[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I to nie są fantazje.Richard dopiero zaczyna.Wiesz, że to on podłożył bombę na Heathrow?– Powiedział ci to? Musiałaś się przestraszyć.– Próbowałem wziąć ją za rękę, ale odsunęła ją.– To nonsens.Tak jak z prezenterką w Hammersmith.Twierdzi, że ją zamordował.Na litość boską, czekałem w wozie na sąsiedniej ulicy.Spotkałem się z nim pięć minut później.Byłby umazany krwią.– Nie.– Sally patrzyła na drzwi.– Naprawdę ją zastrzelił.– To się nigdy nie wydarzyło.On tylko musi myśleć o przemocy, im bardziej bezsensownej, tym lepiej.Próbowałem mu pomóc.– Pomogłeś.Teraz chce zabić więcej ludzi.Wczoraj pojechaliśmy na strzelnicę w pobliżu Hungerford.Siedziałam w samochodzie z Verą.Powiedziała mi, że jest świetnym strzelcem.– Musi być z tego dumna.Mimo wszystko trudno w to uwierzyć.– Zostawiłem Sally i podszedłem do drzwi.Przycisnąłem głowę do drewnianej płyty.Salon zdawał się pusty, ciszę mącił kurant zegara nad kominkiem.– Sally.wspomniałaś Hungerford?– To jest przy M4.Richard wynajął tam domek.Bardzo ładne miejsce.Tam chciałby dokonać swoich dni.Gapiłem się na drzwi, a syreny policyjne rozbrzmiewały na King’s Road, pobudka dla tych, którzy śpią snem umarłych.Przypomniałem sobie, że ktoś inny dokonał swoich dni w Hungerford.– O co chodzi?Po dachu stąpały czyjeś nogi, bezpośrednio nad moją głową, odgłos opalającego się człowieka, który kładzie się na macie.Albo strzelca wyborowego przygotowującego się do strzału.Hungerford? Młody pomyleniec o nazwisku Michael Ryan zastrzelił swoją matkę, a potem przeszedł przez wioskę, strzelając do przechodniów.Zabił szesnaścioro ludzi, wybierając ich na chybił trafił, podpalił dom rodzinny i zastrzelił się.Te morderstwa były pozbawione sensu, dreszcz głębokiego niepokoju wstrząsnął całym krajem, sprawiając, że na nowo zdefiniowano pojęcie „sąsiad”.Nikomu, nawet członkowi rodziny, nie można ufać.Narodził się nowy rodzaj przemocy, wynikającej z niczego.Po strzałach w Hungerford otchłań, z której wyłonił się Michael Ryan, zamknęła się wokół niego na zawsze.– Sally.Dwaj policyjni motocykliści jechali Beaufort Avenue.Zatrzymali się przy rondzie, ich radiostacje zaczęły trzeszczeć.Umundurowani posterunkowi szli chodnikiem, przyglądając się uważnie pustym domom.– Co było w tej niebieskiej płóciennej torbie?– Richard trzyma w niej oporządzenie do szybowca.– Sally wstała i przeszła wokół łóżka z wzrokiem wbitym w ślady moich butów na dywanie.– Myślisz.?– A co z bronią? Czy to śrutówka, czy.?Nie odpowiedziała.Przysłuchiwała się odgłosom z dachu nad naszymi głowami.Zdjąłem abażur z lampy stojącej przy drzwiach.Chwyciłem chromowaną nóżkę i wyrwałem wtyczkę z kontaktu.– Nie.– Sally złapała mnie za ramię, zanim zdołałem uderzyć nóżką lampy w drzwi.– Tu będzie strzelanina.– Oczywiście.Cel pozbawiony sensu, jak liberalny minister spraw wewnętrznych.– Albo ty! – Próbowała wyrwać mi nóżkę lampy z rak.– Richard wiedział, że przyjdziesz.– Nie zabije mnie.Lubię go.Jaki miałoby to sens?Pytanie zamarło mi na ustach.Kawalkada oficjalnych limuzyn wjeżdżała do Chelsea Marina, czarne sedany z rządowych garaży.Jechali powoli wzdłuż Beaufort Avenue, pasażerowie gapili się w milczące okna i na podarte transparenty.Za minutę procesja dotrze do Cadogan Circle, potem skręci w lewo pod oknami, z których patrzyłem.Spróbowałem odepchnąć ją od drzwi.– Jeśli znajdą nas tutaj.– Pomyślą, że jesteśmy więźniami.Będziemy bezpieczni, Davidzie.– Nie.– Szarpałem się z klamką.– Jestem to winien Richardowi.Puściła nóżkę lampy i cofnęła się, patrząc na mnie ze znużoną cierpliwością, gdy dźgałem płycinę drzwi.Sięgnęła do kieszeni na piersi koszuli.Na jej otwartej dłoni leżał klucz.– Kto zamknął drzwi?– Ja.– Patrzyła mi prosto w twarz niezażenowana swoim podstępem.– Próbuję cię ochronić.Dlatego pojechałam z Richardem do Hungerford.Jestem twoją żoną, Davidzie.– Pamiętam o tym.– Wepchnąłem klucz w zamek.– Muszę ostrzec Richarda.Jeśli ochroniarze zobaczą go z karabinem, zastrzelą go.To może być kolejna fantazja, jakaś obsesja z tym Hungerford.Zrezygnowana pocierała obtarte kostki.Odwróciła się do okna.– Posłuchaj, Davidzie.Kawalkada zatrzymała się na Beaufort Avenue.Minister i dwóch wyższych urzędników wyłoniło się z limuzyny.Dołączyli do nich eksperci z innych samochodów.Stali w grupce na chodniku i patrzyli na pierwszy ze strawionych przez ogień domów, jakby jego zwęglony szczyt miał im objawić prawdę o rebelii.Wymieniano poważne słowa, głowy mądrze potakiwały.Ekipa telewizyjna filmowała to wydarzenie, a dziennikarz czekał z mikrofonem w ręku, żeby zacząć zadawać pytania ministrowi.– Co się dzieje? – Sally wzięła mnie za ramię, przygryzała wargi.– Co oni robią?– Te samochody dziwnie wyglądają.Spoza stojącej kawalkady błysnęły reflektory.Policjant na motorze, patrolujący Beaufort Avenue, zatrzymał się pośrodku drogi i zablokował przejazd zakurzonemu volvo mozolącemu się pod bagażami przywiązanymi na dachu.Kobieta za kierownicą pchała się dalej, zmuszono ją do zatrzymania się przy limuzynie ministra.Za volvo trzy kolejne samochody, równie zmaltretowane, przepychały się przez bramę.Zauważyłem, jak płowowłosy mężczyzna w sportowej kurtce w kratkę każe odstąpić policji, która próbowała je zatrzymać.Major Tulloch, jak zwykle, korzystał z okazji.– Kto to jest, ci ludzie w starych samochodach?– Chyba wiem.– Skwaterzy? Wyglądają na hippisów.– To nie są skwaterzy.Ani hippisi.Minister spraw wewnętrznych też spostrzegł nowo przybyłych.Urzędnicy i eksperci odwrócili się plecami do spalonego domu.Czujny inspektor policji przekazywał wiadomość od kobiety w volvo, a minister, któremu najwyraźniej ulżyło, przez moment stał na palcach.Zerknął w kamerę i skinieniem ręki kazał motocyklistom zjechać na bok.Uniósł ramiona, jakby kierował ruchem, i machał, żeby samochód jechał dalej.– Kim są ci ludzie? Czy to bezdomni?– Na swój sposób.To mieszkańcy tego osiedla.Oni tu mieszkają.Ludzie z Chelsea Marina wracają do domu.Patrzyłem, jak volvo ruszyło Beaufort Avenue.Za nim jechał konwój samochodów, pokrytych kurzem, wyładowanych psami i dziećmi, z połamanymi lusterkami bocznymi przylepionymi taśmą do słupków okiennych, z karoserią powgniataną po wielu kilometrach górskiej włóczęgi.Domyśliłem się, że grupa, która zwiedzała Szkocję albo West Country – południowo-zachodnią część Anglii – odbyła tajną naradę przy ognisku i postanowiła wrócić do domu, spodziewając się zapewne, że wizyta ministra zapowiada rychły najazd buldożerów.Minister, uśmiechając się radośnie, wsiadł do limuzyny.Machał do powracających, którzy w odpowiedzi naciskali klaksony, a wielki pies poszczekiwał z otwartej tylnej klapy samochodu.W hałasie rozbrzmiewającym wokół Cadogan Circle prawie nie usłyszałem odgłosu wystrzału z dachu.Samochód ministra zahamował ostro, przednia szyba rozgwieździła się płatkami mrożonego szkła.Na chwilę zapadła cisza, a potem policjanci i eksperci rozbiegli się, szukając schronienia za samochodami, kucając pod ścianami pustych domów.Na niebie nad Tamizą pojawił się helikopter, jego reflektor omiatał dachy osiedla.Czekałem na drugi strzał, ale powracające rodziny rozproszyły snajpera, co prawie na pewno uratowało ministra
[ Pobierz całość w formacie PDF ]