do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ludzie na ziemi musieli żyć ze świadomością, że mogli postąpić inaczej.Motto obsługi brzmiało: „Ja nie dam plamy”.Co się działo, kiedy ktoś musiał sobie powiedzieć: „To ja dałem plamę”? Zadzwonił telefon.Tim Josephson chciał porozmawiać o nominacjach do wewnętrznej komisji śledczej NASA, która miała uprzedzić prace komisji prezydenckiej i służyć jej pomocą.Seger musiał zadać sobie nie lada wysiłek, żeby skupić się na słowach Josephsona.Uzgodnili trzon komisji poza reprezentantem astronautów.- A co powiesz na Natalie York? - zapytał Seger.- Była kontrolerem łącznikowym, kiedy rakieta wybuchła, udowodniła, że potrafi zachować spokój, i myśli analitycznie w warunkach stresu.Poza tym jest bliskim przyjacielem Priesta.Josephson zgłosił weto do kandydatury.- York to wciąż żółtodziób.A poza tym jest związana z Mikiem Conligiem.Zapomniałeś o tym? Jak może ocenić sprawę, niewykluczone, że obejmującą wadliwe projekty lub błędne decyzje kierownictwa, w którą zamieszany jest jej chłopak? Rozważali innych kandydatów, bez powodzenia.Josephson uciął dyskusję.- Bert, powiem ci, kogo chce Fred.Joe’ego Muldoona.- Muldoona? Zwariowałeś? Muldoon chlapie, co mu ślina na język przyniesie.- Zgadza się.Straszna z niego papla, ale dzięki temu ma reputację człowieka o niezależnych sądach, co jak raz jest potrzebne.I to lunonauta.Fred przewiduje dla niego dużo wolnego.- Przecież Muldoon i tak jest teraz niedostępny.Ma lot.- Ale powinien wrócić za tydzień.To dość czasu.Kłócili się jakiś czas, ale w końcu Seger ustąpił.Nie podobało mu się, że ktoś tak prostacki i gadatliwy jak Muldoon będzie uczestniczył w dochodzeniu wymagającym nie tylko delikatności, ale dotyczącym równie istotnej sprawy.Zapowiadało się, że ten incydent ujawni wiele brudów, szczególnie u Marshałla, i zadygotał na myśl, jakimi sensacjami Muldoon, bohater astronauta, może karmić prasę.Będzie musiał trzymać język za zębami.Kiedy Josephson się rozłączył, była trzecia w nocy.Seger wiedział, że musi się przespać.Na takie okazje trzymał w szafie ściennej składane łóżko.Zdjął buty, ukląkł i zabrał się do modlitwy.Ale nie mógł się skupić; wciąż układał w myślach listę rzeczy, które należało zrobić, ustalał priorytety.Co dziwne, teraz, kiedy najgorsze minęło, rozpłynęły się wątpliwości, które czuł we wcześniejszej fazie misji - powstałe pod wpływem wrogości manifestantów głoszących hasła antyatomowe.Był przekonany, że poradzi sobie z tym wszystkim.Że NASA sobie poradzi.Do cholery, to była tylko awaria jakiegoś żelastwa.Awaria, którą mogli naprawić, kiedy się już ujawniła.NASA przetrwała nie takie problemy; pamiętał, że zaledwie dwa lata po pożarze Apolla 1 Armstrong i Muldoon wylądowali na Księżycu.A po tym, jak Apollo 13 miał wybuch w drodze na Księżyc, nie tylko ściągnęli astronautów z powrotem, ale przeprowadzili następną misję, Apollo 14, która, niech to wszyscy diabli, okazała się najbardziej udana ze wszystkich do tamtej pory!Pogładził złoty krucyfiks wpięty w klapę marynarki.Czuł się dziwnie lekki, w głowie mu szumiało.Przebrną przez to; teraz o tym nie wątpił.Z bożą pomocą.Ale modlitwa przychodziła mu ciężko.Nie wiedzieć jakim sposobem czuł, że tej nocy Bóg jest od niego bardzo daleko.Wreszcie zasnął około czwartej.Ale zerwał się i zaczął telefonować przez siódmą.Czwartek, 4 grudnia 1980 rokuApollo-N i Ośrodek Kosmiczny im.L.B.Johnsona, HoustonTeraz ból był wszędzie, niewiarygodnie intensywny, komórki umierały w przerażającej męce, która osiągała poziom nie do zniesienia, po czym rosła jeszcze trochę.Priest miał takie wrażenie, jakby każda miękka część jego ciała, w środku i na powierzchni, była zlana kwasem, jakby gnił do kości.Nadal miał na sobie skafander kosmiczny i może to dobrze, gdyż ból był jednym rozległym swędzeniem; pewnie rozdrapałby się do żywego mięsa, gdyby mógł się dotknąć.Od kilku dobrych godzin nie potrafił zahamować wypróżniania, a poza tym wymiotował do hełmu, co było koszmarem każdego pilota.Z tym że teraz przynajmniej bańki wymiocin przestały się unosić przed jego twarzą, przylgnęły do czegoś; może do osłony hełmu, może do włosów i skóry; tak naprawdę go to nie obchodziło, liczyło się tylko, że nie musiał o tym myśleć.Stracił również węch i to też było dobre.Próbował obrócić głową w lewo, chciał zobaczyć Chucka i Jima.Ale to mu się nie udało.Zresztą i tak nie odpowiedzieli mu ostatnim razem, kiedy się do nich odezwał.Od dawna wyglądali zadziwiająco spokojnie, zamknięci szczelnie w skafandrach i niewątpliwie sam też tak się prezentował; wszystko - rzygi, gówno i człowieczy ból - zostało starannie ograniczone do wnętrza skafandrów, kabina modułu dowodzenia była antyseptyczna i sprawna, gdyby nie liczyć szeregów jaśniejących światełek alarmowych na panelu kontrolnym.Poza tym, tak naprawdę to nie chciał odwracać wzroku od swojego iluminatora.Iluminator był strasznie ważny, bo za nim rozciągała się pogrążona w nocy Ziemia.Widział zorzę polarną; fale barw spadające nad biegunami, wysokie warstwy powietrza lśniące czerwienią i zielenią pod wpływem strumieni plazmy, wiatru słonecznego.I widział błyski, wysoko w atmosferze, a czasem smugi światła, które trwały na jego siatkówce przez długie sekundy - meteory, pyłki pozaziemskiego kurzu spadające w atmosferę.Priest zwykł siadywać z Peteyem, kiedy ten był mały, wpatrywali się w deszcze meteorów zataczające łuk na nieboskłonie.A teraz patrzył, jak meteory płoną pod nim.„To wyprawa jak wszyscy diabli, Petey” - mówił wtedy.Noc rozjaśniały inne światła.W sercu Ameryki Południowej dostrzegł wielki, rozchodzący się blask; pożar zjadał drzewa amazońskich lasów deszczowych.A kiedy Apollo-N żeglował nad pustyniami, Priest widział ostro błyszczące szyby naftowe i gazowe, nieruchome gwiazdy w ciemnościach.Miasta nocą były zdumiewająco jasne.Czasem pokrywa chmur pochłaniała i rozszczepiała ich światło, tak że dostrzegał tylko rozległe niekształtne misy.A jeśli niebo było czyste, każdy szczegół był wyraźny, jakby leciał T-38, muskając dachy domów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl