCAŁUNKI W NIECZYNNYCH TOALETACH SUROWO WZBRONIONE.Teraz musiał zdecydować, co dalej.Zerwać resztę tynków? Zburzyć ścianę między kuchnią na piętrze a pokojem? Nie miał ochoty na ciężką pracę, choć lemoniada go odświeżyła.Może nawet za bardzo.Ruszył do łazienki na tyłach domu.Nadal w niej był, kiedy ktoś zapukał do frontowych drzwi, głośno i natarczywie.Chwileczkę, jak rany.Przekornie zaczął myć ręce, zamiast rzucić się do drzwi.Musi pamiętać, żeby kupić mydło i parę ręczników.Wyszedł, wycierając ręce o spodnie; zanim zdołał dotrzeć do drzwi, usłyszał, że Sylvie wita gościa.Wszedł do salonu, w którym trzymał wszystkie narzędzia, i stanął twarzą w twarz z kolegą Cindy.- Witani pana - powiedział facet.Jak on się nazywa? - Ryan Bagatti - pomógł mu gość, całkiem jakby słyszał jego myśli.- Pamięta pan?- Jakżebym mógł zapomnieć? - Don przeszedł obok niego i wyjrzał przez drzwi.Sylvie stała na trzecim schodku, gotowa do ucieczki.- Dzięki, że wpuściłaś do domu obcego.- Nieźle się panu powodzi - zauważył Bagatti.- Ma pan gosposię, choć na trawniku zrobił się śmietnik.- Nie jestem gospodynią - oznajmiła Sylvie.- Jest niczym - warknął Don.- Kupiłem ją razem z domem.Ale ma własne zajęcia.- Cindy o niej wie? - spytał Bagatti, wcielenie niewinności.- Pewnie się dowie za jakieś piętnaście minut.- O rety, ależ pan ostry.Przyszedłem tu, bo jestem przyjacielem Cindy.- Innymi słowy, ona nie wie, że pan tu jest?- Ktoś telefonował do agencji, a jej nie było.Jest chora.Od czasu jak podpisaliście umowę.- Mam nadzieję, że to nic poważnego.- Aha, może pan jej wyśle kartkę albo co.- Ktoś dzwonił do agencji - przypomniał Don.Wiedział, że to coś paskudnego, i chciał, żeby Bagatti wreszcie to powiedział.- Ten facet, co tu mieszkał.Właściwie jego prawnik.Zdaje się, że nabrał podejrzeń, gdy się dowiedział, w jaki sposób Cindy to załatwiła i jak zbijała cenę.Powiedział, że chce osiemdziesiąt.- Dom nie jest tyle wart.- No, o tym zdecyduje sąd.Przynajmniej tak to ujął ten prawnik.Nasłał na nią detektywa.Ma zdjęcia, jak pan z nią wchodzi do domu.I wychodzi.Jak się całujecie w samochodzie.To chyba dowodzi, że można mówić o zmowie.- Widziałeś te zdjęcia, Bagatti?- Dlaczego miałbym je widzieć?Don chwycił go za ramiona i popchnął.Bagatti walnął głową o ścianę.Natychmiast stracił ten głupi uśmieszek.- Chyba nie wyraziłem się jasno - powiedział Don.- Czy to ty zrobiłeś te zdjęcia, Bagatti?- Prywatny detektyw, przecież mówię.To jest napaść!- Masz te zdjęcia?- Ten facet tylko do mnie zadzwonił.- Więc czemu mówisz to mnie, a nie Cindy?- On pozwie was oboje.Ale powiedział, że może jakoś dojdziecie do porozumienia.- Tak powiedział? A może ty tak powiedziałeś?- Jak to? O co chodzi?- O szantaż.I wymuszenie.- To nie ja.Ale może on.- Może?- Chce dwadzieścia tysięcy.I tak będzie pan do przodu o dziesięć.To chyba w porządku?- Ale pewnie ten facet nie chce zmieniać ceny na umowie, co?- Po co psuć sobie zeznanie podatkowe? I tak pan zarobił na tym domu.- I przyszedłeś do mnie?- Cindy nie ma pieniędzy.- Skąd wiesz? Nie powiedziałaby ci nawet, gdzie jest wychodek.- Już mówiłem, facet miał prywatnego detektywa.Człowieku, to boli!Don go puścił.Ale kiedy Bagatti chciał ruszyć do drzwi, znowu rzucił nim o ścianę.I znowu, i jeszcze raz, aż głowa agenta odłupała trochę tynku.- Uważaj - powiedział.- To ściana nośna.Nie chcę jej wymieniać tylko dlatego, że zrobisz w niej dziurę.- Panie, ja tylko przekazuję wiadomość!- Jak się nazywa ten prawnik?- Nie powiedział.Mówił, że się z wami skontaktuje.- Nie chcę tutaj żadnych prawników.Pójdę do jego kancelarii i porozmawiamy albo niech od razu podaje nas do sądu, bo nie złamaliśmy prawa.- Powiem mu.- Nie, ja mu powiem.Daj mi jego numer.- Mówił, że jeszcze zadzwoni.Niech się pan.Tym razem jego głowa nie odbiła się tak ładnie od tynku.- Nie usztywniaj szyi - poradził Don - bo później będzie bolało gorzej.- Już boli!- Dawaj numer.- Puść mnie, to go napiszę.Don cofnął się, stając pomiędzy Bagattim i drzwiami.Agent drżącymi rękami wyciągnął wizytówkę i zaczął bazgrać na niej numer telefoniczny.- Znasz na pamięć, co? - rzucił Don.- Tyle się nadzwoniłeś.- Co to ma znaczyć?- To ma znaczyć, że jesteś donosicielem.Powiedziałeś mu, że Cindy i ja mogliśmy się polubić.A on pewnie kazał ci wynająć detektywa.Szybka robota, zrobił te zdjęcia parę godzin później.- I co z tego? Królewna zaczęła się przymilać do klienta, coś mnie tknęło i okazało się, że miałem rację, może nie? Zaniżyliście cenę domu o trzydzieści tysięcy.Więc mnie nie wyzywaj, bo sam jesteś złodziejem.W tym momencie, dokładnie wtedy Don mógłby przekroczyć granicę.Po tylu latach panowania nad sobą.Po długich miesiącach, kiedy chciał porwać córeczkę i ukryć ją w Mongolii albo Bułgarii, ale nie zrobił tego.Długie miesiące, długie lata potem, kiedy miał ochotę odszukać prawnika swojej byłej żony i rozbić mu ten gadzi łeb, ale nie zrobił tego.Tak bardzo chciał wyrazić gniew.i nie zrobił tego.Bagatti nie spuszczał z niego oczu.A kiedy Don wreszcie odstąpił o krok, agent śmignął ku drzwiom jak wiewiórka.Don został z wizytówką.Kolejny prawnik [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl