do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jegotowarzysze zamilkli w niezdecydowaniu.Benczuł ich spojrzenia na swych plecach.Czuł teżzbierające się chmury zwątpienia.Powiedziałim, kim jest, i wierzyli mu – w mniejszym lubwiększym stopniu.Do tej chwili.Jednakżeujrzeć Bena Holidaya na własne oczy tu,właśnie na tej polanie – to zupełnie zmieniałopostać rzeczy.Czarny jednorożec wydał wysoki, pełen grozykrzyk, i wszyscy zwrócili się ku niemu.Zaczarowanezwierzęporuszałosięniespokojnie,a jegonozdrzafalowały.Z każdym ruchem głowy zwierzęcia na złotejuprzężytańczyłypromieniesłońca.Niewypowiedzianaurodategostworzeniasprawiała, że spojrzenia wszystkich lgnęły doniego, jak ćmy do światła.Zadrżał, lecz nieugiął się pod ich wzrokiem.Zdawało się, żeczegoś szuka.Willow powoli odwróciła się od jednorożcai również zaczęła się rozglądać.Jej spojrzeniebyło dziwnie puste.Ben nie był pewien, co właściwie się dzieje,lecz zdecydował, że nie ma co czekać, aż danebędzie mu się dowiedzieć.– Willow! – krzyknął do sylfidy i ichspojrzenia spotkały się.– Willow! To ja, Ben! –Podszedł ku niej kilka kroków.Dostrzegł w jejoczach, że nie rozpoznaje go, i zatrzymał się.–Posłuchaj mnie.Posłuchaj uważnie.Wiem, żewyglądam inaczej.Ale to jestem ja.Wszystko tosprawkaMeeksa.WróciłdoLandoveri podstępem zabrał mi tron.Zmienił mójwygląd.Co gorsza, sam przybrał mojąpowierzchowność.Ten tam to nie ja – to jestMeeks!Willow odwróciła się teraz, by spojrzeć naMeeksa.Dojrzałatwarzi ciałoBena,i westchnęła.Lecz ujrzała i demona.Ruszyłao krok do przodu, zatrzymała i wycofała powoli.– W porządku, Willow! – zawołał Meeksgłosem Bena.– Daj mi jednorożca.Podaj mi pasuzdy!– Nie! – Ben krzyczał jak szaleniec – Nie róbtego! – Podszedł w jej kierunku kolejnych kilkakroków, zatrzymując się jednak, gdy tylkosylfida zaczęła się cofać.– Willow! To Meekszesłał te sny – wszystkie! Ma medalion.Mazaginione księgi magii.Teraz chce jednorożca!Nie wiem dlaczego, ale wiem, że nie możesz mugo dać! Proszę!– Willow, zastanów się, co widzisz! – Meeksostrzegał ją cichym, kojącym głosem.– Obcyjest niebezpieczny, a czary, których używa,mogą cię zwieść.Chodź do mnie, zanim on ciędostanie.Ben wychodził z siebie.– Spójrz, z kim tutaj jestem, na litość boską!Questor, Abernathy, Bunion, Parsnip, Fillipi Sot! – Odwrócił się, wskazując na stojących zanim towarzyszy.Lecz żaden z nich nie postąpiłdo przodu.Nikt z nich nie wydawał się byćpewien, że powinien to zrobić.Gdy Ben znowuspotkał spojrzenie Willow, poczuł, że w jegogłosie zaczyna pobrzmiewać nuta rozpaczy.–Dlaczego mieliby być ze mną, gdybym nie byłtym, za kogo się podaję? Oni znają prawdę! –Ben odwrócił się raz jeszcze – Questorze,powiedz jej coś, do licha!Mag zawahał się, zdając się rozważać, czywskazane jest usłuchać Bena, po czymwyprostował się.– Tak, on mówi prawdę.On jest królemLandover, Willow – rzekł w końcu.Dały się słyszeć szepty i pomruk zgody wśródpozostałych, urozmaicony kilkoma gnomowymi„ocal nas, wielki panie, możny panie!”,dobiegającymi zza połów szaty Questora.Ben zwrócił się ku Willow.– Chodź tu szybko! Proszę cię! Uciekaj!Lecz teraz Meeks podszedł kilka kroków kuniej i uśmiechnął się jednym z najbardziejprzekonywujących uśmiechów Bena.– Kocham cię Willow! – mówił.– Kocham cięi chcę cię chronić! Chodź tutaj, do mnie.To, cowidzisz obok obcego to iluzja.Nie ma z nimprzyjaciół.To tylko fałszywe wizje.Jeślispojrzysz uważnie, możesz dostrzec prawdę.Czy widzisz mnie? Czy jestem choć trochę inny,niż dawniej? Obcy kłamie! Czy pamiętasz sen?Musisz podać mi pas uzdy, musisz przekazać miczarnego jednorożca, by ratować się przedniebezpieczeństwem! Ci iluzoryczni przyjacielezagrażają prawdzie twojego snu.Chodź domnie, a będziesz bezpieczna!Willow patrzała to na jednego, to na drugiego,a na jej twarzy wyraźnie widać było wyrazdezorientacji.Za jej plecami czarny jednorożecprzestępował z nogi na nogę i delikatnie prychał– plama cienia ocalała przed słonecznymblaskiem, przywiązana do swego miejscaniewidzialnymiwięzami.Benbyłbliskiszaleństwa.Musiał coś wymyśleć, coś zrobić!– Pokaż mi kamień runiczny! – krzyknęłanagle Willow, zwracając głowę to w kierunkuBena, to znów Meeksa.– Niech zobaczękamień, który ci dałam.Ben zamarł.Mlecznobiały talizman, któryostrzegał go przed niebezpieczeństwem.– Niemam go! – rzekł bezradnie.– Straciłem go,gdy.– Mam go tutaj! – oznajmił Meekstryumfalnie, przerywając wpół zdania Benowi.Czarnoksiężnik sięgnął w głąb swych szati wydobył stamtąd świecący jasną czerwieniąkamień–a przynajmniejcoś,cogoprzypominało.Wzniósł go do góry, bydziewczyna mogła lepiej go obejrzeć.– Ben! – rzekła Willow cicho, a na jej twarzypojawiło się nieco nadziei.– Czy to ty? – Benpoczuł, że coś ściska mu gardło, gdy sylfidazaczęła się od niego odsuwać.– Chwileczkę! – zawołał nagle Questor Thewsi wszyscy odwrócili się do niego.– Musiałeś toupuścić, panie – oznajmił oficjalnym głosem.Wystąpił krok lub dwa do przodu, otrząsnąwszysię z przywierających do niego gnomów.Trzymał w dłoni kamień runiczny, który dałaBenowi Willow – a może tylko jego czarysprawiły, że kamień wyglądał jak tamten.Z pewnością był to widok, który zrobił napozostałych właściwe wrażenie.Talizman lśniłpurpurą.Ben nigdy w życiu nie był bardziej wdzięcznymagowi.– Dziękuję, Questorze – szepnął cicho.Willow zatrzymała się znowu.Zaczęła siępowoliodsuwaćodnichwszystkich,a niezdecydowanie powróciło.Na jej twarzypojawił się teraz również lęk.– Nie wiem, który z was jest Benem.Chybażaden.– rzekła cicho.Dźwięk tych słów pobrzmiewał jeszcze przezchwilę w ciszy, która po nich nastąpiła.Na łące– szachownicy nieruchomych figur, z którychkażda gotowa była rzucić się w innym kierunku,każda była gotowa na atak – napięcie sięgnęłoszczytu.Willow cofnęła się, przywierając doczarnegojednorożca,i woczekiwaniuprzesuwała oczami po figurach tej gry.Jednorożec uspokoił się nieco.Muszę coś zrobić – myślał Ben i gorączkowozastanawiał się, cóż to takiego miałoby być.Wtedy z lasu wyłonił się Dirk.Wyglądał tak,jak gdyby wybrał się na popołudniowy spacer.Wolno, z podniesioną głową i ogonem, niepatrząc ani w jedną, ani w drugą stronę,przechadzał się, wdychając świeże tchnieniepowietrza w cieniu drzew.Ostrożnie stawiałkroki w gęstej trawie i kwieciu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl