do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Głos brzmiał najzupełniej spokojnie, jakby nieproszony gość był w rzeczywistości gościem zaproszonym.– Wolałbym tylko czystą szklaneczkę i odrobinę więcej lodu.Złapał drinkówkę i odstawił na stolik.– Kim.? Czym.? – Bełkotliwy głos wiernie oddawał stan ducha gospodarza.– Ach, prawda.Zapomniałem się przedstawić.– Intruz wstał i wyciągnął rękę.– Możesz mówić mi Bel.– Potrząsnął odruchowo podaną dłonią Aleksandra.– Widzisz, jakie to proste? Może usiądziesz, to spokojnie porozmawiamy?Aleksander bezwładnie osunął się na fotel i sflaczał jak przekłuta lalka z sex shopu.Osłupiały, wpatrywał się w gościa, w milczeniu poruszając ustami.Przybysz chyba chciał dać mu czas na odzyskanie zimnej krwi, bo założył nogę na nogę i zabawiał się puszczeniem różnych geometrycznych figur z tytoniowego dymu.– Już? Doszedłeś do siebie? – Głos Bela zdawał się ociekać matczyną troską.– A może jeszcze trochę pomilczymy?Aleksander zmusił szare komórki do otrząśnięcia się z mentalnego paraliżu.Powoli policzył w myślach do stu i uszczypnął się w nos.– Auć, to musiało zaboleć! – skomentował Bel.– I co, wciąż mnie widzisz?Ignorując gościa, Aleksander jak robot podszedł do barku, wyciągnął pierwszą z brzegu butelkę i nie bawiąc się w szukanie szklanki, pociągnął z gwinta.Starannie zakręcił korek i z powrotem usiadł w fotelu.– Ciebie nie ma – rzekł odkrywczym tonem – a ja zwariowałem.Albo nie, po prostu jeszcze śpię i wszystko mi się śni.Nawet zabójstwo wspólnika.– Obawiam się, że nie – powiedział Bel współczującym tonem.– Zapewniam, twój wspólnik nie mógłby być bardziej martwy.Wiem to na sto procent.– Zaśmiał się.– Ale może przejdziemy do sedna sprawy, co?– Jakiej sprawy? Do cholery, czego ode mnie chcesz? I kim w ogóle jesteś?– Widzisz, jakiś czas temu zainteresowała się tobą konkurencja, więc sam rozumiesz.– Wzruszył ramionami.– Nie wiemy, o co chodzi, ale.– Jaka konkurencja? – Aleksander postanowił przejąć inicjatywę.– O co ci chodzi i kim jesteś, do kurwy nędzy?Bel ostentacyjnym ruchem odłożył cygaro i pochylił się lekko w jego stronę.– Już mówiłem, jestem Bel.A ten, do którego strzeliłeś, to Gabi z konkurencji.Nawiasem mówiąc, gdy zjawi się ponownie, nie radziłbym powtarzać tej sztuczki.Zabić i tak go nie zabijesz, możesz tylko wkurzyć.A wkurzony Gabi.– skrzywił się, jakby przypomniał sobie coś bardzo nieprzyjemnego –.nawet nie pytaj.Chociaż z drugiej.Pomimo całej tej absurdalnej sytuacji Aleksander odzyskał równowagę.– Nie mógłbyś mówić jaśniej? – przerwał w połowie zdania.– Jaka konkurencja? Pracujecie w show-biznesie? Magiczne sztuczki i spółka? – zakpił.– I co ja mam z tym wspólnego? Nawet w karty nie gram.Triumfalnie, przekonany, że panuje nad sytuacją, popatrzył na Bela.Politowanie malujące się na twarzy gościa momentalnie zgasiło poczucie wygranej.– Jak z taką inteligencją, a raczej jej brakiem, udało ci się zostać biznesmenem? Chyba, że wszystkie interesy załatwiasz tak, jak ten.– Bel wskazał na problem o imieniu John.– Bez obrazy – dodał pospiesznie, bo Remington spurpurowiał ze złości.– Wszystko ci wytłumaczę.Gabi to zdrobnienie od Gabriela, kapujesz?– Nie bardzo.– Nagle Aleksandra olśniło i natychmiast parsknął śmiechem.– Jaja sobie robisz? A ty to co? Może Belzebub? Daruj sobie.Bel z rezygnacją pokręcił głową.– Chyba potrzebujesz małej demonstracji.– Pstryknął palcami.Aleksander w oszołomieniu patrzył, jak dobrze znany mu pokój przeistacza się w rozpościerającą się po horyzont pustynię.Przy oparciu jego fotela z piasku wystrzeliła smukła palma, ocieniając go baldachimem liści.Nagle spostrzegł, że w ręku trzyma kokos ze ściętym czubkiem.Z kokosa sterczała niedorzeczna parasolka i słomka.– Proszę, spróbuj.Delikatnie pociągnął przez słomkę.Malibu, zidentyfikował bezbłędnie, z mleczkiem kokosowym, tonikiem i lodem.– I jak? – Bel odczekał chwilę, jak gdyby dając mu czas na dopicie drinka.– Może teraz zmienimy klimat? – zapytał i nie czekając na odpowiedź, ponownie strzelił palcami.Zrobiło się ciemno i zimno.Aleksander zadarł głowę, żeby sprawdzić, co się stało z palmą, i zobaczył nad sobą Mały Wóz z Gwiazdą Polarną.Spuścił wzrok.Przed nim na wyrzeźbionym z lodu stoliku stały dwa kryształowe kielichy.– Teraz lepiej? Może spróbujesz? – Bel podsunął mu kielich.W dalszym ciągu oszołomiony, a teraz na dodatek zmarznięty, Aleksander podniósł puchar.Kryształ okazał się lodem.Zawartość sprawiła jeszcze większą niespodziankę.Kiedy się krztusił, próbując złapać oddech, usłyszał uprzejmy głos:– Czysty spirytus pije się na wdechu.Po chwili, gdy prawie mógł oddychać, po raz trzeci rozległo się pstryknięcie i z powrotem znaleźli się w mieszkaniu.– I jak? Teraz wierzysz?Remington powoli zbierał myśli.Jakaś jego część wierzyła w to, co powiedział Bel, inna, ta racjonalna, dawała zdecydowany odpór.– Ten Bel, to faktycznie od Belzebuba? – zapytał, chcąc zyskać na czasie.– Od Beliala.Chociaż imię nic mu nie mówiło, poczuł ciarki na kręgosłupie.Rozpaczliwie usiłował przypomnieć sobie wszystko, co wiedział na temat diabłów i aniołów.Niewiele tego było, w kościele ostatni raz był.Tego też nie pamiętał.Z rezygnacją pokręcił głową.– Powiedzmy, że ci wierzę.Więc czego chcesz?– W zasadzie to nic wielkiego.Kiedy Gabi złoży ci jakąś propozycję, nie przyjmuj jej, zanim nie wysłuchasz mojej.Zgoda? Na pewno będzie ciekawsza.– Skoro ty jesteś diabłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl