do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W paskarskim sklepiku, przy składzie, grzali się przy rozżarzonym piecyku dwaj granatowi policjanci.Mrugający po pijacku czerwonymi oczyma sklepikarz rozkładał drżącymi rękoma na ladzie za szkłem ser, kaszę i chleb.Chłopka wyciągnęła z koszyka pęta kiełbasy, które znikały pod ladą w podwójnej ścianie.Przez zamarznięte szyby sączył się szary świt.Po zardzewiałych kratach spływały brudne krople, monotonnie spadały na parapet i ciurkiem lały się na podłogę.Latem, jesienią, zimą i wiosną uliczka - ślepa, wybrukowana kocimi łbami, śmierdząca zgnilizną otwartych rynsztoków, uliczka zagubiona między grząskim jak przegniły trup polem a szeregiem zmurszałych, parterowych domków mieszczących pralnię, fryzjera, mydlarnię, parę sklepików spożywczych i obskurny bar - dzień w dzień pęczniała wzbierającym, rozfalowanym tłumem, który podpływał pod betonowe mury szkoły, wyciągał twarze ku nowoczesnym oknom, ku pokrytemu czerwoną karpiówką dachowi, podnosił głowy, wymachiwał rękoma i krzyczał.Z otwartych okien szkoły wołano i dawano białymi dłońmi znaki jak z odbijającego od brzegu okrętu.Ujęty jak w groble w dwa szeregi policjantów tłum odpływał korytem ulicy, odchodził aż do placu leżącego u jej wylotu, skąd otwierała się miła oczom perspektywa na zapuszczone mielizny nad rzeką, porosłe kępkami postrzępionej wikliny i pokryte z rzadka liszajami śniegu, na most nad leżącą na migotliwym nurcie mgłą, na żółte, pastelowe domy miasta, roztapiające się w czystym, spokojnym, błękitnym niebie - kłębił się rozpaczliwie na placu i znowu powracał z krzykiem.Paskarski sklepik był małą, zaciszną zatoką.Nad szklanką bimbru z buraków bratali się przy ladzie policjanci z chłopami i handlowali ludźmi ze szkoły.Nocą policjanci wysadzali przez okno szkoły towar, który albo natychmiast znikał w zakamarkach ulicy, albo, kalecząc się nieludzko, przełaził przez druty kolczaste na plac naszej firmy budowlanej, gdzie wałęsał się aż do rana, gdyż kantor był oczywiście zamknięty.Zwykle były to dziewczęta.Łaziły bezradnie po podwórzu, oglądając kupy piasku, zwały gliny, sześciany cegieł, trocinówek, szpaltówek, ramsayek, zachodziły do sąsieków z grysikiem’, którego różne odcienie i wielkości używane były na schody oraz nagrobki, i załatwiały się tam beztrosko.Obudziwszy się, wyrzucałem je bardzo altruistycznie za bramę, a korzyści Grysik - łamane, drobnoziarniste kruszywo kamienne z procederu oprócz policjantów (i pewnie nieprzystępnego, obcego płaskim, ludzkim sprawom żandarma) ciągnął wyłącznie sąsiad, sklepikarz.Nie odczuwał jednak ani obowiązku, ani potrzeby wdzięczności.Dzień w dzień wpadałem do niego po ćwiartkę razowego chleba, dziesięć deka kiszki i dwa deka masła.Z reguły mi nie doważał, a cenę wydatnie zaokrąglał.Uśmiechał się wstydliwie, ale ręka drżała mu przy zgarnianiu pieniędzy.Zresztą.On nie dolewał do pełna setki bimbru, nie doważał deka masła, ciął chleb na nierówne części i wyciskał z chłopów bezlitośnie forsę za każdą wypuszczoną na lewo dziewczynę, gdyż chciał żyć sam, miał żonę, synka w drugiej gimnazjalnej i dorastającą córkę, uczennicę kompletu licealnego, odczuwającą nęcące powaby stroju, urok chłopców, smak nauki i czar konspiracji, firma budowlana zaś sprzedawała, tak chłopom, jak inżynierom, mokry ton’, skamieniały cement, mieszała wapno z wodą, a lepik2 z piaskiem, a także odbierając wagony z towarem stwierdzała, przy cichym zrozumieniu magazyniera kolejowego, poważne manko, co natychmiast wpisywało się w księgi.Dostawca urzędowy nabierał w usta wody, miał bowiem z firmą osobne rachunki, których nie księgowano nigdzie.Firma budowlana! Ona jak dojna i cierpliwa krowa rozdawała wszystkim utrzymanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl