do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Va bene.Wychodząc z budki telefonicznej, Moderski odruchowodotknął pistoletu, tkwiącego w kaburze pod lewą pachą.Był naKrakowskim Przedmieściu i do „Europejskiego” miał parękroków.Przeszedł się wolno, przystając przed wystawami.Dotychczasowe zdenerwowanie zniknęło w jednej chwili.Stałsię zimny, opanowany, zupełnie spokojny.Pięć minut przed umówionym terminem siedział whotelowym hallu i ze znudzoną miną zamożnego turystyprzyglądał się przechodzącym dziewczętom.Niektóre byłyładne, dobrze ubrane i na pierwszy rzut oka trudno się byłodomyślić ich profesji.Zachowywały się dyskretnie.Tylko odczasu do czasu jakieś uważniejsze spojrzenie w kierunkusamotnego mężczyzny, robiącego wrażenie dewizowego gościa.Rolson przyszedł punktualnie.Miał na sobie świetnieskrojony garnitur z granatowego tropiku.Oczy, jak zwykle, kryłza ciemnymi okularami.Moderski podniósł się z fotela.Był tego samego wzrostu coRolson, ale szerszy w ramionach i mocniej zbudowany.Przez chwilę mierzyli się taksującym spojrzeniem.- Signor Rolson? - spytał Moderski, chociaż to już nie byłopotrzebne.- Si.Może wyjdziemy trochę na świeże powietrze?Moderski skinął głową.- Va bene.Kiedy znaleźli się na ulicy, Rolson powiedział:- Sądzę, że miasto zwiedzimy przy jakiejś innej okazji.Copan proponuje?- Właśnie chciałem pana o to zapytać - uśmiechnął sięModerski.- Gdzie towar?- Pomówimy o tym u mnie w mieszkaniu.- A gdzie pan mieszka?- Na Młocinach.To dosyć daleko.- Pojedziemy taksówką? Moderski potrząsnął głową.- Nie.Mam przed hotelem wóz.- To bardzo przezornie - pochwalił Rolson.- Ja niestety niemam wozu.Rozmawiali swobodnie, wesoło.Robili wrażenie dwóchserdecznych przyjaciół, którzy wybrali się na wieczorny spacer.- Nie jest pan głodny? - zatroszczył się Moderski.- Możezjemy coś w „Europejskim” albo w „Bristolu”.Moja spiżarniajest słabo zaopatrzona.Rolson potrząsnął głową.- Dziękuję.Jadłem kolację.Chciałbym jak najprędzejporozmawiać na konkretne tematy.Moderski zawrócił, przyspieszył kroku i podprowadziłswego towarzysza do Mercedesa.- Proszę.Niech pan wsiada.W drodze nie zamienili ze sobą ani słowa.Moderski jechał zdużą szybkością i musiał skoncentrować całą uwagę nakierownicy.Rolson siedział sztywny, wyprostowany, podobnyraczej do manekina aniżeli do żywego człowieka.Ani razu niezmienił pozycji, ani razu nie odwrócił głowy.Zajechali na miejsce.Moderski ustawił wóz przed domem iwyjął z kieszeni klucze.- Nie ma pan garażu? - spytał Rolson.- Mam, ale nie chce mi się wprowadzać.Sądzę, żeniebawem odwiozę pana do miasta.- Molto gentile.Rozmawiali po włosku, ponieważ Moderski nie mówiłbiegle po angielsku.Weszli do mieszkania i Moderski zapalił stojącą lampę zpomarańczowym abażurem.- Napije się pan czegoś?- Dziękuję.Nigdy nie piję alkoholu rozmawiając ointeresach.I palę wyłącznie swoje papierosy - dodał, widząc, żeModerski wyjmuje z szuflady paczkę „Winstonów”.Usiedli, ale nie w wygodnych, głębokich fotelach.Obajwoleli zwykłe krzesła.- To ty porwałeś dziecko mojej siostry - powiedziałModerski.Rolson uśmiechnął się.- Chyba nietrudno się domyślić.- Jakie stawiasz warunki?- To retoryczne pytanie.Chyba wiesz, o co chodzi.- Słuchaj, Rolson, czy nie moglibyśmy razem pracować?Amerykanin wstał, obszedł mieszkanie, zajrzał do każdegokąta, a następnie wrócił na swoje miejsce.- Nie rozumiem.- To chyba proste - uśmiechnął się Moderski.- w”pojedynkę nie każdą akcję można przeprowadzić.Dwóchtakich jak my… Co ty na to?- Oddaj te dokumenty i wszystkie fotokopie, jakie zdążyłeśzrobić.Jeżeli nie, jutro dziecko zostanie zlikwidowane.Niewątpisz chyba, że mówię poważnie.- Nie, nie wątpię - przyznał Moderski.- Ale widzisz, amigo,istnieje pewna trudność…- Trudność?- Tak.Trudność w załatwieniu tej transakcji.Wyobraźsobie, że przez pewien czas mieszkałem w Jabłonnie i tamtendom spalił się razem z papierami, o które ci chodzi.Rolson zaśmiał się.- Nigdy nie przypuszczałem, że człowiek twojego pokrojuobierze tak naiwną taktykę.Któż uwierzy w takie bajki,przyjacielu?- Słowo daję, że to prawda - zapewnił pospiesznieModerski.- Zdaję sobie doskonale sprawę, że to brzmi jak głupiwykręt, ale rzeczywiście spalił się dom, w którym mieszkałem,razem z tymi wszystkimi dokumentami.Dlatego proponuję ciwspółpracę.Marsano nie musi przecież o tym wiedzieć, że tedokumenty już nie istnieją.Zapłaci.A żeby twoja fatyga nieposzła na marne, dam ci procent.Trzydzieści procent od całejsumy, no, powiedzmy, czterdzieści.- Jeżeli natychmiast nie dostanę tych dokumentów, dzieckotwojej siostry jutro przestanie żyć - powiedział wolno Rolson iwstał.Moderski stracił panowanie nad sobą.Krew uderzyła mudo głowy.- Najpierw ty, draniu, przestaniesz żyć! - krzyknął ibłyskawicznym ruchem wydobył pistolet.Rolson był szybszy.Strzelił tylko raz.Nie powtórzył.Widział, że kula nie ominęła serca.Były sekretarz panaMarsano nie żył.*Downar bardzo nie lubił płaczących kobiet.- Niechże się pani uspokoi.Przecież w końcu to, nie był niktbliski, nikt z rodziny.Wyjęła chusteczkę z ogromnej torby i starannie wytarła nosi oczy.- Tak się strasznie zdenerwowałam, tak się okropniezdenerwowałam.Nie może się pan dziwić.- Ja się wcale nie dziwię - powiedział łagodnie! Downar - tozupełnie zrozumiałe.Chciałbym, żeby mi pani to wszystkowolno i spokojnie opowiedziała!- Już opowiedziałam.- Tak.Wiem, ale mnie przy tym nie było.- Więcprzyjechałam z Krakowa…- Pani mieszka w Krakowie?- Nie.Mieszkam tutaj w Warszawie, właśnie w tym domu.To nasze mieszkanie.A do Krakowa pojechałam do rodziny, bomój mąż tam leży w szpitalu! Miał wypadek samochodowy.Ledwo go odratowali.- I pojechała pani do Krakowa, żeby czuwać nad chorymmężem?- Tak, w Krakowie mam siostrę i brata stryjecznego.Wynajęłam mieszkanie temu panu.Mój Boże.Taki byłsympatyczny człowiek.Co to się teraz dzieje? Nikt nie jestpewny życia.- Kiedy pani przyjechała? - spytał Downar.- Dzisiaj rano [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl