do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie chciałem wypłynąć w zasięgu strzału i oberwać kulki, więc poszedłem na kompromis.Dopłynęliśmy do rufy i tam, trzymając się kurczowo płetwy steru, zaczerpnęliśmy powietrza, wystawiając na powierzchnię tylko usta i nosy.Zrobiłem kilka głębokich wdechów, a później zaryzykowałem i wysunąłem nad wodę ucho.Na pokładzie panowało wielkie poruszenie.Słyszałem bezładny tupot stóp załogi i głos basującego szypra, w którym brzmiała wyraźna groźba.Trąciłem Alison w policzek.Wychynęła spod wody.– Płyń do Ta’Xbiex – szepnąłem jej do ucha.– Pod wodą, jak daleko zdołasz.Spotkamy się w naszym miejscu.Nie traciła czasu.Zanurzyła się i już jej nie było.Nabrałem powietrza i ruszyłem w jej ślady.Lubię pływać, nie powiem, ale w czystej wodzie.Ta czysta nie była.Starałem się tym nie przejmować.Płynąłem i kiedy już nie mogłem wytrzymać, z wolna wypuszczałem powietrze.Gdy powietrza zbrakło, wystawiłem nad wodę nos i usta.Oczyściłem płuca czterema oddechami, po czym zaryzykowałem i zerknąłem w kierunku Artiny.Włączyli szperacz i omiatali nim okolicę, ale w moją stronę nie patrzyli.Właśnie miałem zanurkować, kiedy usłyszałem jakiś koszmarny ryk.Głowa w dół, błyskawiczny ruch nogami – zdążyłem w samą porę, bowiem prosto na mnie waliła szybka motorówka.Pracowałem nogami jak szalony, żeby zejść maksymalnie najniżej.Motorówka przemknęła dokładnie nade mną, a rozedrgana woda szarpała przez chwilę moim ciałem na wszystkie strony.Zanim dotarłem na ląd, a raczej do długiego szeregu jachtów i łodzi cumujących rufami do nabrzeża w marinie Lazzaretto Creek, musiałem wypływać na powierzchnię jeszcze trzy razy.Prychając, parskając, usiłując jak najszybciej odzyskać oddech, wynurzyłem się przy dziobie jakiegoś pływającego pałacu.Wynurzyłem się i prawie natychmiast zamilkłem, bowiem nad głową, na pokładzie, usłyszałem miękkie klap-klap bosych stóp.Ktokolwiek to był, aż biło od niego zdenerwowanie i irytacja.– Znowu jakieś ryki! Środek nocy, a oni mi tu szaleją! Co się tam, do diabła, dzieje?!– Wydawało mi się, że tuż przedtem słyszałam wybuch jakichś fajerwerków.– Dobiegł mnie kobiecy głos.– Fajerwerki! Niech ich szlag! Fajerwerki mają być dopiero jutro wieczorem, kobieto! Kto robi pokazy fajerwerków o tej godzi nie?! Toż to rano!Niedaleko przemknęła motorówka.Pędziła na pełnej szybkości i zaraz potem łódź, której się trzymałem, rozkołysała się na fali odbojowej.To sprowokowało kolejny wybuch wściekłości.– Co oni tam, do ciężkiej cholery, wyczyniają?! – wrzasnął mężczyzna i pomyślałem sobie, że to najpewniej jakiś zasuszony, ale wciąż dziarski pułkownik na emeryturze.– Robisz więcej hałasu niż oni, George – zauważyła pani pułkownikowa.– Natychmiast wracaj do łóżka!Klap-klap-klap bosych stóp.– Dobrze, już dobrze – mruknął.– Akurat teraz zasnę.Jutro pójdę do kapitana portu.Takie hałasy są w nocy niedopuszczalne.Uśmiechnąłem się.Kilka łodzi dalej wygramoliłem się na brzeg.Ruszyłem truchcikiem w kierunku miejsca, gdzie umówiłem się z Alison, mając nadzieję, że jej się udało.Martwiłem się o nią, i to z wielu powodów.Tam, w Irlandii, nie ufała mi i głośno swą nieufność wyraziła – podejrzewała, że zapisałem się do Bractwa Wykałaczek.Teraz ja jej nie ufałem.Jeżeli to, co powiedział Wheeler, było prawdą – że to Mackintosh zawalił naszą operację – wpakowałem się w niezłe tarapaty, gdyż Mackintosh nigdy by czegoś takiego celowo nie zrobił.Ale z drugiej strony dlaczego niby miałbym wierzyć Wheelerowi? Czym się kierował, mówiąc mi prawdę? Skoro nie Mackintosh, w takim razie jedyną osobą, która mogła nas sypnąć, była.Alison!W tym punkcie ciąg myśli uległ gwałtownemu zerwaniu, bo przecież należało uwzględnić to, co zaszło przed chwilą na Artinie.Jeśli Alison zdradziła, po jaką cholerę mnie teraz ratowała?! Po co wyciągała tę swoją niebezpieczną zabaweczkę? Jednego goryla raniła, drugiego zabiła, a Stannarda wyprowadziła cało, choć robiło się już gorąco.To już kompletnie nie miało sensu.Tak czy siak, postanowiłem w przyszłości mieć oko na panią Smith.Zakładając, oczywiście, że ta piekielna motorówka jej nie zgilotynowała.IIZjawiła się po piętnastu minutach.Była kompletnie wyczerpana, tak wyczerpana, że nie mogła sama wyjść z wody.Doholowałem ją na brzeg i odczekałem chwilę, żeby doszła do siebie.Kiedy w końcu złapała oddech, powiedziała:– Ta koszmarna motorówka omal mnie nie przejechała.Dwa razy.– Widzieli cię? Pokręciła wolno głową.– Chyba nie.I mieli szczęście.– Prawie mnie dostali, cholera.Co z naszą łodzią.– Widziałam, jak jakiś marynarz znalazł ten twój drapak – odparła.– Domyśliłam się, że będziesz miał kłopoty.Podpłynęłam do dziobu i wspięłam się po łańcuchu kotwicy.Łódź po prostu odepchnęłam, zdryfowała.– Na moje szczęście.Dobrze sobie radzisz z tym pistolecikiem.– Sześć metrów, może nawet mniej.Każdy by trafił.– Ale nie każdy wdrapywałby się na pokład.Ty się wdrapałaś.Rozejrzała się dookoła.– Lepiej stąd chodźmy.Mogą nas tu dorwać.Pokręciłem głową.– Jesteśmy bezpieczni.Port ma tyle zatoczek, tyle zakamarków, że ludzie Wheelera musieliby przeszukać z piętnaście kilometrów wybrzeża.Ale masz rację, lepiej już chodźmy.Do hotelu kawał drogi, a chcę się tam dostać zanim wzejdzie słońce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl