do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I wytłumaczył szybko: - Ale nie bój się, oni daleko.- Myślał jednak co innego: "Pewno usłyszeli strzał.Przyszli z psami.Psy idą za śladami.Wnet będą przy kolibie, a w kolibie plecak, śpiwór i całe bogactwo.Psy.okropna rzecz.wytropią."Chwycił Szymka za rękę.Nie powiedziawszy ani słowa, zaczął ześlizgiwać się wzdłuż kęp kosówki, kryjących ich przed dostrzeżeniem przez pościg.Szymek jęknął cicho:- Andrzej, my znowu uciekamy?- Nie bój się.To nie potrwa długo.Kierował się ku wielkiemu polu kosówek, myśląc, że tylko w ich gąszczu psy stracą ślad.Ujadanie było coraz bliższe, wyraźniejsze, jak gdyby cały gon szedł w kierunku upłazu.Dopadli kosodrzewiny.Andrzej schylił się.- Wejdź mi na plecy - rozkazał chłopcu.Ten bez słowa wykonał polecenie.Mocno objął za szyję, kolana zacisnął na żebrach Andrzeja.Ten rzucił się w gąszcz.Szukał największej plątaniny, przez którą nie mogłyby przedrzeć się psy.Przepychał się na oślep.Ostre szpilki kłuły go w twarz, gałęzie zdzierały skórę, lecz nie mogły powstrzymać tego desperackiego marszu.A psy ujadały coraz zacieklej.Zwęszyły ludzi.W pewnym momencie potknął się o wystający wśród kosówek kamień.Na szczęście, zdążył schwycić chłopca.Potoczyli się razem jak po śliskim, miękkim materacu.Zatrzymali się dopiero na skraju wielkiej płasienki.Andrzej podniósł chłopca.- Nic ci się nie stało?- Nic.- To dobrze.Rozejrzał się.Tkwili jak gdyby na wyspie otoczonej morzem.W poświacie księżyca kosówka mieniła się.Blade światło osrebrzało jej bujne grzywy.W dole czarnymi połaciami leżał las.W górze piargi podchodziły pod skaliste zbocza.Ogarnęła ich na chwilę ogromna cisza.Ale czujne ucho wnet uchwyciło dalekie szmery; odgłos usypującego się piargu, czyjeś głosy.A potem w nabrzmiałą ciszę wdarło się ujadanie psów.- Już są blisko - Andrzej przylgnął do ziemi jak człowiek oczekujący niespodziewanego ciosu.Przygarnął do siebie chłopca, otoczył go mocno ramieniem.Czuł drżenie jego ciała i słyszał gwałtowne bicie serca.- Nie bój się - szepnął mu do ucha, ale ta rada wydała mu się śmieszna, niepotrzebna."Jeżeli psy przedrą się przez kosówkę, będziemy zgubieni" - myślał.Nie bał się pojmania.Trwogą przejmowała go jedynie wizja chłopca uciekającego przed nacierającym psem.Przylgnął mocniej do ziemi, jak gdyby w jej kamiennym chłodzie szukał schronienia i pociechy.W górze, za polem kosówek coraz głośniej usypywał się piarg.Gruchotał jak zepsuta dziecięca grzechotka.Jakiś kamień potoczył się po wełnistym runie kosówki.A potem psy zaniosły się głośnym skowytem.Były już na Skraju kosodrzewiny.Chłopiec jęknął.Jego plecami wstrząsały krótkie, spazmatyczne drgania.Andrzej zakrył mu dłonią usta.- Szymek, uspokój się!.- szepnął.Ale chłopiec, Ogarnięty panicznym strachem, zaczął się szarpać, wyrywać.Musiał go przydusić całym ciężarem swego ciała.Psy ujadały wściekłym chórem.Zdawało się, że całą sforą wtargnęły w kosówkę.Przylgnął jeszcze gwałtowniej do ziemi i mocniej przydusił chłopca, jakby się bał, że nie wytrzyma tej nawałnicy strachu i zerwie się do ucieczki.Wiedział, że to zgubiłoby ich niechybnie.Naraz w górze usłyszał czyjś głos, jak gdyby ktoś z pogoni zwoływał rozsypanych wzdłuż upłazu.Psy zaskamlały cienko.Jeden z mich zaniósł się żałosnymskowytem.Potem na chwilę ucichło.Tylko po piargu toczyły się z łoskotem kamienie i grzechotało bez przerwy od kroków.- Odeszli - ucieszył się, lecz to wydało się tak złudne i nieprawdziwe, że nie uspokoił się, dopóki odgłosy pogoni nie ucichły zupełnie.Wtedy pomyślał, że pościg ruszył ich pierwszymi śladami, prowadzącymi ku płasience, na której spotkali dezerterów.Jeżeli psy dobrną do tego miejsca, część z nich pójdzie za śladami dezerterów, część zawróci śladami ich powrotu.Należało więc oddalić się jeszcze bardziej od zagrożonej strefy.- Odeszli już - powiedział radośnie i uwolnił chłopca od swego ciężaru.Mały zerwał się i zaczął uciekać.Andrzej rzucił się za nim, schwycił go w biegu za szeroką nogawkę.Runęli razem na trawę.- Szymek, błagam.uspokój się - szeptał gorączkowo.Chłopiec, targany panicznym strachem, miotał się jak złapane w potrzask zwierzę.Zwinął się, wydał jakiś nieludzki jęk i zębami wpił się w dłoń Andrzeja.Ten syknął z bólu.- Szymek! - jęknął z przerażeniem i naraz ogarnął go gniew.Złapał chłopca za kark, poderwał go z ziemi jak szczeniaka i dał mu dwa mocne policzki.Chłopiec zamilkł, oniemiał.W spojrzeniu jego Andrzej nie wyczytał ani wyrzutu, ani żalu, tylko wielkie zdumienie, jak gdyby przed chwilą ocknął się z głębokiego snu i nie wiedział, co się z nim dzieje [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl