[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I o tym, ¿ejedno z nich jest martwe od wielu lat.- Co mówicie, mateczko? - Zarzyczka od³o¿y³a ksiêgê.- Mówiê, ¿e jedno z drzew usch³o w tamt¹ noc, kiedy p³onê³a rdestnicka cytadela- twardo powiedzia³a opatka- a ka¿de z drzew jest jednym z bogów.Mówiê, ¿e Bad Bidmone nigdy nie powrócido ¯alników, poniewa¿ w ¿adnym ze œwiatów nie ma takiego miejsca, z któregomog³aby powróciæ.Jest martwa jak uschniête drzewo.A dwa inne?, pomyœla³a ze strachem Zarzyczka.Dwa drzewa ogo³ocone z liœcipoœrodku lata - czy one tak¿e.?- Nie - przeorysza odgad³a pytanie.- Kiedy Fea Flisyon u³o¿y³a siê do snu wgrotach Traganki, jedno z drzew zamar³o, jakby przedwczeœnie nasta³a zima.Drugie - zawaha³a siê.- Nie potrafiê odgadn¹æ, co stanie siê z drugim.Odspichrzañskiego karnawa³u marnieje.Ka¿dego ranka schodzê na dziedziniec, bysprawdziæ, czy nie wypuszcza nowych pêdów i bojê siê, ¿e przypatrujemy siêpowolnemu konaniu boga, ksiê¿niczko.Dlatego, chocia¿ wiem, jak bardzo podobneceremonie j¹trz¹ kap³anów Zird Zekruna, rozkaza³am, aby obchodzono hucznieŒwiêto Kwiatów.Bo mo¿e siê zdarzyæ, ¿e za rok nie bêdzie ju¿ co œwiêtowaæ.- Nie wiedzia³aœ, prawda? - spyta³a nagle przeorysza.- Wê¿ymord nie powiedzia³ ci, co naprawdê zdarzy³o siê w rdestnickim przybytku.Bogowie niechêtnie opuszczaj¹ swoje dziedziny i jeœli coœ zagna³o Zird Zekrunaw g³¹b ¿alnickiego w³adztwa, nie mog³a to byæ rzecz b³aha ani ma³a.Lecz s¹dzê,¿e sprawy potoczy³y siê wbrew jego zamys³om.Bad Bidmone umar³a, zaœ ZirdZekrun powróci³ na Pomort bez tego, po co przyby³.- Bogowie nie umieraj¹ - sprzeciwi³a siê s³abo Zarzyczka.- Doprawdy? - przeorysza unios³a brwi.- Nie myl wiary z g³upot¹, ksiê¿niczko.Wiesz, ¿e Zird Zekrun zwyciê¿y³ w Rdestniku, opanowa³ w³adztwo Bad Bidmone,wyj¹³ spod prawa jej s³ugi, zrówna³ z ziemi¹ œwi¹tynie, zakaza³ obrzêdów.ApóŸniej powróci³ na Pomort i przycich³ niemal na dwa tuziny lat, jakby sum¹jego pragnieñ by³o naznaczenie frejbitera kniaziem ¯alników.Tak, póŸniejzaczêto g³osiæ opowieœci o obietnicach Zird Zekruna i o przemianie Wê¿ymorda,lecz nie uwierzê, by pan Pomortu zwróci³ siê przeciwko innemu z bogów wy³¹czniepo to, by dope³niæ przysiêgi z³o¿onej œmiertelnikowi.Po cokolwiek przyby³,Zird Zekrun nieodwracalnie chybi³ celu i myœlê, ¿e sta³o siê tak za przyczyn¹twojego brata, ksiê¿niczko.- By³ wtedy w przybytku - odezwa³a siê ksiê¿niczka.- Bad Bidmone czêsto przywo³ywa³a go do siebie.Mia³ byæ kniaziem, dotyka³Sorgo i rozmawia³ z bogini¹.Zazdroœci³am mu z ca³ego serca.- Nie by³o czego - brwi mateczki zbieg³y siê w grub¹ kreskê.- Bo na koniecw³aœnie tych dwoje stanê³o wówczas na drodze Zird Zekruna.Dziecko i miecz.- Gdyby zdo³a³ go powstrzymaæ, Wê¿ymord nie nosi³by ¿elaznej korony.- Myœl, dziewczyno! - syknê³a przez zaciœniête zêby przeorysza.- Twój bratwyszed³ ¿ywy z k¹ciny Bad Bidmone z mieczem kniaziów na plecach.I cokolwiekzobaczy³aœ w wie¿y Nur Nemruta, dziecko - doda³a ³agodniej - widok umieraj¹cejbogini napiêtnowa³ twojego brata znacznie dotkliwiej.Myœlê, ¿e w³aœnie dlategoZird Zekrun nie przesta³ go tropiæ przez te wszystkie lata.Nie z powodu tronu¯alników, ale dlatego, ¿e ogl¹da³ œmieræ bogini.Ksiê¿niczka ze œwistem wci¹gnê³a powietrze.- Czy KoŸlarz? - przemówi³a z trudem.- Czy on.siê zmieni³?- Nie wiem - mateczka potrz¹snê³a g³ow¹.- Nie wiem, czy rozumiesz,ksiê¿niczko: podobna rzecz nigdy wczeœniej nie zdarzy³a siê w KrainachWewnêtrznego Morza.Nie powiedzia³ mi, pomyœla³a, czuj¹c, jak ogarnia j¹ dziwne odrêtwienie.Nawetnie zaj¹kn¹³ siê, co naprawdê zdarzy³o siê w rdestnickim przybytku.Wiedzia³,jak bardzo okaleczy³ mnie pan Pomortu i bez s³owa odes³a³ mnie z powrotem nadwór Wê¿ymorda.Bez s³owa.- Dlaczego mi to wszystko mówisz, matko? Opatka zawaha³a siê nieznacznie.- Poniewa¿ przed œwitem do opactwa przybêdzie Wê¿ymord - wyjaœni³a wreszcie.Rêce Zarzyczki drgnê³y jak dwoje obcych, sp³oszonych zwierz¹t.Wiêc to ju¿,pomyœla³a ze strachem, ju¿ teraz.W samo Œwiêto Kwiatów, nim przebrzmi¹ dokoñca pieœni.Tak, Wê¿ymord móg³ wiedzieæ o ceremonii ku czci bogini i zrozmys³em przybyæ dzisiejszej nocy, abym dok³adnie pozna³a ró¿nicê pomiêdzymarzeniem i œwiatem, w którym w³ada Zird Zekrun.Powoli podnios³a siê, machinalnie wyg³adzi³a sukniê.- Ksiê¿niczko.- zaczê³a opatka.- Chcê zostaæ sama, matko - odezwa³a siê schrypniêtym, martwym g³osem.- Jutrowyjadê do Uœcie¿y, ale teraz zostawcie mnie, proszê, sam¹.- Przestañ! - rzuci³a ostro przeorysza.- Czy nie pojmujesz, ¿e to, co ciuczyniono, jest w równym stopniu pu³apk¹ zastawian¹ na Wê¿ymorda? Czy naprawdênie pojmujesz, ¿e ¿adne z nas nie mo¿e sobie pozwoliæ na litoœæ.? -uczyni³a urwany gest, jakby chcia³a j¹ zatrzymaæ w komnacie, która kiedyœ,bardzo krótko, by³a cel¹ Thornveiin, lecz zaraz przycisnê³a ramiona dowyschniêtej piersi.By³o prawie ciemno i raz po raz potyka³a siê na schodach wiod¹cych do ró¿anegoogrodu, lecz drogê zna³a na pamiêæ i bez trudu odnalaz³a ³aweczkê z bia³egokamienia.Nie potrafi³a powiedzieæ, jak d³ugo siedzia³a z rêkoma grzeczniez³o¿onymi na podo³ku i œci¹gniêtymi ³opatkami, jakby przypatrywa³o siê jejca³e uœcieskie kolegium Zird Zekruna.Z do³u wci¹¿ dobiega³y pieœnidziêkczynne, w oknach opactwa migota³o œwiat³o i chyba nikt nie k³ad³ siêtamtej nocy.A wysoko, w ró¿anym ogrodzie, gra³y œwierszcze, a niebo by³o pe³negwiazd.Nie spostrzeg³a, jak zaczê³a uk³adaæ z nich kszta³t Annyonne,nakreœlony srebrn¹ farbk¹ w ksiêdze szalonej Thornveiin.Kiedy mury opactwa zaczê³y na nowo majaczyæ w porannej szaroœci, us³ysza³a naschodach czyjeœ kroki.Dopiero wtedy rozp³aka³a siê - bezdŸwiêcznie, nieporuszywszy siê ni odrobinê, choæ jej miêœnie zesztywnia³y od porannegoch³odu.Nie musia³a siê ogl¹daæ.To by³a ta sama ³awka, na której Thornveiinsiadywa³a w oczekiwaniu, a¿ wype³ni¹ siê boskie wyroki, a kl¹twa Fei Flisyonprzybierze obiecany kszta³t.Mia³a wra¿enie, jakby cieñ tamtej dawnopogrzebanej ¿alnickiej ksiê¿niczki przytai³ siê na krawêdzi ³awki, tu¿ zagranic¹ jej wzroku, daremnie usi³uj¹c coœ powiedzieæ.Ptaki zaczyna³y ju¿ œpiewaæ.Wê¿ymord przystan¹³ o krok za ni¹ i nie zapyta³ o nic.Ostatecznie, znali siêbardzo dobrze, lepiej ni¿ ktokolwiek inny w Krainach Wewnêtrznego Morza, wiêcd³ugo pozwala³ jej p³akaæ.- Zarzyczko? - powiedzia³ wreszcie bardzo cicho.- Zrani³am siê - odpar³a niemal nies³yszalnie.- Cierniem ró¿y.Rozdzia³ czternastyPopasali pod go³ym niebem.W ka¿dej gospodzie kupa waszmoœciów pró¿niaczy, piwo¿³opie, dziewki maca, t³umaczy³ podstaroœci, i wygl¹da burdy.Zobacz¹, ¿ewiêŸnia wiozê, wnet siê krew poleje, a nie wiedzieæ czyja
[ Pobierz całość w formacie PDF ]