do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Skąd masz te wszystkie informacje o Campbellu, Mike? Nie wiedziałem, że studiujesz te strony gazet, na których piszą o finansach.– Po zakończeniu Roku Geofizycznego myślałem o wycofaniu się z badań podstawowych.Płace są tu niskie w porównaniu z przemysłem, więc pomyślałem, że warto by poszukać pracy stosownej do moich kosztownych gustów.– Zatoczyłem ręką łuk, ukazując moje skromne mieszkanie.– Mnóstwo facetów tak zrobiło – Mark był jednym z nich – więc poszukałem trochę i znalazłem Campbella.– Ale nie wziąłeś tej pracy.Potrząsnąłem głową.– Zaangażował już Marka, a ja, rozumiesz, nie miałem ochoty mieć go za kolegę.Tak czy owak, mniej więcej w tym czasie zaproponowano mi przejście do instytutu mniej pieniędzy, ale za to bardziej interesująca praca.Mark wcześnie zrezygnował z udziału w pracach Międzynarodowego Roku Geofizycznego i przestał zajmować się badaniami podstawowymi.Ja w rzeczywistości nigdy się nie spotkałem z Campbellem, lecz pewnego razu spotkałem w Vancouver jego córkę.Była w towarzystwie Marka.Zdawali się być dość blisko ze sobą – chyba zresztą byli, przecież to córka szefa.Głos Geordiego stał się równie chłodny jak mój, gdy powiedział: Biedna głupia krowa.Pomyślałem, że zupełnie nie pasuje do niej to określenie, i zadawałem sobie pytanie, ile czasu potrzebowała, by rozszyfrować charakter Marka.Nie zrobiła na mnie wtedy wrażenia dziewczyny, którą można długo nabierać.Miałem nadzieję, że nie wydarzyło się między nimi nic takiego, co wpłynęłoby na postawę Campbella wobec mnie, kiedy zwrócę się do niego z naszą sprawą.– Jak długo Mark pracował dla Campbella?– Niezbyt długo, mniej więcej półtora roku.Potem wyruszył na Południowy Pacyfik i stowarzyszył się z Norgaardem – wtedy słyszałem o nim po raz ostatni.Nie wiem dokładnie, co tam robili o ile się orientuję, nie mieli ani przyzwoitego statku, ani odpowiedniego wyposażenia, żeby robić gruntowne badania.– Ale jeśli Campbell zajmuje się górnictwem, to dlaczego myślisz, że będzie finansował wydobywanie minerałów z głębi oceanu?– Myślę, że mógłby to zrobić – odpowiedziałem.– Jego biznes to metale.Nie złoto czy srebro, ani też, z drugiego końca skali, metale pospolite.Interesuje się cyną i miedzią, a raz spróbował z platyną.Wydaje się, że teraz skoncentrował się na metalach stopowych tytanie, kobalcie, wanadzie itp.Teraz, kiedy technika rakietowa to wielki biznes, jest dobra koniunktura na te metale.Geordie zapytał z zaciekawieniem: – Jak on to robi – mam na myśli jego inwestycje?– Wykorzystuje nas, naukowców.Zatrudnia paru dobrych ludzi, na przykład takich jak Mark, przy czym ich liczba zmienia się z czasem.Większość z nich to oczywiście geologowie.Organizuje wyprawy w odległe strony, wykrywa złoże rudy, wkłada koło miliona w dokumentację i roboty przygotowawcze, a potem wycofuje się z zyskiem sprzedaje wszystko naprawdę poważnym przedsiębiorcom.Słyszałem, że w jedno ze swych ostatnich „przedsięwzięć włożył dwa miliony dolarów i rok czasu, po czym odstąpił je zarabiając na czysto milion dwieście pięćdziesiąt tysięcy.Niezły zarobek za rok pracy, co, Geordie?– Wcale niezły.Ale powiedziałbym, że to wymaga doświadczenia i cholernie dużo zimnej krwi.– Ach, to sprytny Szkot, zgoda.Mam nadzieję, że jest jeszcze w mieście – znajdę go jutro.– A co z Kanem? Dlaczego nie mielibyśmy napuścić na niego glin?Energicznie potrząsnąłem głową.– Nie teraz.Wysłaliby tylko na Tahiti telegram z prośbą o informację, a ja nie mam mocnej wiary w działalność Francuskiej Policji Kolonialnej, zwłaszcza że będą dysponować wygodnym dla nich legalnym świadectwem zgonu.Przede wszystkim sprawy wlókłby się straszliwie.Nie, ja sam zatroszczę się o siebie – jeśli uda mi się zainteresować Campbella.Bardzo chciałbym porozmawiać z doktorem Schoutenem.Geordie w zamyśleniu potarł sobie podbródek.– Zamierzam dokonać paru zmian w załodze, jeśli popłyniemy na tę wyprawę.Chciałbym wziąć paru chłopców, których znam z dawnych lat.Ciekaw jestem, co teraz porabia łan Lewis? Kiedy go spotkałem parę miesięcy temu, powiedział, że życie wydaje mu się trochę nudne.Niejasno przypomniałem sobie wysokiego, milczącego górala szkockiego.– A czym on się zajmował?– Ach, ma swoją siedzibę na szkockim bezludziu, którą, jak mówił, chętnie by opuścił.Wiesz, myślę, że mógłbym znaleźć z pół tuzina dobrych facetów – wszyscy są wyćwiczeni w sztuce walki, a niektórzy z nich są marynarzami.Tak czy owak, mam paru, których zabiorę na tę wycieczkę.Zaświtało mi pewne podejrzenie.– Poczekaj, Geordie – co to za pomysł?– Chciałbym zobaczyć gromadę zbirów, którzy daliby radę paru starym żołnierzom twojego taty – odrzekł.– Nie są już może najmłodsi, ale nie są starzy.To dobrze wyćwiczeni komandosi.Rozumiesz, oni nie ożenili się i nie ustabilizowali.– Co ty chcesz zrobić? Utworzyć prywatną armię?– Może nie byłby to zły pomysł – odparł.– Jeśli tamten wieczór był próbką tego, co nas czeka, to może być nam potrzebna armia jak jasna cholera.– W porządku, sierżancie Wilkins – westchnąłem.– Ale pamiętaj, nikogo, kto jest żonaty lub ma inne zobowiązania: a najlepiej pohamuj się, dopóki nie usidlimy Campbella.Nie możemy nic zrobić bez pieniędzy.– Ach tak, pieniądze – powiedział Geordie i wyglądał na bardzo zasmuconego.3Następnego dnia, dość wcześnie rano, złożył mi wizytę inspektor w towarzystwie jednego ze swych ludzi.Geordie wyszedł wcześniej, a ja niecierpliwiłem się, chcąc jak najszybciej rozpocząć poszukiwania Campbella, ale starałem się nie okazywać tego.Inspektor był czujny i podejrzliwy, lecz bardzo niesystematyczny.Myślę, że jego kłopot polegał na tym, iż naprawdę nie wiedział, co ma podejrzewać.– Czy zna pan kogoś w Ameryce Południowej? – zapytał.– Chwileczkę.Nie, nie znam – odpowiedziałem.– Mhm.Mężczyzna, którego pan zabił, mógł przybyć z Ameryki Południowej.Na jego ubraniu były naszyte etykietki z Limy, Rio i Montevideo.Mógł być z prawie każdego kraju z wyjątkiem Brazylii.– Myślę, że jest to odpowiedź na jedno pytanie – nie potrafiłem na podstawie jego akcentu określić, skąd pochodzi.Jak się nazywał?Inspektor potrząsnął głową.– Tego nie wiemy, panie Trevelyan.Ani nic innego o nim, jak dotąd.Czy jest pan zupełnie pewny, że nie zna nikogo z Ameryki Południowej?– Całkowicie.Zmienił taktykę.– Nauka to cudowna rzecz; znalazłem wszystko, co wiadomo o tych manganowych bryłkach.– Więc wie pan więcej ode mnie – powiedziałem oschle naprawdę nie moja specjalność.Czy uznał je pan za interesujące?Uśmiechnął się kwaśno.– Nie za bardzo – mają one taką mniej więcej wartość, jak brukowce.Czy jest pan pewny, że nie było w tym kuferku nic innego, co mogłoby mieć jakąś wartość?– Inspektorze, tam były tylko rupiecie.Tego rodzaju rzeczy, które każdy mógłby nosić w walizce – oczywiście pomijając te bryłki.– Wygląda na to, że mimo wszystko pan Wilkins może mieć rację.Przyłapał pan włamywaczy, zanim zdołali zwędzić coś innego.Nie dałem się zwieść tym słowom – inspektor ani przez chwilę nie uwierzył, że było to zwykłe włamanie.Powiedziałem dyplomatycznie: Myślę, że ma pan słuszność [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl