[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak.Ale moglibyœmy przynajmniej oprzeæ go o mur.Albo co.Rincewind skin¹³ g³ow¹ i chwyci³ zamarzniêtego z³odzieja za ozdobione soplamiramiê.Ten wyœlizn¹³ siê i upad³ na kamienie bruku.I roztrzaska³ siê na kawa³ki.- Oj - powiedzia³a.Jakiœ ha³as dobieg³ z koñca zau³ka, od strony tylnych drzwi „£ba Trolla".Rincewind poczu³, ¿e wyrwano mu nó¿ z rêki, a potem ten sam nó¿ przefrun¹³ko³o jego ucha po p³askiej trajektorii, koñcz¹cej siê we framudze o dziesiêæs¹¿ni od nich.Wysuniêta zza drzwi g³owa cofnê³a siê pospiesznie.- Lepiej ju¿ chodŸmy — rzuci³a Conena.— Czy mo¿emy siê gdzieœ ukryæ? Mo¿e uciebie?- Zwykle sypiam na Uniwersytecie - wyjaœni³ Rincewind, goni¹c j¹ truchtem.Nie.wolno wam wracaæ na Uniwersytet, oznajmi³ kapelusz z g³êbin swojego pudla.Rincewind przytakn¹³ obojêtnie.Ten pomys³ i tak niezbyt mu siê podoba³.- Zreszt¹, nie wpuszczaj¹ tam kobiet po zmroku.- A przed zmrokiem?- Te¿ nie.Conena westchnê³a.- To g³upie.Co w³aœciwie wy, magowie, macie do kobiet? Rincewind zmarszczy³brwi.- W³aœnie nic nie powinniœmy mieæ do kobiet.Na tym cala rzecz polega.Posêpne szare mg³y k³êbi³y siê w dokach Morpork, œcieka³y kroplami zolinowania, zwija³y siê wokó³ pijanych dachów, czai³y w zau³kach.Niektórzyuwa¿ali, ¿e noc¹ doki s¹ jeszcze bardziej niebezpieczne od Mroków.Dwajrabusie, drobny z³odziejaszek i jeszcze ktoœ, kto po prostu pukn¹³ Conenê wramiê, zd¹¿yli siê ju¿ o tym przekonaæ.- Czy pozwolisz zadaæ sobie pytanie? - odezwa³ siê Rincewind, przestêpuj¹c nadnieszczêœliwym przechodniem, zwiniêtym w k³êbek wokó³ swojego osobistegocierpienia.- S³ucham.- Rozumiesz, nie chcia³bym ciê uraziæ.- S³ucham.- Rzecz w tym, ¿e trudno nie zauwa¿yæ.-Tak?- Doœæ dziwnie traktujesz obcych ludzi.- Rincewind uchyli siê, ale nicgroŸnego nie nast¹pi³o.- Co ty tam robisz na dole? - spyta³a zgryŸliwie Conena.- Przepraszam.- Wiem, co sobie myœlisz.Nic nie poradzê, mam to po ojcu.- A kim on by³? Cohenem Barbarzyñc¹? - Rincewind uœmiechn¹³ siê, by pokazaæ, ¿eto tylko ¿art.A przynajmniej desperacko wykrzywi³ wargi w pó³ksiê¿yc.- Nie ma w tym nic zabawnego, magu.-Co?- To przecie¿ nie moja wina.Rincewind bezg³oœnie porusza³ ustami.- Przepraszam — wykrztusi³ wreszcie.— Ale czy dobrze zrozumia³em? CohenBarbarzyñca naprawdê jest twoim ojcem?- Tak.— Dziewczyna spojrza³a z ukosa.- Ka¿dy przecie¿ musi mieæ ojca.Nawetty, jak s¹dzê.Wyjrza³a za róg.- Nikogo.Mo¿emy iœæ - rzuci³a, a potem, kiedy szli ju¿ po mokrym bruku,podjê³a: - Przypuszczam, ¿e twój ojciec by³ magiem?- Nie s¹dzê.Magom nie wolno zak³adaæ rodzin.- Zawaha³ siê.Zna³ Cohena, by³nawet goœciem na którymœ z jego wesel, kiedy ¿eni³ siê z dziewczyn¹ w wiekuConeny.Cohen, mo¿na powiedzieæ, ka¿d¹ godzinê wypycha³ minutami.- Wielu ludzichcia³oby mieæ coœ po Cohenie.Wiesz, by³ najwspanialszym wojownikiem,najsprytniejszym z³odziejem, umia³.- Wielu mê¿czyzn, z pewnoœci¹ - burknê³a Conena.Przystanê³a i opar³a siê omur.-Jest takie d³ugie s³owo.Zdradzi³a mi je pewna czarownica.Nie mogêsobie przypomnieæ.Wy, magowie, znacie siê na d³ugich s³owach.Rincewind poszuka³ w pamiêci d³ugich s³Ã³w.- Marmolada? — spróbowa³.Z irytacj¹ potrz¹snê³a g³ow¹.- Oznacza, ¿e bierzesz coœ od rodziców.Rincewind zmarszczy³ brwi.W kwestiirodziców nie by³ najlepiej zorientowany.- Kleptomania? Recydywista? - zaryzykowa³.- Zaczyna siê na D.- Dalekowzrocznoœæ?- Dziedycznoœæ - oznajmi³a Conena.- Czarownica mi to wyt³umaczy³a.Moja matkaby³a tancerk¹ w œwi¹tyni jakiegoœ ob³¹kanego boga, a ojciec j¹ uratowa³ i.iprzez jakiœ czas byli razem.Mówi¹, ¿e po niej mam twarz i figurê.- Bardzo piêkne - stwierdzi³ Rincewind z beznadziejn¹ galanteri¹.Zarumieni³a siê.- Mo¿e i tak.Ale po nim mam œciêgna, na których mo¿na by zacumowaæ ³Ã³dŸ,refleks wê¿a na gor¹cej blasze, potworn¹ chêæ wykradania obiektów i to straszneuczucie, ¿e kiedy tylko kogoœ spotykam, powinnam trafiæ go no¿em w oko zdziewiêædziesiêciu stóp.I umiem - doda³a z odcieniem dumy w glosie.- Do licha.- To zniechêca do mnie mê¿czyzn.- Trudno siê dziwiæ - przyzna³ Rincewind s³abym g³osem.- Rozumiesz, kiedy siê dowiaduj¹, trudno ch³opaka przy sobie zatrzymaæ.- Chyba ¿e za gard³o.- Nie ma czasu zbudowaæ podstawy trwa³ego zwi¹zku.- Nie.Rzeczywiœcie - zgodzi³ siê Rincewind
[ Pobierz całość w formacie PDF ]