do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pó³ minuty minê³ow ciszy.Bullen z sekundy na sekundê by³ coraz bardziej strapiony.Ja nie.jaju¿ by³em tak strapiony, jak to tylko mo¿liwe.Pojawi³ siê Jamieson,zmierzaj¹cy na mostek, dostrzeg³ nas, skierowa³ siê w nasz¹ stronê, alezawróci³ na znak Bullena.Wreszcie nadszed³ bosman, nios¹c wielkie obcêgi.- Otwórz pan te piekielne drzwi - poleci³ zwiêŸle Bullen.MacDonald spróbowa³poruszyæ klucz palcami, zrezygnowa³ i wzi¹³ siê za obcêgi.Po pierwszymnaciœniêciu klucz prze³ama³ siê na pó³.- No - sapn¹³ ciê¿ko Bullen.- To siê nazywa pomoc.MacDonald spojrza³ na niego, na mnie i na z³amany klucz, wci¹¿ tkwi¹cy wszczêkach obcêgów.- Nawet go nie przekrêci³em - powiedzia³ spokojnie.- A jeœli to jest kluczyale - dorzuci³ z lekkim niesmakiem - to ja jestem Anglik.- Poda³ nam klucz doobejrzenia.Z³amana powierzchnia ukazywa³a szary, chropowaty, porowaty metal.-Cha³upnicza robota, i to kiepska.Bullen schowa³ do kieszeni z³amany klucz.- Mo¿e pan wyci¹gn¹æ z³amany kawa³ek?- Nie, kapitanie.Ca³kiem zaklinowany.- Pogrzeba³ w kombinezonie i wyj¹³pilnik do metalu.- Mo¿e tym?- Dobrze.Zabra³o to MacDonaldowi trzy minuty ciê¿kiej pracy - skobel, w przeciwieñstwiedo k³Ã³dki, wykonany by³ z hartowanej stali - a¿ wreszcie bosman przesta³pi³owaæ.Odczepi³ k³Ã³dkê i spojrza³ pytaj¹co na kapitana.- Proszê z nami - powiedzia³ Bullen.Na jego brwiach wyst¹pi³y krople potu.-Niech pan pilnuje, ¿eby nikt nie podchodzi³.Otworzy³ drzwi i wszed³ do œrodka.Depta³em mu po piêtach.ZnaleŸliœmy Dextera, ale znaleŸliœmy go za póŸno.Wygl¹da³ jak sterta starych³achów, jak kompletnie bezw³adna, bezkszta³tna masa - stan, jaki tylko zmar³ymo¿e osi¹gn¹æ; rozci¹gniêty na pod³odze twarz¹ w dó³, prawie nie zostawia³miejsca dla Bullena i dla mnie.- Mam œci¹gn¹æ doktora, kapitanie? - zapyta³ MacDonald.Sta³ po drugiej stronieprogu sztormowego, a na jego zaciœniêtej na framudze drzwi d³oni przez napiêt¹skórê przeœwieca³y bia³e kostki.- Ju¿ za póŸno na doktora, bosmanie - rzek³ Bullen kamiennym g³osem.Nagle jegoopanowanie pêk³o i wybuchn¹³ gwa³townie: - Na Boga, poruczniku, czym siê towszystko skoñczy? On nie ¿yje, widzicie sami, ¿e nie ¿yje.Co stoi za.co toza maniakalny morderca.dlaczego go zabili, poruczniku? Dlaczego musieli gozabiæ? Do cholery, dlaczego ci maniacy musieli go zabiæ? To by³ jeszczedzieciak, komu on móg³ wyrz¹dziæ jak¹œ krzywdê? - Najlepiej œwiadczy³ oBullenie fakt, ¿e w tym momencie nie przesz³o mu nawet przez myœl, ¿e zmar³yby³ synem prezesa i dyrektora Blue Mail.To mia³o przyjœæ póŸniej.- Zgin¹³ z tego samego powodu, co Benson - odpar³em.- Zobaczy³ za du¿o.-Przyklêkn¹³em ko³o niego i zbada³em ty³ i bok jego szyi.Nie by³o ¿adnychœladów.Spojrza³em w górê i spyta³em: - Czy mogê go odwróciæ, kapitanie?- Teraz to ju¿ nikomu nie zaszkodzi.- Zwykle czerwona twarz Bullena straci³anieco koloru, a jego wargi by³y zaciœniête w cienk¹, tward¹ liniê.Podnosi³em i ci¹gn¹³em Dextera przez kilka sekund, a¿ wreszcie uda³o mi siê gomniej wiêcej odwróciæ.Le¿a³ teraz czêœciowo na plecach, czêœciowo na boku.Nietraci³em czasu na badanie jego oddechu czy pulsu - kiedy ktoœ zosta³postrzelony trzy razy w sam œrodek cia³a, oddychanie i puls nale¿¹ doprzesz³oœci.A koszula od bia³ego munduru Dextera z trzema ma³ymi, osmalonymiprochem i spryskanymi krwi¹ otworami tu¿ poni¿ej mostka, dowodzi³a, ¿efaktycznie zosta³ postrzelony trzy razy.Wszystkie te otwory da³oby siêprzykryæ kart¹ do gry.Ktoœ tu by³ bardzo przezorny.Wsta³em, spojrza³em nakapitana i bosmana, i powiedzia³em do Bullena:- Tego nie uda nam siê zwaliæ na atak serca, kapitanie.- Strzelili do niego trzy razy.- Bullen stwierdzi³ fakt.- Mamy przeciwko sobie jakiegoœ maniaka, kapitanie.- Gapi³em siê w dó³, naDextera, nie mog¹c oderwaæ wzroku od jego twarzy, wykrzywionej i udrêczonej wostatnim momencie œwiadomoœci, tym przelotnym momencie rozdzieraj¹cego bólu,który otwiera wrota do œmierci.- Ka¿da z tych kul by go zabi³a.Ale ten, ktogo zabi³, zabi³ go trzy razy, to ktoœ, kto lubi naciskaæ spust, kto lubi widokkul wbijaj¹cych siê w cia³o cz³owieka, mimo ¿e ten ju¿ nie ¿yje.- Bardzo ch³odno do tego podchodzicie, poruczniku.- Bullen spojrza³ na mnie zdziwnym wyrazem w oczach.- Jasne, ¿e ch³odno.- Pokaza³em Bullenowi mój rewolwer.Niech mi pan poka¿etego, kto to zrobi³, a potraktujê go dok³adnie tak, jak on potraktowa³ Dextera.Dok³adnie tak samo, i do diab³a z kapitanem Bullenem i ca³ym prawem.W³aœnietaki jestem ch³odny.- Przepraszam, Johnny.-- Po chwili jego g³os znów stwardnia³: - Nikt nic nies³ysza³.Jak to siê sta³o, ¿e nikt nic nie s³ysza³?- Trzyma³ pistolet tu¿ przy Dexterze, mo¿e go nim nawet dotyka³.Widaæ œladyspalonego prochu.To mog³o trochê wyt³umiæ huk.Poza tym wszystko wskazuje nato, ¿e ta osoba, czy osoby, to profesjonaliœci.Tacy u¿ywaj¹ pistoletów zt³umikiem.- Rozumiem.- Bullen odwróci³ siê do MacDonalda.- Mo¿esz tu sprowadziæPetersa, bosmanie? Natychmiast.- Rozkaz, kapitanie.- MacDonald odwróci³ siê, chc¹c odejœæ, lecz powiedzia³emszybko:- Kapitanie, jedno s³Ã³wko, zanim MacDonald pójdzie.- Co takiego? - Jego g³os by³ twardy, niecierpliwy.- Zamierza pan wys³aæ depeszê?- Jakbyœ zgad³, wysy³am depeszê.Poproszê, ¿eby na nasze spotkanie wyp³ynê³okilka szybkich ³odzi patrolowych.Te z silnikami benzynowymi rozwijaj¹ tak¹szybkoœæ, ¿e bêd¹ tutaj przed pó³noc¹.A jak im powiem, ¿e w ci¹gu dwunastugodzin zamordowano u nas trzy osoby, to przylec¹ jak na skrzyd³ach.Mam doœæbawienia siê w spryciarza, Pierwszy.Ten fa³szywy pogrzeb dziœ rano, ¿eby uœpiæich podejrzenia, ¿eby myœleli, ¿e pozbyliœmy siê jedynego dowodu rzeczowegoprzeciwko nim.Widzisz, co nam to da³o? Nastêpnego trupa.- To nie ma sensu, kapitanie.Jest ju¿ za póŸno.- Co masz na myœli?- Nawet sobie nie zada³ trudu, ¿eby za³o¿yæ pokrywê, nim wyszed³.- Wskaza³emwielki aparat nadawczo-odbiorczy, z krzywo za³o¿on¹, nie przyœrubowan¹ pokryw¹.- Mo¿e siê œpieszy³, mo¿e wiedzia³, ¿e nie ma sensu jej zak³adaæ, ¿e i takmusimy to odkryæ prêdzej czy póŸniej.i to raczej prêdzej ni¿ póŸniej.-Podnios³em pokrywê i odst¹pi³em na bok, ¿eby Bullen te¿ móg³ siê przyjrzeæ.Nie by³o najmniejszych w¹tpliwoœci, ¿e nikt ju¿ tego odbiornika nie uruchomi.Pod pokryw¹ wala³y siê porwane druty, pogiêty metal, zmia¿d¿one kondensatory ilampy.Ktoœ u¿ywa³ m³otka.Tego nie trzeba siê by³o domyœlaæ - m³otek wci¹¿le¿a³ wœród spl¹tanych, rozbitych szcz¹tków czegoœ, co kiedyœ stanowi³oskomplikowane wnêtrze nadajnika.Zasun¹³em pokrywê.- Jest jeszcze zapasowy - rzek³ Bullen ochryp³ym g³osem.- W szafie pod tamtymsto³em.Ten z generatorem benzynowym.Nie móg³ go zauwa¿yæ.Morderca go jednak zauwa¿y³, to nie by³ goœæ, który móg³ coœ przegapiæ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl