do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na przeszukiwaniu ich - otak póŸniej porze by³y puste - spêdzi³em czterdzieœci minut i je¿eli wymyœlonoju¿ odbiornik tranzystorowy mniejszy od pude³ka zapa³ek, to mog³em go niezauwa¿yæ - gdyby jednak by³ choæ ciut wiêkszy, znalaz³bym go z pewnoœci¹.Zosta³y wiêc kajuty pasa¿erskie - w pierwszym rzêdzie z po³o¿onego nad kabin¹radiow¹ pok³adu „A”.Apartamentów na dolnym pok³adzie „B” nie mo¿na by³owykluczyæ, gdy jednak dokona³em w myœlach przegl¹du gromadki zajmuj¹cych jezasuszonych staruszków, nie dostrzeg³em mê¿czyzny zdolnego przedostaæ siê dokabiny radiowej w dziesiêæ sekund.A z ca³¹ pewnoœci¹ nie mog³a to byæ kobieta- ten, kto zabi³ Brownella, nie tylko za³atwi³ tak¿e Bensona, lecz jeszczeusun¹³ cia³o z widoku, Benson zaœ wa¿y³ okr¹g³e dziewiêædziesi¹t kilogramów.A wiêc pok³ady „A” i „B”.Rano trzeba je bêdzie dok³adnie przetrz¹sn¹æ.Modli³em siê o dobr¹ pogodê, która skusi³aby pasa¿erów do wyjœcia na pok³adys³oneczne, daj¹c stewardom szansê przeprowadzenia dok³adnej rewizji pod pozoremœcielenia i sprz¹tania kabin.Oczywiœcie, celnicy na Jamajce ju¿ raz sprawdzilikabiny - oni jednak szukali mechanizmu d³ugoœci prawie dwóch metrów, a nieradia, które w dzisiejszej dobie miniaturyzacji mog³o osi¹gn¹æ wymiarypozwalaj¹ce, powiedzmy, na ukrycie go w tych masywnych szkatu³ach na bi¿uteriê,tak powszechnych wœród ¿on naszych milionerów.P³ynêliœmy teraz prawiæ dok³adnie na pó³nocny wschód, pod wspania³ym niebemkoloru indygo, usianym gwiazdami.„Campari” ko³ysa³ siê ³agodnie, lawiruj¹cmiêdzy rzêdami leniwych fal.Wykonanie skrêtu o osiemdziesi¹t stopni zajê³o namprawie pó³ godziny, ale nie chcieliœmy, ¿eby jakiœ nocny ptak wœród pasa¿erówzwróci³ uwagê na zmianê naszego kursu, chocia¿ je¿eli któryœ z nich mia³ choæbyblade pojêcie o nawigacji gwiezdnej, czy te¿ zna³ zupe³nie elementarne sposobyodszukania Gwiazdy Polarnej, wszystkie te œrodki ostro¿noœci by³y na nic.Szed³em wolno lew¹ stron¹ pok³adu ³odziowego, gdy nagle ujrza³em nadchodz¹cegokapitana Bullena.Podniós³ rêkê i wskaza³ mi miejsce w cieniu, rzucanym przezjedn¹ z okrêtowych szalup.- Myœla³em, ¿e ciê tu gdzieœ znajdê - odezwa³ siê cicho.Siêgn¹³ pod marynarkêi wcisn¹³ mi w d³oñ coœ twardego i zimnego.- Mam nadziejê, ¿e wiesz, jak siê ztym obchodziæ?Œwiat³o gwiazd odbija³o siê matowo od o³owianego metalu w mojej d³oni.Bêbenkowy colt, jeden z trzech egzemplarzy wisz¹cych zwykle na ³añcuchu wzamkniêtej, oszklonej szafce w sypialni kapitana.Nareszcie Bullen podszed³ dosprawy powa¿nie.- Wiem, kapitanie.- W porz¹dku.WsadŸ go sobie za pas, czy gdzie tam siê te cholerne gnatytrzyma.Nigdy bym nie przypuszcza³, ¿e to tak ciê¿ko ukryæ przy sobie.A tumasz zapasowe naboje.Bo¿e, spraw, ¿ebyœmy ich nie musieli u¿ywaæ.- A wiêckapitan tak¿e mia³ swój.- A trzeci rewolwer, kapitanie?- Nie wiem.- Zawaha³ siê.- Mo¿e Wilson.- To dobry ch³op.Ale niech go pan da bosmanowi.- Bosmanowi? - Bullen podniós³ g³os, lecz przypomnia³ sobie o koniecznoœcizachowania ciszy i jego ton przeszed³ w konspiracyjny pomruk.- Znacieregulamin, poruczniku.Tych rewolwerów mo¿na u¿yæ jedynie na wypadek wojny,ataku piratów lub buntu.i w ¿adnym wypadku nie mo¿na ich wydawaæ nikomu pozaoficerami.- Regulamin ani w po³owie mnie tak nie obchodzi jak w³asna skóra, kapitanie.Zna pan MacDonalda.najm³odszy wiekiem starszy sier¿ant w komandosach, listaodznaczeñ d³uga jak pañskie ramiê.Niech mu go pan da.- Zobaczymy - burkn¹³.- Zobaczymy.By³em w³aœnie w magazynie cieœli.Zdoktorem Marstonem.Po raz pierwszy widzia³em tego starego szarlatanawstrz¹œniêtego do g³êbi.Zgadza siê z tob¹.Jego zdaniem nie ma w¹tpliwoœci, ¿eBrownella zamordowano.Myœla³by kto, ¿e mu gro¿¹ kazamaty, takie sobie wyrabia³alibi.Ale McIlroy mia³ chyba racjê, twierdz¹c, ¿e objawy s¹ podobne.- Ba - odpar³em z pow¹tpiewaniem.- Mam nadziejê, kapitanie, ¿e nic z tego niewyniknie.- O co ci chodzi?- Zna pan starego Marstona równie dobrze jak ja.Dwie wielkie mi³oœci jego¿ycia to rum i stwarzanie wra¿enia, ¿e siedzi w œrodku wszystkiego, co siêdooko³a dzieje.To niebezpieczna kombinacja.Poza McIlroyem, p³atnikiem, panemi mn¹, jedyn¹ osob¹, która wie, ¿e Brownell nie zgin¹³ œmierci¹ naturaln¹, jestbosman, ale on siê nie wygada.Natomiast doktor Marston to ju¿ zupe³nie innasprawa.- Bez obaw, mój ch³opcze.- W g³osie Bullena zabrzmia³a nieomal rozkosz.-Oœwiadczy³em naszemu drogiemu chirurgowi, ¿e - bez wzglêdu na to czy jestkumplem lorda Dextera, czy nie, je¿eli choæby dotknie szklaneczki rumu, zanimdotrzemy do Nassau, to wyleci w ci¹gu tygodnia.Próbowa³em wyobraziæ sobie, jak ktoœ oœwiadcza coœ podobnego naszemuczcigodnemu i arystokratycznemu doktorowi, ale wzdraga³em siê ju¿ na sam¹ myœl.Starego Bullena nie zrobili komandorem floty bez powodu.Wiedzia³em, ¿epost¹pi³by dok³adnie tak, jak zapowiedzia³.- Nie zdejmowa³ z Brownella ubrania? - spyta³em - Na przyk³ad koszuli?- Nie.A co za ró¿nica?- Po prostu istnieje mo¿liwoœæ, ¿e ten, kto udusi³ Brownella, zaciska³ palce zty³u jego szyi, a wierzê, ¿e policja jest dziœ w stanie zdj¹æ odciski palcówpraktycznie z ka¿dej substancji, tak¿e z ró¿nego rodzaju materia³Ã³w.Niepowinni chyba mieæ k³opotów ze zdjêciem odcisków z tych wypucowanych,krochmalonych ko³nierzyków, jakie nosi³ Brownell.- O niewielu rzeczach zapominasz - stwierdzi³ Bullen w zamyœleniu.- Mo¿e tylkoo tym, ¿e prawdopodobnie min¹³eœ siê z powo³aniem.Coœ jeszcze?- Tak.W sprawie tego pogrzebu na morzu o œwicie.Nast¹pi³a d³uga pauza, po czym z bluŸnierczo znudzon¹ obojêtnoœci¹ od dawnacierpi¹cego cz³owieka, który ju¿ zbyt d³ugo trzyma³ siê w ryzach, powiedzia³:- Co za pogrzeb o œwicie? Brownell to nasz jedyny eksponat dla policji wNassau.- Pogrzeb, kapitanie - powtórzy³em.- Ale nie o œwicie.Powiedzmy o ósmej,kiedy wiêkszoœæ pasa¿erów bêdzie ju¿ na nogach, na porannym spacerze.Chodzi mio to, kapitanie.Powiedzia³em mu, o co mi chodzi.S³ucha³ doœæ cierpliwie, w zamyœleniu.Kiedyskoñczy³em, skin¹³ g³ow¹ ze dwa, trzy razy, odwróci³ siê i odszed³ bez s³owa.Stan¹³em w œwietle miêdzy dwiema szalupami i zerkn¹³em na zegarek.Dwadzieœciapiêæ minut po jedenastej.Powiedzia³em MacDonaldowi, ¿e go zmieniê o pó³nocy.Podszed³em do relingu i stan¹³em ko³o skrzyni z kamizelkami ratunkowymi,opar³em wyci¹gniête rêce na balustradzie i wpatrywa³em siê w migoc¹ce wolnofale, na pró¿no staraj¹c siê dojœæ do tego, co mog³o siê kryæ za wydarzeniamitego wieczoru.Kiedy siê obudzi³em, by³a za dwadzieœcia pierwsza lecz nie od razu zda³em sobiez tego sprawê.Na pocz¹tku nie zdawa³em sobie sprawy z niczego.Kiedy ma siêg³owê œciœniêt¹ w gigantycznym imadle i oœlepione oczy, to trudno sobieuœwiadamiaæ cokolwiek, poza obecnoœci¹ imad³a i œlepot¹.Œlepota.Moje oczy.Ba³em siê o moje oczy.Unios³em rêkê, przez chwilê maca³em twarz, a¿ wreszcieje znalaz³em.By³y wype³nione czymœ twardym i zakrzepniêtym i gdy jeprzetar³em, skrzep ust¹pi³, a pod nim wyczu³em lepkoœæ.Krew.Krew zala³a mioczy, krew, która zlepi³a mi powieki i mnie oœlepi³a.Przynajmniej, pomyœla³emmêtnie, to tylko krew mnie oœlepi³a.Grzbietem d³oni star³em jeszcze trochê krwi i wreszcie by³em w stanie widzieæ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl