do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wówczas omija³ to miejsce,teraz sta³o siê niemal jego domem.Rozpocz¹³ nocn¹ wêdrówkê ku wylotowi alejki,gdzie ³¹czy³a siê z d³ug¹, wznosz¹c¹ siê spiral¹ Ulicy, która niechybniedoprowadzi go do pa³acu, choæby nie wiadomo jak bardzo zwalnia³ kroku.Po oœmiu latach ci¹gle nienawidzi³ pa³acu, stara³ siê jak najwiêcej czasuspêdzaæ poza nim.Zawsze jednak wraca³ na noc do czekaj¹cej Moon, boj¹ kocha,kocha³ zawsze i nigdy kochaæ nie przestanie.By³a równie nieod³¹czn¹ cz¹stk¹jego samego, co muzyka, co dusza – rzeczy skradzione mu przez Arienrhod izwrócone przez Moon.¯ycie trwa³o dalej, czy zas³uguje na to, czy nie.Wœródpami¹tek i wspomnieñ pa³acu czeka³y tak¿e dzieci, ¿ywy dowód ich mi³oœci.– Witaj, Sparksie!Zatrzyma³ siê, spojrza³ na jasno oœwietlone drzwi i tkwi¹c¹ w ich blaskupostaæ.– Œwiêtujemy w³aœnie! WejdŸ, zapraszam.Chcê ci podziêkowaæ za poparcie wczasie Kolegium.Rozpozna³ ten g³os; oczy dostrzeg³y stare – m³ode rysy Kirarda Seta Wayawaya,stoj¹cego w wejœciu do tawerny o nazwie “Stare Dni”, poprzednio bêd¹cej jedn¹ znajwspanialszych i najdro¿szych jaskiñ gry na Ulicy.Teraz jej sprzêty le¿a³yzimne i milcz¹ce, wœród ich duchów siedzieli pozostali przy ¿yciu dawni mo¿ni zczasów panowania Królowej Œniegu, pili za jej pamiêæ i rzucali koœci – niemaljedyne z pozosta³ych im przyjemnoœci, jeœli nie liczyæ seksu i skrywanychluksusów.– Co œwiêtujecie? – zapyta³ z ciekawoœci¹, lecz i czujnoœci¹, podchodz¹cjednoczeœnie do œwiat³a.Starzy faworyci Królowej znali go a¿ za dobrze, odz³ej i dobrej strony.Doszed³ go zapach sma¿onych kotlecików, dobieg³ywzywaj¹ce jego imiê g³osy.Rozmowy i œmiechy s³ychaæ by³o a¿ na ulicy.Ktoœ zogromn¹ wpraw¹ gra³ na mindlu, inni bêbnili, gwizdali, œpiewali.Dotkn¹³ sakiewki przy pasie.Zawsze nosi³ przy sobie piszcza³kê; nigdy niewiadomo, kiedy znajdzie czas na æwiczenie lub zagranie.Przewa¿nie jednaktraktowa³ j¹ jak talizman, podobnie jak sybille swe koniczynki, mia³asymbolizowaæ wy¿szy ³ad, który po raz pierwszy pozna³ dziêki muzyce, wy¿sz¹prawdê, której tony nigdy nie sk³ami¹.Praca w Kolegium Sybilli ukaza³a mupiêkno matematyki i fizyki; ich obecnoœæ w tajemnym sednie wszystkiego, nawetmuzyki.Codziennie ujawnia³o siê przed nim nowe oblicze powszechnego ³adu.Zacz¹³ ka¿d¹ woln¹ chwilê przeznaczaæ na studiowanie matematyki, znajdowa³ wtym przyjemnoœæ tak czyst¹, jakiej dot¹d nie dawa³o mu nic poza graniem.Muzyka ogarnê³a go, pozbawi³a oporów.Wszed³ do jasno oœwietlonego wnêtrzatawerny, Kirard Set wcisn¹³ mu w d³oñ kryszta³owy puchar z winem.– Œwiêtujemy wybór ziemi Wayawayów jako miejsca nowej odlewni – powiedzia³starszy klanu i z uœmiechem pokrêci³ g³ow¹.– Jest naprawdê niewiarygodna, nowiesz, Królowa.– Otoczy³ Sparksa ramieniem.Ten powstrzyma³ chêæstrz¹œniêcia jego rêki.– Ale oczywiœcie wiesz o tym najlepiej.Jak ona torobi? Jak? Ale niewa¿ne, masz oczywiœcie usta zapieczêtowane poca³unkiem.–Kirard Set wyd¹³ wargi i poklepa³ Sparksa po ramieniu.Dawntreader poci¹gn¹³ d³ugi ³yk wina, pochodz¹cego z pozostawionych przezpozaziemców zapasów.Mo¿ni gromadzili je tak samo jak sprzêty techniczne, aprzynajmniej Hegemonia nie by³a w stanie zepsuæ wina, jak to zrobi³a zporzuconymi urz¹dzeniami.Sparks usiad³ przy stole, bez s³owa ulegaj¹cwskazówkom Kirarda Seta.Miejsce zajmowane poprzednio przez holograficzn¹ grêpokrywa³y teraz drewniane belki i kobierce, które ongiœ zdobi³y oknowykwintnego mieszkania jakiegoœ wa¿nego pozaziemca.Sparks wpatrywa³ siê w uœmiechniêt¹ twarz Kirarda Seta, zastanawiaj¹c siê, cotamten myœli.Pewnie niewiele.Zachowanie siê faworyta by³o dlañ zawszenieprzyjemne lub niezrozumia³e.Ale w jedno nie w¹tpi³: podobnie jak wieluinnych by³ych mo¿nych Kirard Set wierzy³, ¿e Królowa Lata jest z krwi i koœcit¹ sam¹ kobiet¹, która kiedyœ w³ada³a Zim¹, ¿e Arienrhod zdo³a³a jakoœprzechytrzyæ Letniaków, Hegemoniê i sam¹ œmieræ, ¿e nadal panuje nad planet¹,d¹¿¹c do celu, który zaprzysiêg³a osi¹gn¹æ: niezale¿noœci od pozaziemców.Sparks z westchnieniem spojrza³ w bok.W g³êbi sali dostrzeg³ Danaquila LuWayawaya w towarzystwie ¿ony i dziecka.Trzymali siê z boku i wygl¹dali naniezadowolonych.Merovy spa³a w ramionach ojca.Sparks poczu³ winê, przypomnia³sobie o czekaj¹cej w pa³acu w³asnej rodzinie.Zbyt d³ugo zasiedzia³ siê wKolegium, zatopiony w badaniach zosta³ w nim d³u¿ej ni¿ zwykle.Pokrêci³ g³ow¹i odstawi³ pe³en wina puchar.– Nie mogê zostaæ.– Zacz¹³ wstawaæ.– Sparks! – Jakaœ kobieta zawo³a³a jego imiê, rêk¹ chwyci³a ramiê.– Kochany,nie mo¿esz nas teraz opuœciæ.Nigdy nie mo¿emy siê tob¹ nacieszyæ.– ShelachieFairisle szarpa³a rzemyki jego koszuli, niemal j¹ rozpiê³a.Sparks uj¹³ jejozdobion¹ klejnotami d³oñ i strzepn¹³ z piersi jak robaka.Wyrwa³a rêkê z jegouchwytu.– Staliœmy siê nietykalni – powiedzia³a, patrz¹c na grymas Sparksa.Zauwa¿y³,¿e rysy jej twarzy siê zaostrzy³y.– Wiesz, ¿e siê zmieni³em – rzek³, próbuj¹c mówiæ obojêtnie, przypominaj¹csobie, ¿e Shelachie Fairisle kontroluje w Nowej Tiamat z³o¿a rudy, którawkrótce bêdzie mu potrzebna dla przysz³ej odlewni.Nie móg³ sobie pozwoliæ na³atwe jej obra¿anie.– Tak, kochasiu, ale ci¹gle nie tracê nadziei.Wszyscy mieliœmy przy niej tyleradoœci.Nie rozumiem, tego jednego nie rozumiem.Dlaczego przesta³a siê tob¹z nami dzieliæ? – Spojrza³a na Kirarda Seta, roz³o¿y³a rêce.– Mo¿e siêdomyœlasz, Kiri? – Pokrêci³a g³ow¹, wydê³a usta w t³umionym œmiechu.– PoZmianie to ju¿ nie jest ta sama kobieta.– Zachichota³a z w³asnych, podsyconychwinem rojeñ, niewiedza prawdy podbechtywa³a j¹ do be³tania lœni¹cych wódfantazji.– Prawda, kochany?– Sama powiedzia³aœ – warkn¹³ trac¹cy cierpliwoœæ Sparks.Nie jest t¹ sam¹kobiet¹.Jest moj¹ przyrzeczon¹ – moj¹ ¿on¹.W³aœnie wracam do niej i do moichdzieci.– Odwróci³ siê od niej, ruszy³ do drzwi.– Czyich dzieci, mój drogi? – Te s³owa dŸgnê³y go od ty³u.Okrêci³ siê wmiejscu, ujrza³ obracaj¹cych siê, wpatrzonych weñ Clavally i Danaquila Lu;Kirarda Seta wstaj¹cego zza sto³u, chwytaj¹cego Shelachie i mrucz¹cego: – Nieteraz, na mi³oœæ bogów.– No, czyje s¹? – zawo³a³a, machaj¹c rêkoma, rozdymaj¹c absurdalne tu szaty zinnego œwiata i czasu.– Sk¹d je wziê³a? Nie s¹ do ciebie podobne! I czemu nienada³a im specjalnych, obrzêdowych imion, skoro poczê³a je w Nocy Masek? NawetLetniacy mówi¹.Nie zaczeka³, by wys³uchaæ, co nawet jego lud mówi.Jego lud.Id¹c niemalpust¹ Ulic¹, siêgn¹³ pod koszulê, poczu³ pod palcami noszony tam medalHegemonii, dar ofiarowany jego matce przez obcego, który podczas nocy Œwiêtawybra³ j¹ na towarzyszkê ³o¿a.Jego ojciec by³ pozaziemcem, nigdy nie czu³siê swobodnie wœród zabobonnych, nienawidz¹cych techniki Letniaków.Uciek³ doKrwawnika, gdy Moon z³ama³a z³o¿on¹ mu przysiêgê i zosta³a sybill¹.Wierzy³, ¿emiêdzy Zimakami i pozaziemcami odnajdzie œwiat, do którego naprawdê nale¿y.Znalaz³ Arienrhod.Ale Moon jest znowu jego, pomimo wszystko, dziêki wszystkiemu; dzieci s¹ tegodowodem.Dlaczego nada³a im takie imiona? Powinny mieæ inne, œwi¹teczne.Matki jego i Moon przyp³ynê³y na poprzednie Œwiêto, kiedy to statki RadyHegemonii przyby³y z jedn¹ z okresowych wizyt, jakie sk³ada³y na tej planecie.Krwawnik stawa³ siê wtedy miejscem, gdzie ³amano wszelkie bariery i wszyscyprze¿ywali noc swoich marzeñ.Poczête w nocy Œwiêta dzieci uwa¿ane by³y zaszczêœliwe, b³ogos³awione; dawano im specjalne, znacz¹ce imiona, bêd¹ce oznak¹wyj¹tkowej pozycji [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl