[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.G³owa, na g³owie afgañskiturban, pod turbanem d³uga chusta.Omal nie wpad³ na jednego z nich, nauzbrojonego terrorystê, który przeszukiwa³ las, wypatruj¹c Chamborda,Mauritanii i pozosta³ych.Afgañczyk odwróci³ siê powoli.I zmru¿y³ oczy.Us³ysza³ jego kroki? Mo¿e jakiœszelest? Na to wygl¹da³o, gdy¿ podniós³ stary amerykañski karabin 1116A1 iwycelowa³.Jon wstrzyma³ oddech i zacisn¹³ palce na uchwycie rakietnicy.Niechcia³ strzelaæ, broñ Bo¿e.Gdyby musia³ i gdyby trafi³, tamten zacz¹³bywrzeszczeæ jak stado demonów.Gdyby zaœ spud³owa³, flara rozb³ys³aby jakfajerwerk na pokazie ogni sztucznych.Afgañczyk ruszy³ ostro¿nie w jego stronê.Powinien by³ wezwaæ posi³ki, alepewnie myœla³, ¿e mu siê tylko zdawa³o, ¿e tak naprawdê niczego nie s³ysza³.S¹dz¹c po wyrazie jego twarzy, próbowa³ siê chyba uspokoiæ, wmówiæ sobie, ¿e tobzdura.Nie, nic nie s³ysza³.To pewnie tylko zaj¹c.Albo wiatr.Rozchmurzy³czo³o, opuœci³ broñ i wyzbywszy siê podejrzeñ, przyspieszy³ kroku.Ju¿ pochwili prawie bieg³.Smith zerwa³ siê z ziemi i zaatakowa³.Wzi¹³ zamach, grzmotn¹³ go rêkojeœci¹ciê¿kiej rakietnicy, powali³ na kolana, zatka³ mu rêk¹ usta i uderzy³ jeszczeraz, tym razem w g³owê.Trysnê³a krew.Terrorysta szarpa³ siê, ale cios gooszo³omi³.Jon uderzy³ po raz trzeci i Afgañczyk osun¹³ siê bezw³adnie naœció³kê.Smith znieruchomia³, ciê¿ko dysz¹c.Bola³y go p³uca i ¿ebra.Chwyci³karabin i wyj¹³ le¿¹cemu zza pasa zakrzywiony sztylet.Potem sprawdzi³ puls.Terrorysta nie ¿y³.Jon wyj¹³ z ³adownicy trzy zapasowe magazynki i zag³êbi³siê w las.Biegn¹c, intensywnie myœla³.Próbowa³ zrozumieæ, co siê tam sta³o,zanim wyl¹dowali.Dlaczego zabili pilota? Abu Auda mówi³, ¿e mia³ na nichczekaæ Chambord.Chambord, Teresa, Bonnard i Mauritania.Skoro tak, gdzie siêpodziali?„Nie jestem z nimi.To oni s¹ ze mn¹".S³owa Chamborda nie dawa³y mu spokoju.Uk³adanka, któr¹ próbowa³ u³o¿yæ od ostatniego poniedzia³ku, ca³kowicie siêrozsypa³a, by utworzyæ now¹, zupe³nie zwariowan¹ ca³oœæ.Dlaczego Chambord iBonnard nie czekali? Przecie¿ wspó³pracowali z Tarcz¹ Pó³ksiê¿yca.Nie, Chambord nie nale¿a³ do Tarczy Pó³ksiê¿yca.WyraŸnie podkreœli³, ¿e to onis¹ z nim, nie on z nimi.Bieg³ i myœla³, myœla³ i bieg³.I raptem, jakby nagle podnios³a siê mg³a,zaczê³o to nabieraæ sensu.Podobnie jak Czarny P³omieñ by³ przykrywk¹ dlaTarczy Pó³ksiê¿yca, tak samo Tarcza Pó³ksiê¿yca mog³a byæ przykrywk¹ dlaChamborda i kapitana Bonnarda.Myli³ siê? Chyba nie.Im d³u¿ej o tym myœla³, tym wiêkszego nabiera³przekonania, ¿e ma racjê.Musia³ skontaktowaæ siê z Kleinem, jak najszybciej goostrzec.Klein i s³u¿by wywiadowcze po³owy œwiata szuka³y terrorystów, ale nietych, co trzeba.Szef Jedynki musia³ o tym wiedzieæ, a on musia³ namierzyæChamborda i poznaæ jego mordercze zamiary.Pierwszym znakiem, ¿e zaczynaj¹ siê k³opoty, by³a d³uga seria ze œmig³owca.Chlasnê³a wierzcho³ki drzew, gdy wbieg³ na ma³¹ polankê i obsypa³ go deszczigie³.Maszyna pochyli³a siê ostro na burtê, nabra³a wysokoœci i zawróci³a, aleponiewa¿ zd¹¿y³ siê ju¿ ukryæ, przelecia³a z rykiem nad sosnami i opad³a zazbocze.To podstêp, pomyœla³.Wypatrzyli go i wyl¹duj¹ nieco dalej, na jakiejœpolanie.Rozdziel¹ siê, zalegn¹ i bêd¹ czekali.Jeœli by³o ich kilkunastu,mogli obstawiæ spory teren z nadziej¹, ¿e na nich wyjdzie.Przez dwie godziny bieg³ w górê ³agodnego stoku.Nie widz¹c ani œladu tamtych,poczu³ siê na tyle pewny siebie, ¿e zawróci³ i ruszy³ w dó³, bo istnia³aszansa, ¿e tam, u stóp wzgórza, znajdzie jak¹œ drogê.Za³o¿y³, ¿e jest wpo³udniowo-wschodniej Francji.Ale dok³adnie, gdzie? W pobli¿u Mulhouse czy wpobli¿u Grenoble? Ka¿da godzina poza zasiêgiem cywilizacji pozbawia³a go jak¿ecennego czasu.Koniecznie musia³ dotrzeæ do telefonu, dlatego zaryzykowa³zmianê trasy.Zaryzykowa³, ale okaza³o siê, ¿e za wczeœnie i tamci namierzyligo ze œmig³owca.Musia³ przestaæ u³atwiaæ im zadanie.Zawróci³, ale zamiast znowu ruszyæ podgórê, pobieg³ skosem w kierunku domu, chc¹c ich zaskoczyæ.Poza tym ko³o domumusia³a byæ jakaœ droga.G³oœne krakanie wron, które zerwa³y siê z wierzcho³kówpobliskich drzew, by³o pierwsz¹ oznak¹ tego, ¿e pope³ni³ kolejny b³¹d.Drug¹zaœ, zwierzê pierzchaj¹ce w pop³ochu o kilkadziesi¹t metrów w lewo.Nie doceni³ Abu Audy.Za œmig³owcem szli jego ludzie, na wypadek gdyby zrobi³to, co w³aœnie zrobi³.B³yskawicznie skrêci³ i zanurkowa³ miêdzy ska³y poprawej stronie, sk¹d widzia³ spory kawa³ lasu.Ilu ich tam sz³o? Abu Auda mia³tylko kilkunastu, chyba ¿e wezwa³ posi³ki.Wysoko miêdzy wierzcho³kami drzew¿a³oœnie jêcza³ wiatr.Gdzieœ w oddali brzêcza³y pszczo³y i œpiewa³y ptaki.Aletutaj nie œpiewa³ ¿aden.Las by³ z³owieszczo cichy i spokojny, jakby te¿ na coœczeka³.Cienie pod wynios³ymi sosnami zadr¿a³y, zawibrowa³y, zafalowa³y jak lekka mg³ai z tej mg³y, wtapiaj¹c siê w leœn¹ szarówkê, wychyn¹³ kolejny Afgañczyk.Aleten nie by³ sam.Piêædziesi¹t metrów po prawej stronie Jona i dwadzieœcia w dó³stoku, zmaterializowa³ siê drugi terrorysta.Trzeci szed³ piêædziesi¹t metrówpo stronie lewej.Trzech.Smith uœmiechn¹³ siê bez humoru.¯adnych posi³ków nie by³o.Trzech na jednego.Ale ilu sz³o za nimi? Piêciu? Szeœciu? Gdyby zadzia³a³szybko, tych szeœciu nie mia³oby nic do gadania.Tak, tym razem Abu Audazawali³.Nie spodziewa³ siê, ¿e Jon zbiegnie w dó³ pod tak ostrym k¹tem i takszybko spotka tych trzech.Gdy ma siê automatyczn¹ broñ i przewagê zaskoczenia,trzech na jednego to wcale nie tak Ÿle.Terrorysta id¹cy najbli¿ej zobaczy³ g³azy i ska³y.Da³ znak innym, ¿eby jeokr¹¿yli.Musieli ju¿ wiedzieæ, ¿e ma broñ.Abu Auda by³ dobrym dowódc¹ i umia³myœleæ, dlatego zanim wyszli z domu, na pewno ich przeliczy³ i odkry³, ¿ejednego brakuje.Jeœli zaœ znaleŸli ju¿ martwego Afgañczyka, wiedzia³ te¿, ¿ebrakuje jednego karabinu.Jon ostro¿nie wyjrza³ zza ska³y i zobaczy³ Afgañczyka, który szed³ prosto naniego.Jego g³Ã³wnym zmartwieniem by³o to, jak szybko zdo³a ich wyeliminowaæ, aprzynajmniej przydusiæ do ziemi, ¿eby st¹d zwiaæ.Wiedzia³ jednak, ¿e ju¿pierwszy wystrza³ œci¹gnie tu pozosta³ych, a któryœ z nich na pewno zaalarmujeludzi w œmig³owcu.Odczeka³, a¿ dwaj id¹cy z ty³u dojd¹ do ska³ i ustawi¹ siê w jednej linii.Tenid¹cy z przodu by³ wtedy nieca³e szeœæ metrów od niego.Nadesz³a pora.Wsta³ iodda³ trzy strza³y: dwie kule w przywódcê, jedn¹ w terrorystê po prawej.Przesun¹³ lufê karabinu w lewo, odda³ kolejne dwa strza³y i puœci³ siê pêdemprzed siebie.Ten pierwszy oberwa³ prosto w pierœ i na pewno ju¿ nie wstanie.Pozostali dwajte¿ padli, lecz nie wiedzia³, jak ciê¿ko ich rani³.Biegn¹c, niespokojniewytê¿a³ s³uch.Doszed³ go odleg³y krzyk i.nic wiêcej.Nie s³ysza³ ani tupotunóg, ani szelestu rozgarnianych krzewów, ani trzasku nisko zwisaj¹cych ga³êzi.¯adnych odg³osów poœcigu.Czujnie, kryj¹c siê za drzewami i g³azami, bieg³ w dó³ zbocza, gdy wtem znowuus³ysza³ warkot helikopterowego silnika.Przypad³ do ziemi za pniem strzelistejsosny i zadar³ g³owê, spogl¹daj¹c miêdzy lœni¹ce w s³oñcu ig³y.Gdy helikopterœmign¹³ tu¿ nad wierzcho³kiem drzewa, dostrzeg³ czyj¹œ g³owê i czarn¹ twarz.Abu Auda.Maszyna polecia³a dalej.Nie móg³ tu zostaæ, gdy¿ wiedzia³, ¿e Abu Auda niepoprzestanie na patrolu z powietrza.Jego ludzie szli do³em i Jon musia³ szybkopodj¹æ decyzjê.Ale nie tylko on, Abu Auda te¿.Abu Auda musia³ przewidzieæ, araczej odgadn¹æ, którêdy uciekinier teraz pobiegnie.Nads³uchuj¹c charakterystycznych odg³osów l¹dowania, Jon próbowa³ myœleæ jak oni w koñcu doszed³ do wniosku, ¿e Abu Auda za³o¿y, i¿ bêdzie ucieka³, aby dalejod œcigaj¹cych.Oznacza³oby to - gdyby mia³ racjê - ¿e œmig³owiec wyl¹duje napo³udnie od niego.Wsta³ i pobieg³ w prawo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]