[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.”- Nie próbuj tego zrozumieć.Od pewnego momentu nauka i człowiek tak wypaczyli świat, że rzeczywistości, nie można już traktować serio.- Ale.to nie koniec.Woppati jest Wiecznym, jest czasowcem.On może.- On wcale nie może tak wiele.Myślisz, że skąd ja i Canedon wiedzieliśmy o tym? Nie wszystkim czasowcom się podoba to, co robi ten szaleniec.- Nawet papież musi umieć kłamać.Nie pofatygował się o Blokadę i miał nadzieję, że Radiwill nie wykorzysta swych zdolności.- Nie masz racji ojcze.On jest najwcześniejszym łamiczasem.- I wiele jego dzieł chodzi po świecie.Wiem.Wiem.Musisz się z tym pogodzić, skoro nie możesz tego zmienić.Radiwill oderwał wzrok od ruetanu.- Ależ mogę.Gdyby tylko ojciec wyraził zgodę na jeden krótki skok czasowy.- Żeby i wasze dusze zostały zapętlone? Nic z tego.To byłoby straszne.Opętani przez dusze.twoją.czy.- Colloniego.- Zło.- Tak, ojcze, tak.Żegnaj.- Żegnaj synu.Chłodne są wieczory na papieskiej platformie.Nikt nie spodziewał się osobistej wizytacji archanioła.Budynek był pusty, cichy.Ewakuowano wszystkie sześćset dwadzieścia pięter.Trzy wielkie straty bojowe Zastępów szybowały wokół błyszczącego sopla.Wszystkie wyjścia zablokowano.Dochodziło południe i pojazdy informaciaków kłębiły się nad podstawą odwróconego stożka budynku.Niezawodny mają węch.Grupa szturmowa złożona z kandydatów była w środku już od godziny.Był to ich miesiąc egzaminacyjny.Klęli jak diabli ujrzawszy przyglądającego się ich robocie Radiwilla.Odrodzeńca osaczyli na przedostatnim piętrze, w hangarze stratów towarowych.Kulił się gdzieś w kącie z rzuconą klątwą niewidzialności.Bał się.Oni też się bali.On był przerażony śmiertelnie.Walczył o życie.Oni nie.Ale to był ich miesiąc egzaminacyjny.Wahali się.Archanioł ze stratu zawieszonego w cieniu pod sufitem przyglądał się temu wahaniu.Rozgoryczenie ściskało go od kilku dni, rozgoryczenie i żal.Colloni zabił w pojedynku Urk-urkala.Tak.Colloni był mądry.A Radiwill stary, głupi, zaślepiony przeszłością.Rozgoryczony był archanioł.Między innymi przez ten świat.- Kończy się mój czas - szepnął ekranowi.Ekran milcząco przyznał mu rację.Przyjaciel postanowił przeczekiwać te napady zwątpienia nie ingerując.(A Słonny szedł za trumną przyjaciela, z którym nie dane mu było porozmawiać.)Bębnienie.Archanioł przypomniał sobie o założonej blokadzie i zdjął ją.Pojawiła się LottIna w słupie mgły.To ona była dzisiaj dyżurną.- Radiwill?- Tak? - archanioł podniósł głowę i spojrzał w bok.Kandydaci wzięli się wreszcie do roboty.Powietrze w dole migotało, krzyżowały się promienie.Ktoś, zapomniawszy na moment o stałej antyklątwie, wyniesiony przez przekleństwo Odrodzeńca pod sufit, zginął rozerwany na strzępy.- Hamtol złapał jednego faceta - zamilkła na chwilę.- Sprowadziłam do niego Pha.Radiwill uniósł brwi.Głównego telepatę Zastępów?Na dole Odrodzeniec ostatecznie przyparty do ściany miotał nie istniejącymi fragmentami swego ciała.- On twierdzi, że jest Janem Chrzcicielem.Odrodzeniec pojawił się i umarł.- Mówi prawdę.Mojżesz spojrzał w niebo i zastukał w ziemią laską.Żołnierz otulony płaszczem jak nocą uniósł włócznię.Siedmiu jeźdźców zatrzymało swe konie nad strumieniem.Świeci słońce.Człowiek w potarganym fraku wyjął pistolet z futerału na skrzypce.Papież z uśmiechem na ustach łaskawie skinął na Felgrooma.Mężczyzna pochylił się nad szeregiem inkubatorów.I.Żyję, istnieję, umarłem i już mnie nie ma.Żyję i istnieję.Nie mam końca, nie mam początku.Moje imię zdechło porzucone, z głodu i z cierpienia.Nie ma we mnie litości, nie ma we mnie miłości.Nie ma nienawiści i gniewu.Jestem pusty.Jestem pełny.Wylewa się ze mnie pustka zaprawiona czasem.Na brzegach mojego opętania leżą porzucone wspomnienia.Zawsze i nigdy.Nigdy nie chodzę tam, żeby kopać je, najedzone piaskiem i opite słoną wodą, kopać je czubkiem buta i patrzeć jak przymilają się do mnie rozrzedzając mnie jeszcze bardziej po wiekach i tysiącleciach.To ja rozkazuję zmieniać ich kostiumy.Zawsze i nigdy; jedyne słowa dla mnie nieistniejące.Pluję na nie sokiem mego szaleństwa.Wystawiam memu imieniu pomnik, wielki, monumentalny, taki na półtora wieku, byście mogli kłaniać się mu, przeklinać go i wypisywać na nim klątwy.Niech umrze Woppati.Niech umrze.Chce śmierci! Nieskończoną ilość razy umieram i rodzę się.Powtarzam i powtarzam.Biegnę, ale tak naprawdę to w ogóle mnie nie ma.Jem, ale tak naprawdę moje usta jeszcze nie ukształtowały się w łonie matki, której praprzodkowie jeszcze się nie narodzili.Potem rodzę się, żyję, uruchamiam Maszynę i od nowa pędzę bez ciała.Śmierć jest poza moim zasięgiem.Zawsze i nigdy.Wiem, co mam wykonać.Wiem, co wykonałem.Wiem, co wykonuję.Uwierzcie mi.Uwierzcie, że to nie ja stworzyłem ten świat! Jego przeklinajcie! Czuję jego przepływ.Nieukierunkowany, nie poddawający się kolejności.Tnie mnie swoimi myślami i miażdży.Pomimo swej nieskończoności tak skondensowany.To On! Właściwie nie mam pojęcia co wykonuję.Nigdy nie dowiem się, czy jest to zemsta, nagroda czy.Zawsze i nigdy.Dlaczego nigdzie nie mogę znaleźć odcisku mej woli? Nie mogę się dowiedzieć czym jest moja.praca? Spojrzałem w niebo i zastukałem w ziemię laską.Otulony płaszczem jak nocą uniosłem włócznię.Zatrzymaliśmy swe konie nad strumieniem.Świeci słońce.Wyjąłem z futerału na skrzypce pistolet.Z uśmiechem na ustach skinąłem na Felgrooma.Pochyliłem się nad szeregiem inkubatorów.I.Kim On jest? Komu służę?Opętałem miliony ludzi.Kto mnie opętał?Żołnierz otulony płaszczem jak nocą uniósł włócznię podchodząc do krzyża i przebił mi bok.Chłopi zaprowadzili go do wąwozu, wielkiego, cienistego, o łagodnych stokach, z baldachimem dziwnie poskręcanych drzew przykrywających go niezbyt szczelnie - środkiem wiodła ścieżka słońca, co jakiś czas przecinania cieniem wysuniętego konaru; było południe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]