do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było już na szczęście pięć po czwartej, a więc dobre obyczaje zostały w pełni zachowane.Po ceremoniach, zresztą krótkich, jak to między przyjaciółmi, O’Reilly przeszedł od razu do rzeczy.- Człowiek w pewnym wieku obawia się o swój majątek - zaczął.- Cóż stanie się, myśli, z jego dalekimi spadkobiercami, kiedy umrze? Któż zawiadomi ich o pogrzebie, by znalazł się ktoś, kto zapłacze nad jego niegodnym grobem?- Biedny człowiek nie ma przyjaciół - odparł stary radca - bowiem kto ich posiada może być pewien, iż zaopiekują się spadkobiercami i na grobie będą płakać wraz z nimi.- Gdy człowiek ciężką pracą, uciułał parę groszy chce, aby cieszyły jego bliskich.Czy sądzi pan, ekscelencjo, że ich odnalezienie na Dalekiej Ziemi nie przysporzyłoby przyjaciołom zbytnich kłopotów?- Kłopoty naszych przyjaciół są naszymi kłopotami - odrzekł sentencjonalnie Natymuus.- Wiele niebezpieczeństw czyha na samotnego przechodnia - ciągnął O’Reilly.- Samochody pędzące po ulicach, mogą stać się przyczyną nieszczęścia.- Zwłaszcza na Pięciu Płonących Wzgórzach - dodał stary radca.Natymuus wiedział oczywiście o wszystkim.Czekał na telefon od agenta już od godziny, ale poczuł się mile ujęty tym, że jego przypuszczenia się sprawdziły.O’Reilly miał do wypełnienia niebezpieczne zadanie i swój majątek oddawał w ręce starego radcy wierząc, że ten rozporządzi nim zgodnie ze wskazówkami.Agent podał mu imię, nazwisko i kod identyfikacyjny swojego siostrzeńca, po czym pożegnali się ceremonialnie i Natymuus odłożył słuchawkę.O’Reilly siedział chwilę w bezruchu.Majątek został zabezpieczony.Stary radca to naprawdę osoba godna zaufania.A idąc w stronę Pięciu Płonących Wzgórz na spotkanie z psychopatycznym mordercą należało być przygotowanym na każdą ewentualność.Jakże proste były formalności testamentowe na Taurydzie.Wystarczyło porozmawiać z przyjacielem, a już wiadomo było, że jego życie i honor będą stały na straży dyspozycji.A honor radcy Natymuusa był nieskalany.Zresztą, gdyby nawet takie zadanie powierzyć rabusiowi z Płonących Wzgórz, to i tak człowiek, ten (o ile prośbę by przyjął) stawał, się pewnym wykonawcą testamentu i prędzej oddałby życie niż o włos odszedł od przekazanych mu zaleceń.Tak, Tauryda potrafiła O’Reillego zdumiewać do dzisiaj, mimo wszystkich spędzonych na niej lat.Agent postanowił wykąpać się i odświeżyć masażem przed wyprawą.Oczywiście wiedział, że żal mu będzie opuszczać dom i wymykać się spod dłoni czułych i zręcznych niewolnic.Kobiety były następną rzeczą, jaka na Taurydzie olśniewała O’Reillego.Ale rzeczywiście, każda z jego niewolnic byłaby na Ziemi godna korony Miss Universum.co tam, ziemska miss niegodna byłaby jej czyścić butów! Agent tylko w sytuacjach intymnych widywał twarze swych kobiet, bo wtedy zdjęcie maski było nie tylko dozwolone, ale i mile widziane, lecz harmonia kształtów, którą miał okazję podziwiać o wiele częściej, do tej pory budziła w nim niekłamany zachwyt.Chociażby z powodu tych estetycznych doznań żal byłoby umierać.Ale cóż, skoro jest się osobą cieszącą się prestiżem, trzeba czasem ponosić jego konsekwencje i rezygnować z rozkoszy i wygód na rzecz błądzenia po zakazanych zaułkach Płonących Wzgórz.Wyszedł z domu około siódmej, a więc wtedy, gdy słońce wolno już chyliło się nad Pachnącą Górą.O’Reilly spojrzał na łysy szczyt i uśmiechnął się lekko do własnych myśli.Nadanie górze takiej właśnie nazwy było jednym z nielicznych na Taurydzie przejawów poczucia humoru, zresztą humoru dość specyficznego.Otóż około czterystu lat temu broniły się tam oddziały klanu Purpurowych Oczu i po wielkiej bitwie, z której nie ocalał ani jeden żołnierz, martwe ciała długimi tygodniami rozkładały się w słońcu.Od tej pory góra nazywała się pachnącą.O’Reilly szerokim łukiem ominął pełne sklepów i restauracji centrum miasta i zaczął piąć się wąską, niechlujnie asfaltowaną drogą, wzdłuż której ciągnęły się domy.Im szybciej zbliżał się do Pięciu Płonących Wzgórz, tym wyraźniej domy traciły swój miejski charakter i zamieniały się w ordynarne rudery.Samochody tędy nie jeździły, Czasem tylko na poboczu tkwił zardzewiały gruchot.Sklepów było mało, a i te wciśnięte gdzieś pomiędzy baraki wyglądały ubogo oraz obskurnie.Agent zszedł z drogi i zagłębił się w labirynt wąziuteńkich przejść, ciągnących się pomiędzy domami.Na sznurach suszyła się bielizna, zewsząd dochodził fetor nieczystości i smród gotowanej moarsy - najtańszej jarzyny na Taurydzie, pożywienia biedaków.O’Reilly wiedział, że nie jest tutaj miłym gościem.Jego ubranie i maska były zbyt dobre i drogie, wyraźnie nie pasował do tej dzielnicy nędzarzy i dlatego też w każdej chwili mógł się spodziewać ataku jakiegoś pijanego czy zdesperowanego mieszkańca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl