do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Weszliśmy do drugiego wagonu.Zabytkowy wagon, pozbawiony ścian, podzielony był na niewielkie przedziały.Zajęliśmy jeden z nich, a Sienieczka zaczął skakać po miękkim siedzeniu.Naczelnik stacji w czerwonej czapce pogroził mu berłem i zagroził:– Przestań chuliganić, bo cię usunę z pociągu!Potem uniósł berło, parowóz jeszcze raz gwizdnął i, gwałtownie ruszając szarpnął wagonem tak, że musieliśmy trzymać się ławek i siebie nawzajem.Dziewczęta w sąsiednim wagonie zaczęły tak piszczeć, że niemal nas ogłuszyły.Za drugim razem parowóz zdołał ruszyć pociąg, ciężko dysząc pociągnął wagony wzdłuż peronu.Ładna kobieta podniosła rękę z chusteczką, żegnając nas.Pomachałem do niej, zrobiło mi się jej żal.Pociąg potoczył się nabierając prędkości.Przy torach znajdowały się niewielkie ogródki, w których pracowali ludzie.Ale te ogródki raczej nie były widoczne z Wieży – pomyślano je tak, żeby kryły się w cieniu domów.W ogóle przed naszym wzrokiem pokazało się jakby drugie oblicze Arkadii.Od poszewki miasto nie było już takie wesołe, czyste i ładnie pomalowane.Z drugiej strony torów ciągnął się zielony nasyp, świetnie widoczny z Wieży.Na nim nie było budynków ani ogrodów, ale co jakiś czas zdobiły go kwietniki.Następnie długo jechaliśmy wzdłuż ułożonego z betonowych płyt olbrzymiego stumetrowego napisu „Chwała ekologii!”Po kilku minutach na nasypie, który stał się bardziej stromy i wyższy, rozgościł się jeszcze jeden, nie mniejszy od poprzedniego, napis: „Ozdobimy Ojczyznę sadami!”W tym czasie pociąg zatoczył już obszerny półokrąg, i Wieża Obserwacyjna została z tyłu.Tory coraz bardziej zagłębiały się w ziemi, i nagle w wagonie zapanowała ciemność – wjechaliśmy do tunelu.Od razu odgłos kół stał się głośniejszy i gwałtowniejszy, parowóz zahuczał i zapachniało dymem.– Daleko jesteśmy – oświadczyła Irka.– Jak wrócimy?– Wrócimy! – radośnie odezwał się Sienia.Jak i my nigdy dotąd nie jechał pociągiem, ale podczas gdy my z Irką ukrywaliśmy swoje uczucia, udając, że taka podróż nie jest niczym dla nas nowym, Sienieczka nie krył swojego zachwytu.W wagonie było zupełnie ciemno.Wyciągnąłem rękę i odszukałem szczupłe palce Irki.Opanowało mnie dziwne uczucie, jakbym zlatywał z jakiejś góry.– Jesteś kochana – wyszeptałem.Nie wiem, czy mnie Irka usłyszała, ale mocno zacisnęła palce na moich.A Sienieczka, nie rozumiejąc co się dzieje, zapytał:– Co powiedziałeś? Co się stało?– Jeszcze jesteś za mały, żeby to wiedzieć – opowiedziałem.Irka roześmiała się.Tunel skończył się tak samo niespodziewanie, jak się zaczął.Z lewej pokazały się sady, domki od tyłu, wąska ulica, zwrócona do nas swoją niemalowaną stroną.Nieopodal nich i nad nimi ciągnęła się do nieba twierdza Wieży.To znaczy, że kolej prowadzi wzdłuż zewnętrznej granicy półksiężyca, tworzącego miasto, następnie na końcu rogu weszły pod ziemię i ominąwszy Wieżę wyszły na powierzchnię przy drugim rogu półksiężyca, wykonawszy pełne koło.Z drugiej strony torów znowu pojawiło się olbrzymie hasło: „Swoją pracą umacniajmy czystość Ojczyzny!”– Widziałeś dużo książek – powiedziała Irka.– Wszyscy ci ludzie jakoś nie po naszemu są ubrani.Suknie do ziemi, kapelusze, i ten pociąg dziwny taki.Co to wszystko znaczy?– I konie! – wtrącił się do rozmowy bystry Sienieczka.– Czy może tak być, że nie ma samochodów? Ani jednego samolotu?– Konie – powtórzyłem.– Konie były używane wcześniej, przed samochodami i samolotami.– Wiadomo, że wcześniej! Poza tym, kto będzie w wolnej woli nosić taką suknię! Ani w niej pobiec, ani podskoczyć.Już nie wspomnę o walce na noże.– uzupełniła Irka.– Albo jak uciec przed gliną? – dodał Sienieczka i roześmiał się.Na podwórku domku, którego tyły wychodziły na tory, siedział w pasiastym waciaku starzec z drewnianą protezą nogi.Pogroził nam pięścią i krzyknął coś.Dziewczęta w sąsiednim wagonie głośno coś śpiewały.Wróciliśmy do centrum miasta.Po głównej ulicy jechała wysoka czarna karoca, siedziała w niej dama; machała przed twarzą różowym wachlarzem.Obok karocy jechał na koniu młody człowiek, który rozmawiał z damą, pochyliwszy się w jej stronę.Na centralnej ulicy przed największym w mieście dwupiętrowym budynkiem z kolumnami przed wejściem stała inna kareta, bez koni.Grubas w niebieskim fartuchu malował ją na niebieski kolor, a na balkonie piętra stał inny grubas w czerwonym fartuchu i udzielał mu wskazówek.Trzej dozorcy szeregiem zamiatali ulicę.Za nimi szedł człowiek w mundurze ze złotymi guzikami, który pilnował, żeby ulica była dobrze pozamiatana.Przed sklepem stała długa kolejka.Niski budynek dworca odciął nas od widoku ulicy.Oto i peron.Tyle że tym razem podjechaliśmy do niego z drugiej strony.Naczelnik stacji w czerwonej czapce podniósł berło.Witając nas.Kobieta ze złożonym parasolem w ręku stała na peronie.Popatrzyłem na słońce – podróż trwała pół godziny.Dziewczęta z wycieczki szkolnej hałaśliwie wysypały się z sąsiedniego wagonu.Pomknęły do wyjścia, omywając niczym burzliwy strumień samotną kobietę.Wyszliśmy również z wagonu.– Konduktor był? – zapytał naczelnik stacji.– Nie, nie było – odpowiedziałem.– To nic, jutro będzie – powiedział naczelnik stacji.– Na razie możecie zapłacić u mnie.Po sześćdziesiąt kopiejek.Wziął pieniądze, przyłożył palce do daszka czapki i pośpieszył do parowozu, z którego wysiadł zmęczony maszynista.– Nikt więcej nie przyjechał? – zapytała kobieta z parasolem.Jej uroda była złowieszcza i – powiedziałbym – fatalna.Miała bladą cerę twarzy, jakby posypaną mąką; na tej twarzy rozpaczliwie jarzyły się czarne oczy.– Przecież pani wie – powiedziałem.– Nic nie wiem! – krzyknęła kobieta.– Czekam już całą wieczność!– Moim zdaniem jest pani jedynym nieszczęśliwym człowiekiem w tym mieście – powiedziała Irka, jakby zapraszając kobietę do odpowiedzi.Ale ta odpowiedziała nie od razu, popatrzyła ponad ramieniem Irki wzdłuż pociągu, składającego się, w końcu, tylko z dwu wagonów, jakby naprawdę miała nadzieję coś zobaczyć.Następnie przekonawszy się, że i tym razem nikt nie przyjechał, kobieta zwróciła się do Irki:– Jestem szczęśliwa.Mam dobrą pracę, świetną wypłatę.Mam własny pokój.Czego jeszcze mogę chcieć?– A na kogo pani czeka? – zapytała Irka.– Co za głupota! – rozzłościła się kobieta.– Na kogo mogę czekać?– Proszę się uspokoić Mario Osipowno – powiedział zbliżając się naczelnik stacji.Za nim szedł maszynista niosąc w ręku małą walizeczkę.– Nikt nie chce pani skrzywdzić.Nie chcecie przecież skrzywdzić Marii Osipownej?– Skoro pracuję, uczciwie zapracowuję na swój chleb, skoro uczciwie witam pociągi i nikomu nie przeszkadzam – to nie ma chyba powodu, żeby czynić mi zarzuty.– Nikt pani nie czyni zarzutów – powiedział naczelnik stacji.– To po prostu naturalna ciekawość przyjezdnych.Jesteście przyjezdni, prawda? Zaraz sprawdzimy wasze dokumenciki i dowiemy się, dlaczego chodzicie po mieście i zadajecie prowokacyjne pytania.Naczelnik uśmiechnął się chytrze, a ja się poczułem niepewnie.– Przepraszamy – powiedziała twardo Irka – ale nie mamy czasu z wami rozmawiać.My też pracujemy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl