do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zadowolić nas musiałby jedynie dziwny zbieg okoliczności zdarzenia się kilku samobójstw wśród osób, które łączył jedynie fakt zamieszkiwania tej samej kabiny, i to byłoby wszystko.Nie był to zaś w żadnym razie koniec sprawy.Przede wszystkim jednak postanowiłem nie przejmować się tymi wszystkimi relacjami.Kajuta, jak mówiłem, była zaniedbana, wilgotna.Ostatniej nocy iluminator był otwarty.Mój sąsiad — dowodziłem kapitanowi mógł przecież zachorować, kiedy przybył na statek, a za-tem po położeniu się w koi mógł zacząć majaczyć.Nie da się wykluczyć, że wyskoczył w tej malignie gdzieś na pokład i zaszył się w jakimś zakamarku, w którym później zostanie odna-leziony.W każdym razie trzeba dopilnować, by kajutę porządnie przewietrzono, wysprzątano i zamocowano porządnie iluminator.Jeżeli kapitan pozwoli mi odejść, dodałem, dopilnuję, by wszystko to zostało zrobione bez zwłoki.— Oczywiście ma pan prawo zostać, gdzie pan sobie życzy — oświadczył urażonym tonem kapitan.—Jednak żałuję, że powziął pan taką decyzję.Kazałbym zamknąć tę kajutę i byłby wreszcie spokój.Nie podzielałem tej opinii i po przyrzeczeniu, że nikomu o niczym nie wspomnę, opu-ściłem kapitana, który w ciągu dnia nie pokazał się więcej na pokładzie, a i ja nie tęskniłem za jego widokiem.Pod wieczór spotkałem doktora, który spytał, czy nie zmieniłem swej decyzji.Odpowiedziałem, że nie.— Wkrótce pan będziesz następnym — stwierdził ponuro.Tego wieczora długo graliśmy w wista, więc późno się położyłem.Wyznam, że miałem niemiłe uczucie, kiedy wchodziłem do kajuty.Nie mogłem przestać myśleć o tym wysokim mężczyźnie, którego widziałem ostatniej nocy, a który już teraz nie żyje i gdzieś tam jego ciało unosi się na wysokiej fali dwie czy trzy mile za statkiem.Jego twarz jawiła mi się wy-raźnie tak wyraźnie, że odsunąłem zasłony górnej koi, by przekonać samego siebie, że nikogo tam nie ma.Nagle uświadomiłem sobie, że okienko iluminatora znowu jest otwarte i założone haczykiem.Tego już było za wiele! Narzuciłem szlafrok i wybiegłem w poszukiwaniu Roberta, mojego stewarda.Roznosiła mnie wściekłość.Pamiętam, że gdy go wreszcie odnalazłem, schwyciłem za ubranie i brutalnie pociągnąłem za sobą przed drzwi kajuty „105”.Popchną-łem go w kierunku otwartego iluminatora.— Ty skurczybyku! Co to, u licha, ma znaczyć?! Będziesz zostawiał na noc otwarty iluminator? Czy nie wiesz, że to jest karygodne łamanie regulaminu? Czy ty nie zdajesz sobie sprawy z tego, że gdyby statek miał przechył i wziął wodę tym iluminatorem, to dziesięciu chłopa nie dałoby rady go zamknąć? Podam cię do raportu kapitanowi, ty szubrawcze, za narażanie statku na niebezpieczeństwo!Wściekłość moja nie miała granic.Steward trząsł się i bladł na przemian.Po chwili wziął się do zamykania okrągłego okienka iluminatora, przykręcając je solidnymi mosiężny-mi śrubami.— Dlaczego nie odpowiadasz? — spytałem ostro.— Jeżeli moo-ożna, proszę pana — jąkał się Robert — to nie ma takiego na tym statku tego.no.nooo, żeby na noc ten iluminator zamknął.Niech paaan sam spróbuje.Nie mam zamiaru zo-oostawać dłużej na tym statku, proszę pana.Naprawdę nie mam zamiaru.Gdy-ybym był na pana miejscu, tobym poszedł spać do doktora albo gdziekolwiek.No-oo do tego.niech pan spojrzy — dobrze są te śruby zakręcone czy nie? Niech pan zobaczy, czy można je ruszyć choć o cal.Spróbowałem.Rzeczywiście zakręcone były bardzo mocno.— W porządku? Proszę pana, idę o zakład, narażając swą reputację stewarda, że za pół godziny iluminator będzie otwarty i do tego, proszę pana, przytrzymany haczykiem, a jakże!Obejrzałem dużą, mocną śrubę i równie solidną nakrętkę z uchem.— Jeżeli dziś wieczorem zobaczę ten iluminator otwarty, to masz, Robercie, u mnie suwerena.Bądź spokojny, nie przegram.Możesz odejść — dodałem.— Powiedział pan: suwerena? Świetnie, dziękuję panu.Życzę dobrego wypoczynku i miłych snów.Robert czmychnął czym prędzej, uradowany, że się już ode mnie uwolnił.Swoje nie-dbalstwo usiłował naiwnie zamaskować tym głupawym zakładem, starając się mnie przy oka-zji trochę nastraszyć, czym się oczywiście setnie ubawiłem.W rezultacie — dostał swojego suwerena, a ja spędziłem szczególnie paskudną noc.Zaledwie pięć minut po tym, jak zdążyłem się owinąć pledami, nieubłagany Robert zgasił światła.Leżałem w ciemnościach, usiłując zasnąć.Usnąć nie mogłem, ale byłem zado-wolony, że ochrzaniłem stewarda.Odegnało to męczącą wizję topielca unoszonego na falach.Spać mi się nie chciało.Leżałem rozbudzony, rzucając od czasu do czasu spojrzenie na ilumi-nator, który mogłem dokładnie obserwować z mojej koi.Jego szyba połyskiwała w ciemno-ściach niczym fajansowy talerz zawieszony w czerni.Leżałem tak chyba z godzinę.Przechodziłem już łagodnie z drzemki w regularny sen, gdy nagle potężnie zachłysnąłem się zimnym powietrzem, a na twarzy wyraźnie poczułem bryzgi morskiej wody [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl