do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Och, nieważne – odparł, wzruszając ramionami z wyraźną rezygnacją.Czułem, że chciał coś jeszcze powiedzieć, ale po niedawnej sprzeczce z McGrathem brakowało mi już cierpliwości do cudzych problemów.Miałem dość własnych.Sadiq i jego ludzie poszli przodem, a my, zdenerwowani i spięci, ruszyliśmy za nimi.Posuwaliśmy się ostrożnie pod osłoną drzew, pozostając w takiej odległości za żołnierzami Sadiqa, by mieć ich na oku aż do chwili, gdy zaatakują budynki.Zatrzymaliśmy się, w miejscu gdzie podczas budowy przystani powycinano zarośla.Miałem okazję zobaczyć po raz drugi stojący na kotwicy prom, który oświetlały jak snop reflektora pierwsze promienie słońca.Tym razem uświadomiłem sobie, co uszło przedtem mojej uwadze.Nie był to nowoczesny prom.Miał rysy i wgniecenia, i choć wielokrotnie go malowano, przegrywał walkę z wszechobecną rdzą.Przypominał dzielnego starego rumaka, dożywającego swoich lat z daleka od domu.Była to długa na piętnaście metrów zmechanizowana łódź desantowa, skonstruowana dla potrzeb transportu morskiego podczas drugiej wojny, przed lądowaniem aliantów w Normandii w 1944 roku.Wzorowane na szerokich, płaskodennych barkach jednostki mogły podpływać blisko stromych europejskich wybrzeży, przewożąc po kilka czołgów, wiele mniejszych pojazdów i duże grupy żołnierzy.W różnych rejonach świata nadal z nich korzystano.Trudno było odgadnąć, skąd tego typu jednostka znalazła się na jeziorze, usytuowanym w głębi lądu, na nieżeglownej rzece.Skoncentrowałem uwagę na widocznej w dole przystani.Wokół nabrzeża przeładunkowego zgrupowanych było pięć budynków.Odnoga drogi prowadzącej do Fort Pirie opadała stromo w kierunku portu.W wodę wchodziła betonowa rampa, po której wjeżdżały na pokład promu samochody.Na rampie stały dwa dźwigi i solidnie wyglądające pachołki cumownicze, po jednym z każdej strony.Z tyłu znajdował się garaż.W największym budynku, mającym rozmiary przeciętnej stodoły, był prawdopodobnie posterunek celny.Za nim stał duży garaż, niewielki sklep i stacja benzynowa oraz drugi przypominający stodołę budynek, w którym mieścił się zapewne magazyn.Ludzie Sadiqa rozdzielili się, aby otoczyć posterunek celny, sklep i magazyn.Podążaliśmy niepewnie za nimi, nie bardzo wiedząc, dokąd iść.Kemp, Pitman i ja pobiegliśmy zająć nasze stanowisko na przystani i ukryliśmy się za garażem.Thorpe deptał mi po piętach, ale gdy kazałem mu dołączyć, do McGratha, oddalił się.Nasłuchiwaliśmy w napięciu.Kemp zdążył już zlustrować fachowym okiem prowadzącą do przystani drogę i znajdujące się obok betonowe nabrzeże.Było stare i popękane.Musiano je wykorzystywać do załadunku i wyładunku towarów z mniejszych jednostek, w czasach gdy nie pływał jeszcze prom.Kemp zastanawiał się, czy ten położony z dala od drogi długi pas betonu nie stanowiłby dobrego miejsca postoju dla platformy.Problemem mógł być tylko stromy dojazd.Na razie nic nie zakłócało ciszy.Po kilku nieskończenie długich minutach Pitman powiedział:– Może pójdę zobaczyć, co się dzieje?Pokręciłem głową.– Jeszcze nie teraz, Bob.W tym momencie ktoś krzyknął, a w odpowiedzi odezwał się drugi głos.Usłyszeliśmy tupot nóg i strzelaninę.Wyjrzałem ostrożnie zza rogu garażu i nagle dobiegło mnie wołanie mężczyzny mającego wyraźnie europejski akcent:– Hej, co się tam dzieje?Spojrzeliśmy na siebie.W górze było zabite deskami okno.Zastukałem w nie ręką.– Kto tam jest?– Wypuśćcie nas, na litość boską!Rzuciłem w okno cegłą, tłukąc szyby, ale nie uszkadzając desek.Z drzwiami powinno pójść łatwiej.Podbiegłszy do nich zobaczyliśmy jednak, że w stary rygiel wetknięto nową kłódkę.Plac wypełnił się nagle biegnącymi w różnych kierunkach postaciami.Słychać było kolejne wystrzały z karabinów.Mocowałem się nadaremnie z zamkiem.– Mój Boże, oni uciekają! – oznajmił Kemp.Nie mylił się.Kilku żołnierzy stało z podniesionymi do góry rękami, niektórzy siedzieli na ziemi, a jeszcze inni pędzili w kierunku drogi.Ktoś uruchomił Volvo, ale wóz skręcił raptownie, rozbijając się o ścianę magazynu.Ludzie Sadiqa otoczyli pojazd.Kierowca, ubrany po cywilnemu Nyalańczyk, wysiadł z niego na chwiejnych nogach i upadł.Drzwi do głównego budynku były otwarte.Dwóch naszych żołnierzy ubezpieczało grupę mężczyzn, którzy przebiegli przez polanę i wpadli do środka.Byli to Bishop, Bing, McGrath i prawdopodobnie Kirilenko.Miałem nadzieję, że znajdą tam radio.Ludzie Sadiqa ścigali maruderów.Kemp, Pitman i ja nie braliśmy bezpośrednio udziału w akcji.Wszystko rozegrało się w ciągu pięciu minut, od chwili gdy usłyszeliśmy pierwszy krzyk.Było to niesamowite.Wcześniej nie miałbym odwagi nawet pomyśleć, że cała operacja może się skończyć tak pełnym sukcesem.Hammond podszedł do nas, uśmiechając się szeroko i machając wymontowaną z jednej z ciężarówek głowicą rozdzielacza.Sadiq był wszędzie.Liczył swoich żołnierzy, rozstawiał wartowników i oczyszczał teren zgodnie z zasadami sztuki wojennej.Poszliśmy dołączyć do reszty grupy, pozostawiając na razie zamkniętych w garażu ludzi własnemu losowi.– Boże, co za fantastyczna akcja! – powiedziałem.– Dobra robota, kapitanie! Ilu ich było?– Chyba najwyżej czternastu – odparł Hammond.– Mniej niż się spodziewaliśmy.– Są jakieś straty?McGrath stał tuż obok mnie, uśmiechając się pogardliwie.– Żadnych ofiar, ani po naszej, ani po ich stronie – oznajmił.Tylko parę guzów.Ci faceci byli na wpół uśpieni i nie bardzo wiedzieli, co się dzieje.Kilku uciekło, ale nie przypuszczam, żeby chcieli komuś o nas opowiadać.Myśleli chyba, że jesteśmy diabłami.Rozejrzałem się wokół.Brakowało paru osób.– Gdzie Bing? – zapytałem.– Nic mu nie jest – odparł McGrath.– Zabawia się już tym ich ślicznym nadajnikiem.Są z nim Brad i Ritchie.– Volvo nie nadaje się do użytku – stwierdził Hammond – ale pozostałe wozy jak najbardziej.Możemy w każdej chwili z nich skorzystać.Nie były nawet pilnowane.Szczególnie mnie to nie zdziwiło.Nie mieli powodów, żeby spodziewać się ataku, nie stał im nad głową żaden oficer, a przede wszystkim rebeliantom brakowało zapewne wojskowego wyszkolenia.– Odkryliśmy coś ciekawego – oznajmiłem.– W garażu obok przystani siedzą zamknięci jacyś ludzie.Na drzwiach jest kłódka, ale możemy ją przestrzelić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl