[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Robin podtrzymał ją, dzięki czemu nie stoczyła się w dół, lecz poczuła dotkliwy ból w kostce.Stanowczo nie potrafię udawać, pomyślała, siadając u stóp głazu, tak by mogła objąć kostkę wolną ręką.Nie opłaciło się jej oszukiwanie Robina; naprawdę skręciła nogę.Zacisnęła mocno powieki, by ukryć łzy cisnące się jej do oczu, i mocno przygryzła dolną wargę.Za nic nie chciała płakać, ale ból był po prostu straszny.Robin przyklęknął przed nią na jedno kolano, położył jej nogę na swym udzie i dokładnie obmacał kostkę.Na jego twarzy malowały się smutek i skrucha.- Och, moja droga.Tak mi przykro.Pewnie bardzo cię boli.Patience z determinacją przełknęła łzy.- Wszystko z mojej winy - dodał Robin.Kasandra i wicehrabia pochylili się nad nią również, przejęci i współczujący.- Musimy wracać - zdecydowała Kasandra.- Położymy cię do łóżka, Patience, i wezwiemy doktora.Robinie, czy to złamanie?- Mam nadzieję, że tylko skręcenie.Wicehrabia Wroxley miał najbardziej wymowny wyraz oczu, jaki zdarzyło się widzieć Patience.Spojrzała w nie przelotnie, gdy Robin dotknął najboleśniejszego miejsca.Wicehrabia zrozumiał, że ona nie udaje.- Zaniosę panią do domu, panno Gibbons - rzekł cicho.- Bardzo mi przykro, naprawdę.- Ja się tym zajmę - rzucił szorstko Robin.- Do Ucha! Wszystko przeze mnie.Ja poddałem myśl, żebyśmy poszli na spacer we czwórkę.Powinienem był pilnować, żeby Patience nic się nie stało.Patience postanowiła w duchu, że nigdy więcej nie będzie nikogo oszukiwać, a już na pewno nie Robina.- Nie, nie, zawiniłam tylko ja.Byłam nieostrożna.Rozglądałam się naokoło, zamiast patrzeć pod nogi.Nie musicie wszyscy ze mną wracać.Czułabym się okropnie! To twój dzień, Kasandro, ty chciałaś pokazać wicehrabiemu najładniejsze miejsce w parku.Proszę, zrób to! Bardzo proszę!Obydwoje protestowali, całkiem szczerze, była o tym przekonana.Robin natomiast, ku jego chlubie i ku jej wieczystej hańbie, nie zgodził się.Najwyraźniej znacznie bardziej obchodziło go, co się z nią stanie, niż pilnowanie tamtych dwojga.- Mogę pójść sama - oznajmiła, kiedy już dla wszystkich stało się jasne, że robiłaby sobie wyrzuty, gdyby wrócili z nią do domu.- Nie powinieneś mnie nieść, Robinie, jestem za ciężka.Spróbowała stanąć, ale potknęła się już przy pierwszym kroku.Byłaby upadła, gdyby Robin nie objął jej mocno w pasie.Wtuliła twarz w jego ramię i zaniosła się na szlochem.Nie z bólu - zasługiwała na ból - lecz z powodu tego, co zrobiła.Plan powiódł się znakomicie.Kasandra i wicehrabia poczęli znowu schodzić po zboczu.Robin nie miał pojęcia, że skręciła kostkę rozmyślnie.On jest chyba najsilniejszym mężczyzną na świecie, pomyślała chwilę później, kiedy wziął ją na ręce i z łatwością wspiął się na wzgórze, jakby ważyła tyle co piórko.Objęła go za szyję i wsparła czoło na jego ramieniu.Był doprawdy niezwykle męski.Mogłaby drżeć z podniecenia i zakłopotania wskutek jego bliskości, gdyby tylko nie czuła się tak okropnie.No i gdyby kostka nie rwała jej tak boleśnie, że zupełnie nie mogła myśleć o czym innym.- Biedactwo - szepnął jej do ucha.- Moja biedna Patience.- To wszystko z mojej winy.Robinie, jestem o wiele za ciężka dla ciebie.- Cicho, cicho - rzekł z taką czułością, że miała ochotę jęknąć z rozpaczy.- Cicho.ROZDZIAŁ 9Trzeba było nalegać, żebyśmy wszyscy wrócili do domu razem z Patience, myślała Kasandra, gdy schodziła z wicehrabią ze wzgórza.Patience rozpaczałaby jednak w przekonaniu, że zepsuła im dzień.I przecież nic nie mogli dla niej zrobić.Robin potrafi sam zanieść ją do domu i sprowadzić doktora, żeby obejrzał skręconą kostkę.Ciotki Altea i Beatrycze zakrzątną się koło niej, jak należy, i poślą po Matyldę.Przed wypadkiem - choć wcale go sobie nie życzyła - Kasandra szczerze pragnęła pozbyć się w jakiś sposób Patience i Robi-na.Teraz zaś czuła się niemal winna fatalnego incydentu.Biedna Patience!- Muszę pani coś wyznać.- Wicehrabia Wroxley przystanął, ujął ją za ręce i spojrzał w jej twarz.- Boję się, że to ja jestem przyczyną wypadku pani kuzynki.- Ależ skąd.Przecież znajdował się pan daleko od niej.- On chyba też chciał, żeby Robina i Patience tam nie było.- Kiedy jadła pani śniadanie, wyszedłem na chwilę z panną Gibbons - wyjaśnił - i wtedy podsunąłem jej myśl, by upozorowała wypadek.- Znów spojrzał jej w oczy.- A więc to było udawanie? - spytała zdumiona.- Patience wcale nie skręciła nogi?- Niestety - rzekł ze smutkiem.- Chciała tak postąpić, ale pośliznęła się naprawdę.Źle postąpiłem, namawiając ją do oszustwa.Nie życzyłem sobie, żeby spotkało ją coś złego, lecz mimo wszystko właśnie tak się stało.Weszli na zalesione zbocze wzgórza.Gałęzie tworzyły cienisty dach nad ich głowami.Paprocie rosły gęsto po obu stronach ścieżki.Pachniało ziemią i liśćmi, słychać było ptasi świergot i słaby szum wodospadu.- Czuje się pan winien? Ja także, bo również pragnęłam czegoś takiego.Nie wypadku, rzecz jasna, ale.- Nie wyjaśniła, co ma na myśli.Nie musiała zresztą wyjaśniać.Zrozumiała, że posunęła się daleko.Pojęła to już poprzedniego dnia, po powrocie z wdowiego domu, w nocy, kiedy próbowała zasnąć.Pojęła tego ranka, gdy przypomniała sobie, że mieli tu przyjść razem, sami, i że on miał ją znowu pocałować.Igrała z ogniem.- Czy powinniśmy wrócić? - spytał.Owszem, powinni wrócić.Tak byłoby bezpieczniej.W dodatku zasługiwali na karę w postaci wyrzeczenia się miłej przechadzki, którą planowali i na którą z przyjemnością czekali.Pokręciła jednak przecząco głową.Coś się zmieniło, myślała, gdy nadal schodzili w dół.Lekki ton, żartobliwe docinki, flirt gdzieś zniknęły.Po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że znalazła się sama z obcym mężczyzną z dala od domostw i ludzi.Było to niemądre.Zanim jednak zdążyła pogrążyć się w niepokojących rozważaniach, byli już na samym dole i spoza drzew objawił się im widok tak zachwycający, że zaparło jej dech w piersiach, chociaż widziała go już setki razy.Głęboka sadzawka miała kształt łzy, a odbicia drzew i wzgórza zawsze nadawały wodzie intensywnie zieloną barwę.Paprocie obficie porastały brzegi i zwieszały się nad samą tonią.Wodospad spływał kaskadą z urwiska po drugiej stronie.Skały wszędzie porastał mech.Ze szczelin pomiędzy głazami wyrastały paprocie, a nawet nieduże drzewka.Gdy się stanęło nad sadzawką, cały świat zdawał się niknąć gdzieś bardzo daleko.- Na Boga - odezwał się wicehrabia - toż to rajski ogród! - W jego głosie tliła się jednak iskierka humoru.- Ale bez jabłoni.Ujął Kasandrę za rękę i splótł jej palce ze swoimi.Było to bardziej intymne niż objęcie jej w pasie poprzedniego dnia.Nie flirtował z nią jednak.Patrzył na nią z głębokim szacunkiem, niemalże z lękiem.- O tak - rzekł w końcu, spoglądając jej w oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]