do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mamy piêtnaœcie minut czasu do namys³u.W odpowiedzi ze wszystkichstron padaj¹ strza³y.Poddaæ siê? Patrzyliœmy, jak wrzucaj¹ nasze matki dowspólnego rowu, widzieliœmy naszych rozstrzela­nych ojców, skatowanych naœmieræ braci i mielibyœmy siê poddaæ? Zaufaæ mordercom?Wracaj¹ wiêc z posi³kami.Atakuj¹ getto od parku Krasiñ­skich, strzelaj¹ zciê¿kich karabinów maszynowych i panzer-faustów.Kul¹c siê skaczê z dachu nadach.S³yszê wchodz¹­c¹ na schody grupê Niemców, ciskam swoj¹ ostatni¹ butelkê,rozlegaj¹ siê wrzaski, wycie, uciekam.Nagle upa³, czarny dym k³êbi siê iopada, gêsty jak ciep³a tkanina, która otula ciê, dusz¹c jednoczeœnie.Terazzaczyna siê czas p³omieni; dni siê mieszaj¹.Niemcy pal¹ sektor „szczotkarzy",smo³owa­na jezdnia topnieje, idê wœród p³omieni, rozcieram d³oni¹ skwiercz¹cew³osy, od rozpra¿onej nawierzchni zapalaj¹ siê podeszwy, topi¹ siê od³amkiszk³a.Domy p³on¹, po¿ar roz­szerza siê, ogarnia coraz liczniejsze dzielnice.Zaczyna siê teraz czas, gdy mê¿czyŸni i kobiety wyskakuj¹ z okien, aby umrzeæ,uciec od p³omieni i zabiæ niemieckiego ¿o³nierza, mia¿d¿¹c go swym ciê¿arem.Zobaczy³em z dachu stoj¹c¹ w otwartym oknie kobietê, z w³osami zje¿onymi zezgrozy czy z ¿aru; w wyci¹gniêtych wysoko nad ulic¹ ramio­nach trzyma³a swojedziecko, które za chwilê mia³a rzuciæ na bruk.Krzykn¹³em: „Uratujê je,przeniosê je przez dach".Ale nie mog³a mnie dos³yszeæ.Upuœci³a dziecko, poczym z prze­raŸliwym krzykiem skoczy³a za nim.Biega³em wœród p³omieni, wœród wal¹cych siê murów i gruzów, a samoloty zczarnymi krzy¿ami, jak te, które widzia³em we wrzeœniu 1939 roku, dawno, dawnotemu, gdy siê urodzi³em, lata³y nad gettem, rzucaj¹c bomby zapalaj¹ce; niektórez nich nie wybucha³y, le¿a³y na jezdniach, czarne, groŸne, a moi towarzyszepróbowali rozbrajaæ je, aby zdobyæ proch.Ludzie pochowali siê w bunkrach, zagrzebali w gruzach, pod szcz¹tkami domów.Krêci³em siê wœród tego wszystkiego, wola³em umrzeæ w dymie, z niebem nadg³ow¹, ni¿ udusiæ siê pod betonow¹ p³yt¹.Zdj¹³em buty, aby uratowaæ je odp³o­mieni, i okrêci³em stopy szmatami, które t³umi³y odg³os kro­ków, gdyunikaj¹c niemieckich patroli chodziliœmy noc¹ od bunkra do bunkra.Dni p³ynê³y pod b³êkitnym niebem, czêsto zasnutym dy­mem.By³em g³odny,drêczy³o mnie pragnienie, bomby znisz­czy³y przewody kanalizacyjne, pi³em wiêcwodê z ka³u¿, w których dostrzega³em niekiedy jak¹œ niewyraŸn¹, ciemn¹ masê,byæ mo¿e zw³oki ludzkie.Czasem jakiœ wystêp muru ods³ania³ nagle zalan¹ ³zamikobietê, która ze wzniesionymi ku niebu ramionami klêcza³a przy zw³okach kogoœbliskiego, op³akuj¹c go, jakby by³ jedynym zmar³ym w tym niegdyœ pó³­milionowymmieœcie, z którego zosta³y tylko ruiny, trupy i garstka ¿ywcem pogrzebanych.Zacz¹³ siê wtedy czas bohaterstwa: widzia³em m³od¹ dziewczynê, która obla³a siêbenzyn¹, podpali³a i runê³a na czo³g; widzia³em mê¿czyzn, którzy zpodniesionymi rêkami podchodzili do Niemców, aby rzuciæ siê na nichniespodzianie i odebraæ im broñ.Aby przetrwaæ, chwytaliœmy siê wszelkich sposobów.Raz, schowawszy siê wruinach, nawo³ywa³em Niemców, naœladu­j¹c gard³owy g³os jednego z nich, a gdypodeszli, zar¿nêliœmy ich w ciemnoœciach.Kiedyœ znów kilku z nas przywdzia³oes-esmañskie mundury, które zdobyliœmy pierwszego dnia - pa­miêtam, ¿eprzejrza³em siê w kawa³ku lustra, ¿eby zobaczyæ, jak te¿ wygl¹dam, ja, Mietek,w he³mie i butach ludobójców - i pomaszerowaliœmy ulic¹ do rogatki strze¿onejprzez oko³o dziesiêciu ¿o³nierzy.Zbli¿yliœmy siê spokojnie, po czymotwo­rzyliœmy ogieñ.Uda³o nam siê dogoniæ i po³o¿yæ trupem trzech, którzyrzucili siê do ucieczki, ale zginê³o czterech na­szych.Zdobyliœmy sporo broni,ale postanowi³em zaniechaæ takiej metody walki; aby tego rodzaju akcja by³askuteczna, musieliœmy maszerowaæ œrodkiem jezdni, daj¹c jednoczeœnie naszym dozrozumienia, ¿e nie jesteœmy prawdziwymi eses­manami, ryzykuj¹c jednak œmieræod kuli któregoœ z towarzy­szy.A ja nie chcia³em umrzeæ w mundurze SS.Zacz¹³em znów kr¹¿yæ w oceanie p³omieni, którym sta³o siê getto, strzelaj¹c doNiemców, gdy siê tylko da³o, przeno­sz¹c z bunkra do bunkra amunicjê, broni¹c zwy¿szych piê­ter dwóch schronów na Kupieckiej.Widzia³em, jak ¿o³nierzegenera³a Stroopa wypêdzali z bunkrów kobiety i dzieci, kazali im k³aœæ siê naziemi wœród gruzów, potem zabijali wszyst­kich; widzia³em kobiety wyskakuj¹ce zokien p³on¹cych do­mów oraz inne, które rzuca³y siê na ¿o³nierzy i ginê³ynatych­miast.Czasem jednak formowa³a siê kolumna wiêŸniów; z pod­niesionymi rêkami sz³ykobiety i dzieci, wœród nich kilku mê¿czyzn, wczorajszych bojowników, dziœwyczerpanych, z³a­manych jak sprê¿yny, które za mocno naci¹gniêto.Patrz¹c nate kolumny, spowite w czarny t³usty dym po¿arów, przy­si¹g³em sobie, ¿e bêdêbiæ siê dalej, ¿e jeœli pokonaj¹ nas tu­taj, przetrwam do dnia, gdy Berlin te¿zmieni siê w pogorzeli­sko, w pole ruin.Naszym zadaniem jest dotrzeæ a¿ dojaskini morderców, odp³acaæ ciosem za cios.Nie wystarcza ju¿ umrzeæ z broni¹ wrêku.Trzeba odnieœæ ca³kowite zwyciê­stwo, zgnieœæ ich, jak rozgniata siêbutem robaka.Dym by³ teraz tak gêsty, ¿e dni niemal nie ró¿ni³y siê od nocy, a noc¹p³omienie oœwietla³y dzielnice, na które Niemcy kierowali równie¿ swojereflektory.Dwudziestego siódmego kwietnia w³o¿y³em mundur esesmana i zszed³emdo kana³Ã³w.Niemcy zaczynali dopiero zdawaæ sobie sprawê, ¿e to jest droga przerzutu broni,¿e têdy przechodz¹ ludzie z Armii Lu­dowej i z AK.Kobiety, dzieci i starcy, atak¿e bojownicy, kto-rych przeprowadza³em na aryjsk¹ stronê, godzinami czekali; w brudnej wodzie na ciê¿arówki, które wywozi³y ich do podwarszawskich lasów.Starzy i ranni szli zgiêci wpó³, niektórzy nie chcieli iœæ dalej, rezygnowali z¿ycia, zanurzali g³owy w plugaw¹ wodê, w której stali, wymiotowali.Wyci¹ga³emich, podnosi³em, taszczy³em a¿ do ¿elaznych schodów.Potem , wraca³em,prowadz¹c ludzi przenosz¹cych amunicjê, którzy chwalili moj¹ zwinnoœæ iznajomoœæ terenu.Wyszliœmy z ka­na³Ã³w w getcie i przedzieraj¹c siê przez dymzaprowadzi³em polskich partyzantów na plac Parysowski, pole gruzów.Po­przedzane ostrza³em z karabinów maszynowych, nadje¿d¿a³y niemieckie czo³gi;pochowaliœmy siê za wystêpami murów, w stosach gruzu i ob³upanych tynków.Przekradaj¹c siê od domu do domu, zdo³a³em wypatrzeæ stanowiska Niemców,nastêpnie dotrzeæ na Mi³¹, gdzie by³ mój ojciec.Uca³owa³ mnie, uczu³em napoliczku jego gêsty zarost.- ¯yjesz, Marcinie, ¿yjesz! Znów mnie uœciska³.- Nie umieraj, chocia¿ ty jeden nie umieraj i mijaj¹ dni.Niemcy metodycznieprzeszukuj¹ getto, strze­laj¹, wysadzaj¹ w powietrze bunkry, wpuszczaj¹ gazy doœcie­ków, obrzucaj¹ pociskami pogorzeliska.B³¹dz¹c wœród ruin i p³omieni wposzukiwaniu jakiegoœ schronienia, spotykam kobiety, dzieci i mê¿czyznczekaj¹cych rozpaczliwie na broñ.Niekiedy prowadzê ich moimi szlakami, okr¹¿ampo¿ary, wchodzê na ocala³e jeszcze czêœci dachów [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl