do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uspokaja³ siebie kaszelkiem, lecz oczy na dobre mu siê rozbiega³y,czy¿by mi nie ufa³?.Zauwa¿y³em, ¿e i na nogi patrzy mi ju¿ podejrzliwie.Dlaczego na nogi? Czy mia³o to coœ wspólnego z zamie­rzonym padniêciem nakolana?- Tajniak! - chrypn¹³.Przyskoczy³em.Podniós³ rêce:- Nie! Nie! Nie za blisko, za blisko niedobrze, nie trzeba.Œpiewaj, tajniak!Œpiewaj! Œpiewaj, co myœlisz!!! - krzykn¹³ nagle.Poj¹³em: pamiêtnywszechobecnoœci zdra­dy, doœwiadczony starzec nakazywa³ mi w g³os nuciæ mojemyœli, aby nic nie mog³o siê przed nim ukryæ.- Jaka¿ niezwyk³a metoda! - podj¹³em, bo to pierwsze wpad³o mi na jêzyk, adalej ju¿ posz³o.Wskaza³ oczami boczn¹ szufladê biurka, wysun¹³em j¹ zeœpiewem na ustach, pe³na by³a s³oiczków i buteleczek, z wnêtrza buchn¹³osza³amiaj¹cy zapach staroœwieckiej apteki.Starzec oddycha³ nieco ciszej, a januci³em dziarsko, krz¹taj¹c siê, jego oczy ostro¿nie, trwo¿liwie nawetodprowadza³y jedn¹ po drugiej buteleczki, które stawia³em, jak podszepn¹³ midomys³, tu¿ przed nim.Kaza³ wyrównaæ ich szereg linia³em i prostuj¹c siê nafotelu - s³ysza³em potrzaskiwanie wy­sch³ych jego koœci - podwin¹wszy rêkawmunduru, deli­katnie, jak tylko móg³, œci¹gn¹³ rêkawiczkê.Gdy spod zamszuwy³oni³ siê wysch³y, plamiasty grzbiet d³oni, z ¿y³­kami, groszkami i bo¿¹jak¹œ krówk¹, odwo³a³ nagle œpiew i wycedzi³ szeptem, abym poda³ mu nasamprzódpigu³kê ze z³ocistego s³oiczka.Prze³kn¹³ j¹ z widocznym trudem, d³ugoobracaj¹c wprzód na zniedo³ê¿nia³ym jêzyku, po czym kaza³ przynieœæ karafkê zwod¹ i odmierzyæ do niej inne lekarstwo.- Mocne jest, tajniak.- szepn¹³ konfidencjonal­nie.- Uwa¿aj! Nie przelej!Nie przelejesz, co?!- Na pewno nie, panie admiradierze!!! - wybuch­n¹³em, poruszony takimzaufaniem.Starcza d³oñ, plamista, w brodawkach, zatrzês³a mu siê mocniej, gdyz fioletowej buteleczki o dotartym korku j¹³em, kroplê po kropli, opusz­czaæaromatyczne lekarstwo.- Jeden.dwa.trzy.cztery.- liczy³ wraz ze mn¹; przy szesnastu - nadŸwiêk tej liczby drgnê³y mi palce, a jednak nie uroni³em chwiej¹cej siê ju¿ naszklanym dziobku nastêpnej kropli - skrzekn¹³: - Doœæ!Dlaczego przy szesnastu? Strwo¿y³em siê.On te¿.Poda³em mu szklankê.- Hê, hê.godziwy.godziwy tajniak.- rzuca³ nerwowo - ty, ty.hê,hê.no, tego.tego.spróbuj.spróbuj najpierw.Upi³em nieco lekarstwa; dopiero odczekawszy, z chro­nometrem w dr¿¹cej d³oni,dziesiêæ minut, sam je z kolei przyj¹³.Nie sz³o mu to jakoœ - zêby dzwoni³y oszk³o, przynios³em drug¹ szklankê, do której wpuœci³ je, jak bia³¹, na dwojeroz³aman¹ bransoletê, po czym, z trudem i poœwiê­ceniem, wychyli³ zbawczy p³yn.Przytrzyma³em mu pomoc­nie rêkê - kostki chodzi³y w niej jak zesypane luŸno doskórzanego woreczka.Dr¿a³em, ¿eby mi tylko nie zas³ab³.- Panie admiradierze.- zaszepta³em - czy pozwoli pan, ¿e przedstawiê mu moj¹sprawê?Zas³oni³ powiekami przymglone Ÿrenice i, nieruchomy za wielkim biurkiem, mala³nadzwyczaj powoli, zesuwaj¹c siê po trochu w siebie.Tak, w milczeniu, s³ucha³mych gor¹czkowych s³Ã³w - tymczasem jego rêka, nie bior¹c jakby w tym udzia³u,podpe³z³a do szyi, odpiê³a z wysi³­kiem ko³nierzyk, potem nadstawi³ j¹,domyœli³em siê, ¿e mam z niej œci¹gn¹æ rêkawiczkê.Obna¿on¹, chrupk¹, z³o¿y³ nadrugiej rêce, tej z bo¿¹ krówk¹, zakaszla³ cichutko, nadzwyczaj delikatnie, zb³yskiem niepokoju w oczach ³owi³ to, co rzêzi³o mu w piersi, a ja nieprzestawa³em mówiæ, rozwijaj¹c przed nim popl¹tany korowód mej udrêki; jegos³aboœci, spowodowanej podesz³ym wiekiem, nieobca by³a na pewno ¿yczliwoœæ dlawszelkiej innej s³aboœci, a przynajmniej dog³êbne jej zrozumienie; z jak¹¿trosk­liwoœci¹ dba³ o biedny swój oddech, który wci¹¿ zdawa³ siê go zawodziæ.Twarz jego, pokryta w¹trobianymi zacieka­mi, plamami, zdrobnia³a wobec woskoworozchylonych uszu, kojarz¹cych siê w niewybrednym umyœle z pokracz­nym jakimœlotem, w³aœnie swoim steraniem, cierpiêtni­czym uwi¹dem budzi³a mój respekt,nawet litoœæ, pokrewn¹ synowskiej, bo mia³ i naroœle - jedna zw³aszcza na³ysinie, ledwo omglona siwym puchem, by³a jak du¿e jajo.Ale to by³y przecie¿blizny i szramy, odniesione w walce z nieub³a­ganym czasem, który zarazem nada³mu najwy¿sze z mo¿­liwych godnoœci.Pragn¹c uczyniæ spowiedŸ moj¹ aktem dalekim od wszelkiej s³u¿alczoœci,przysiad³em siê z boku do biurka i opowiada³em dzieje mych pomy³ek, gaf i klêsktak szcze­rze, jak jeszcze nikomu [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl