[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dorożka gwałtownie zatrzymała się.Był już na miejscu, na Grosvenor Square.Zapłacił woźnicy i wszedł do cichego, ciemnego domu rzadko używanym wejściem dla służby.Dzięki szczególnej ostrożności i późnej porze, nie napotkał nikogo.Czuł się zmęczony’i wyczerpany, ale drobiazgowo dopełnił codziennych obowiązków, zanim spoczął.Z chwilą, gdy przyłożył głowę do poduszki, zapadł w sen.Głęboki, spokojny, bez marzeń.Zło w najczystszej postaci wróciło do Londynu.Huczało mu w głowie i w tym samym rytmie ktoś uporczywie pukał do drzwi sypialni.Trevor przewrócił się na bok, skrzywił i warknął:- Precz.Hałas nie ucichł, a nawet stał się głośniejszy.Markiz stęknął i schował głowę pod poduszkę.Pukanie zostało stłumione, ale nadal je słyszał.Otworzył przekrwione oko i znów stęknął, gdy uświadomił sobie, że prześladowca nie da za wygraną.Ponowne wydanie z siebie głosu wymagało zbyt wiele wysiłku, więc Trevor usiadł i czekał.Bezskutecznie próbował powstrzymać bolącą głowę przed rozpadnięciem się na kawałki.Do zaciemnionego pokoju wszedł lokaj Everett.- Najmocniej przepraszam, że pana obudziłem, milordzie.- Służący podszedł do masywnego łóżka.- Nie mogłem inaczej.Książę tu jest.- Książę? Jaki książę? - Trevor spróbował podnieść głowę.Łomot w skroniach nasilił się.- Książę Warwick - wysyczał lokaj i gwoli wyjaśnienia dodał: - Pański ojciec.Wzmianka o ojcowskim tytule przywołała mgliste wspomnienie balu, nocnego pocałunku, skandalicznej sceny i fascynującej przejażdżki powozem, czyli wszystkiego, co złożyło się na doskonały pretekst, aby upić się do nieprzytomności natychmiast po odwiezieniu lady Meredith do domu.Idiotyczny, ale w tamtych okolicznościach zupełnie zrozumiały sposób zakończenia wieczoru.Kłujący ból za oczami zwiększył się dziesięciokrotnie, gdy energiczny służący zaczął się krzątać po sypialni, zbierając części ubrania niedbale rozrzucone na dywanie.Markiz usłyszał wyraźne cmoknięcie dezaprobaty.Lokaj odsunął ciężkie haftowane zasłony, by wpuścić do pokoju światło.Trevor opadł na łóżko, jedną ręką zasłaniając oczy przed powodzią promieni słonecznych.- Za bardzo huczy mi w głowie, żeby rozbawił mnie twój dowcip, Everett.Książę Warwick prędzej zjadłby gwoździe, niż przekroczył moje skromne progi.A teraz zaciągnij z powrotem zasłony i przynieś mi kawy.Wielki dzbanek, jeśli łaska.- Milordzie, nigdy bym nie żartował w tak poważnej sprawie - zapewnił Everett ze zwykłą u niego wyniosłą godnością.Nalał gorącej wody do miski i zaczął metodycznie ostrzyć brzytwę markiza.- Poinformowałem księcia, że powita go pan, jak tylko skończy się ubierać.Trevor omal nie warknął ze złością na służącego, który stanął wyczekująco przy łóżku, gotów do pomocy w toalecie.- Mój ojciec naprawdę tu jest?- Tak, milordzie.- Dzisiejszego ranka nie przyjmuję gości - oświadczył Trevor.- Przekaż księciu, żeby przyszedł kiedy indziej.Najlepiej w przyszłym tygodniu.Trevor leniwie przewrócił się na bok i wcisnął obolałą głowę w poduszkę.Prawie słyszał, jak lokaj nadyma się z oburzenia.W przestarzałym, ciasnym pojęciu Everetta wyproszenie księcia z domu było niemożliwością.- Nie mogę powiedzieć księciu, że pan nie chce się z nim zobaczyć - parsknął zdziwiony lokaj.- To niegrzeczne.I niewłaściwe.- To bardzo niewłaściwe przychodzić z wizytą bez uprzedzenia, o takiej skandalicznie wczesnej godzinie - jęknął Trevor.- Milordzie, jest trzecia po południu.- O - mruknął pod nosem Trevor i ostrożnie usiadł.Przytrzymał głowę obiema rękami z nadzieją, że gdy się wyprostuje, pulsowanie w skroniach nieco zelżeje.- Pora dnia nie ma znaczenia.Nigdy nie przyjmowałem nieproszonych popołudniowych gości.- Przypuszczam, że mógłby pan zrobić wyjątek dla członka rodziny - uprzejmie odparł lokaj.Zwłaszcza tak znamienitego.Lokaj nie powiedział tych słów głośno, ale Trevor był przekonany, że służący tak właśnie pomyślał.To była trudna decyzja, jeśli wziąć pod uwagę opłakany stan całego organizmu.Trevor pomyślał jednak, że i tak w końcu będzie musiał stawić ojcu czoło.Może lepiej od razu mieć to z głowy.- Daj mi kilka minut, żebym mógł sobie ulżyć.- Markiz machnął w kierunku nocnika.- Potem przyprowadź księcia tutaj.- Tutaj?- Tak.Lokaj otworzył usta ze zdziwienia.- W pańskiej sypialni nie ma porządnego miejsca do siedzenia.Co jego wysokość zrobi? Usiądzie na krześle przy łóżku, jakby był pan obłożnie chory?- Dlaczego nie?- To bardzo uchybiałoby jego godności.Trevor chciał ryknąć, ale samolubnie zauważył, że od tego jeszcze bardziej rozboli go głowa.Spiorunował lokaja wzrokiem, Everett odwzajemnił się tym samym.Znaleźli się w kropce.Trevor z niechęcią odrzucił kołdrę.Wstając z łóżka, potknął się i omal nie usiadł lokajowi na kolanach.Ostatecznie doszedł do wniosku, że leżąc w łóżku z monstrualnym kacem, rzeczywiście nie powinien przyjmować ojca.To byłoby nierozważne.Już nie protestował, gdy lokaj zajął się doprowadzaniem go do porządku.Trzydzieści minut później wszedł do niewielkiego, ale wykwintnie umeblowanego przedpokoju, który służył mu za salon.Książę stał przy oknie i obserwował ruch na ulicy.- Nareszcie - powiedział, nie odwracając głowy.- Wiedziałem, że jeśli poczekam wystarczająco długo, w końcu zrozumiesz, że wszelkie próby unikania mnie spełzną na niczym.Trevor omal nie zawrócił do sypialni.Mąciło mu się w głowie z niewyspania i nadmiaru whisky.- Trudno mieć do mnie pretensje o unikanie pana, skoro dopiero co dowiedziałem się, że mam gościa.- Mimo narastającego gniewu, Trevor spokojnie usiadł.- Co się, do diabła, stało wczorajszego wieczoru? Obiecałeś, że będziesz na balu lady Dermond, a jednak cię tam nie widziałem.Gdy ojciec w końcu odwrócił się od okna, Trevor uśmiechnął się kwaśno.- Przyszedłem wcześnie, sir.Miałem nadzieję wypełnić swoje obowiązki w odpowiednim czasie.Niestety, impreza okazała się tak niemożliwie nudna, że po prawie trzech godzinach czekania na twoje przyjście zrezygnowałem i poszedłem sobie.Książę chytrze uniósł brew.- Czy właśnie to było przyczyną tej całej awantury z dzierlatką Barringtonów? Znudzenie?Trevor szyderczo skrzywił usta.Wyglądało na to, że plotkarskie języki nie próżnowały.- Czy przypadkiem nie chodzi o lady Meredith Barrington?- Nie próbuj ze mną tego niewinnego tonu.Nie jestem jednym z twoich kompanów półgłówków, których możesz łatwo zbyć udawanym oburzeniem.- Książę z niesmakiem potrząsnął głową.- Słyszałem rozmaite skandaliczne opowieści o wydarzeniach ostatniego wieczoru.Dlatego przyszedłem tutaj, żeby dowiedzieć się prawdy.- Prosto od krowy, że się tak wyrażę - powiedział spokojnie Trevor.- Krowy? Jeśli choć część z tego, co mówią, jest prawdą, można by cię raczej przyrównać do osła.- Książę skrzywił się sarkastycznie.- To córka hrabiego Stafforda, prawda?- Zdaje się, że tak.- I zgwałciłeś ją w ogrodzie?- Co?! - Łomotanie w głowie wróciło z ogromną siłą.- Ja ją tylko pocałowałem.Prawdę powiedziawszy, to ona zaczęła.Książę uśmiechnął się niewesoło.- Nic więcej? Tylko pocałunek? To stanowczo do ciebie niepodobne.Gdy Trevor usłyszał w głosie ojca szyderstwo, napięcie, które czuł, częściowo opadło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]