do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sądząc z formy wypowiedzi była to gruba ryba z kręgów elity, mogąca wiele i pewno nic za darmo.W pewnym momencie jeden z kreatorów zniżył głos i powiedział -.oczywiście obywatel może wiele, ale jeżeli chodzi o rozdział Numeratorów jest za słaby.Znam dojście do faceta, który bierze dwadzieścia tysięcy za jedynkę, a pięćdziesiąt tysięcy za srebrnika.- Złodziej! - zagrzmiał czyjś głos ale zaraz go uspokojono.- Złodziej, mówię! - scenicznym szeptem powtórzył ten sam głos.- Dwa lata temu zapłaciłem dwanaście tysięcy za „srebrnika”.- A ja pół roku przed tobą dałem tylko dwanaście tysięcy - wmieszał się czyjś baryton.Cisnąłem kostki na tacę, tacę do kosza i wyszedłem.Notatka w zeszycie szefa.poza oficjalnymi nominacjami istnieje jeszcze cały skomplikowany system nobilitowania i wynoszenia do godności kreatora systemem korespondencyjnym.Ułatwia to handel godnościami i tytułami.Tylko dysydenci, biedacy lub ludzie z marginesu nie kupują Numeratorów.- Masz swoje uciemiężone dwadzieścia procent z Numeratorem powyżej piątki - mruczałem pod nosem idąc w stronę windy.Dział Budownictwa i Architektury świecił pustką.Wybrałem z regału potrzebne mi opisy projektów i usiadłem obok okna.Miałem stąd widok na przeciwległy budynek mieszczący znany rozrywkowy night-club, gdzie cztery piętra poświęcono tylko jednemu bożkowi.Czerwony neon w kształcie przymrużonego oka pulsował zachęcająco, obiecując różne intymne zabawy we dwoje i nie tylko, westchnąłem z żalem i zabrałem się do pracy.Po godzinie miałem w ręku dokładny plan mojej przyszłej wędrówki.Bawiło mnie, że łatwo można dotrzeć wszędzie bez uciekania się do pomocy fałszywych przepustek, wytrychów i lasera.Schowałem na miejsce opisy projektów i bez pośpiechu zszedłem na parter.Przywołałem taksówkę, i kazałem się zawieźć do pobliskiego hotelu.Tutaj, w hotelowym sejfie, ktoś zostawił dla mnie neseser.Wszedłem oczywiście do tego hotelu od frontu, a wyszedłem z drugiej strony.Następnie poprzez taras i niski parkan wydostałem się na boczną uliczkę.Droga do Uniwera i powrót do Biblioteki nie zajęły mi nawet dwudziestu minut.Znów byłem niedomytym typem w pogniecionym półkombinezonie.Ostrożnie, tak by nie wpaść na kogoś z personelu, przemknąłem zapleczem kawiarni w stronę korytarza prowadzącego do magazynów.Nie musiałem forsować napotkanych drzwi, ponieważ nikt ich nie zamykał o tej porze.Odnalezienie komina wentylacyjnego i dostanie się do środka było dziełem jednej chwili.Zaopatrzony w plan, kompas i silną latarkę zagłębiałem się odważnie w plątaninę rur, łączników i komór dynamicznej wymiany ciepła.Po dziesięciu minutach byłem w jednym z najbardziej strzeżonych miejsc na Ziemi.W skarbcu Ministerstwa Nauki.Na regałach i w otwartych szafach leżały dokumenty, karty informacyjne, taśmy, filmy i bloki pamięci komputerów.Wszędzie widniały kolorowe stemple.Tajne, poufne, ściśle tajne.Metodycznie wybierałem to, co interesowało szefa.Nie bawiłem się w żadne kopiowanie i fotografowanie.Brałem to, co miałem wziąć i chowałem do kieszeni lub za koszulę.Sporo tego się nazbierało i miałem problemy z powrotem poprzez ciasne łączniki między budynkami.Z małymi kłopotami dotarłem do Biblioteki.Nie wracałem znaną mi drogą, lecz wspiąłem się aż do trzeciego piętra, gdzie główna rura wyciągu rozdzielała się, szeroko otwierając swoje wnętrze dla masywnego wirnika.Ogromny wentylator opleciony pajęczyną zwisał smętnie na jednej tylko śrubie.Zewnętrzna pokrywa jego obudowy była ruchoma.Wypełzłem z otworu na jasno oświetlony korytarz.Spotkanie tutaj kogokolwiek mogło się skończyć dla mnie w paskudny sposób.Nie namyślając się wiele wsunąłem się w uchylone drzwi najbliższej toalety i zamknąłem je od wewnątrz.Dopiero kiedy byłem umyty i uczesany, a cały mój bagaż spoczął w dużej plastikowej torbie, zdecydowałem się opuścić bezpieczne schronienie.Z Biblioteki wydostałem się przez tylne wyjście, to znaczy przez okno.Nie miałem dużo czasu.Musiałem się spieszyć.Na dworcu byłem przed północą.Ekspres Ziemia - Księżyc dyszał ciężko na stanowisku startowym.Po drodze zmieniłem swój numerator i jako poślednia trójka zająłem miejsce w przedziale ogólnym.Wybrałem pojedynczy fotel i w momencie gdy do przedziału wtoczyła się wycieczka szkolna z Marsa, rozprułem jedną z poduszek i wcisnąłem do środka swój bagaż.Teraz niby zerkając ciekawie na radosne nastolatki kręcące się w korytarzu i wymieniające piskliwe uwagi o strojach, zakleiłem pianolem skaleczoną poduszkę.Puste opakowanie po kleju schowałem do kieszeni wyjmując równocześnie papierosy.Nie wolno palić w kabinach.Wyszedłem więc na korytarz i lawirując w tłumie dotarłem do przedziału jadalnego.Godzinną podróż spędziłem nad szklanką lurowatej kawy i niejadalnego tortu.Czułem się podle.Bolała mnie krtań od papierosów i uszy od wrzaskliwej muzyki przeplatanej informacjami sportowymi.Kiedy ekspres dokował na Księżycu wróciłem do swojego przedziału.Ludzie tłoczyli się przy wyjściach.Wyjęcie torby ze schowka nie było trudne.Wylądował właśnie towarowy skład z Marsa.W zwykłym trybie dopiero teraz wylądowałbym na Księżycu.Poszedłem do hali bagażowej i wyjąłem kwit nadawczy swojego kontenera.- Chciałbym odebrać żywność - powiedziałem do pracownika w zielonym drelichu.Typek wziął mój kwit i zerknął do ewidencji.- Bardzo mi przykro - powiedział dając mi jakąś sporego formatu kartkę.- Co to jest? - spytałem.- Oświadczenie o zagubieniu przesyłki - mruknął i zabrał się do sortowania paczek.Zmiąłem kartkę i cisnąłem ją do kosza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl