do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.SpóŸniali siê.Dlaczego wci¹¿ jeszcze nie by³o ich tutaj, dlaczego milcza³namiernik, nikt nie odpowiada³ na moje wezwania, nic nie pojawia³o siê naekranach?Rzuca³em takie pytania pó³g³osem, sam sobie i odpowiada³em sam, byle co, byletylko jakoœ wyjaœniæ to ich milczenie i d³ug¹ nieobecnoœæ.Bezwiednie, zregularnoœci¹ zaprogramowanego automatu biega³em w poœpiechu prze³kn¹æcokolwiek, wzi¹æ k¹piel, napiæ siê kawy, byle prêdzej, byle nie traciæ anichwili, nie przeoczyæ srebrzystego punktu na ekranie, nie przegapiæ sygna³uoznajmiaj¹cego, ¿e s¹ blisko.Wiedzia³em, ¿e przecie¿ za chwilê mog¹ tu byæ, bêd¹, musz¹ byæ, nie mog¹ niebyæ, to w ogóle nie wchodzi w rachubê, ¿eby nie przybyli, wiêc bêd¹ - tylkodlaczego tak d³ugo ka¿¹ mi czekaæ?Jeszcze raz, i jeszcze raz analizowa³em w pamiêci ka¿dy szczegó³ planu, którynakreœli³em im tak dok³adnie i z uwzglêdnieniem wszelkich mo¿liwych iprawdopodobnych okolicznoœci.¯adnej luki.¯adnego niepewnego punktu.Nieznajdowa³em najmniejszego powodu, dla którego mia³oby siê im nie udaæ.Tkwi³em w fotelu pilota, jakby moje wpatrywanie siê w ekrany mog³o wywo³aæ ichpojawienie siê, przyspieszyæ cokolwiek, ponagliæ ich, przywo³aæ.Musz¹ byæju¿ w drodze, ale dlaczego milcz¹, powinni odezwaæ siê wreszcie - powtarza³emsobie pó³g³osem, oczy zamyka³y mi siê same ze znu¿enia, otwiera³em je przemoc¹,obraz na ekranie mgli³ siê i wirowa³, punkty gwiazd zamienia³y siê nagle w ma³eelipsy, lemniskaty, coraz bardziej skomplikowane, zwêŸlone po wielekroæ figuryLissajous.Po raz setny, a mo¿e dwusetny, sprawdza³em gotowoœæ poszczególnych cz³onówsterowania, testowa³em po kolei ka¿dy obwód.Wszystko by³o gotowe,wystarczy³oby w³¹czyæ komputer nawigacyjny przesun¹æ dŸwigniê ci¹gu.Resztanast¹pi samoczynnie, ruszymy powoli, ostro¿nie, rozwijaj¹c¹ siê spiral¹, przyminimalnym ci¹gu, potem korekcja, naprowadzenie na kierunek.Po raz setny prze¿ywa³em w wyobraŸni ten pocz¹tek podró¿y, który mia³ nast¹piæ,gdy tylko oni znajd¹ siê tutaj.Przespa³em oczywiœcie ten moment, znu¿onyczekaniem, czuwaniem, czyhaniem na ich przylot.Nie s³ysza³em nawet stukniêciakad³uba promu o amortyzatory, nie s³ysza³em w ogóle nic.Po prostu poczu³emich obecnoœæ za' moimi plecami, odwróci³em twarz i.oni ju¿ byli.Zobaczy³emLuizê, z grzyw¹ w³osów na czole, zas³aniaj¹ca tatua¿.Obok sta³ Letto.Za nimijeszcze dwóch mê¿czyzn, nie rozpozna³em ich twarzy, stali w pó³mroku nieoœwietlonego przejœcia.Chcia³em zerwaæ siê, podbiec do Luizy, przywitaæ ichwszystkich, lecz miêœnie odmówi³y pos³uszeñstwa, jakby sztuczna grawitacjanagle wyros³a.By³em bardzo zmêczony, wzrok te¿ p³ata³ mi figle.Wci¹¿ niemog³em rozpoznaæ tamtych dwóch, z ty³u.Za nimi nie by³o ju¿ nikogo wiêcej.Tylko trzech, bo Luiza siê nie liczy.Ze mn¹ czterech, - pomyœla³em.Ma³o, zama³o, potrzebnych jest co najmniej dziesiêciu, ¿eby na ka¿dego wypada³o niewiêcej ni¿ kilka lat dy¿uru.Czterech - to zbyt ma³o.Mo¿e jest ich wiêcej.Chcia³em zapytaæ ale nie wiedzia³em jak zacz¹æ Post¹pi³em kilka kroków w ichstronê.Luiza patrzy³a na mnie, dziwnie jakoœ.Zna³em przecie¿, zna³em sk¹dœten rodzaj spojrzenia.Tak, ona patrzy³a na moje czo³o, na tê przeklêt¹ liczbê, ona wci¹¿.Wiêcjednak.Wiêc nie mo¿e zapomnieæ, nie potrafi zrozumieæ, jak mam jej towyjaœniæ, jak.?Jeszcze krok w przód, jeszcze jeden.Ona cofa siê, Letto obejmuje j¹ ramieniem,drug¹ rêkê wyci¹ga do przodu z rozstawionymi palcami, jak gdyby chcia³ mnieodepchn¹æ, zagrodziæ dostêp.Dobrze, nie bêdê.nic.Zatrzymujê siê.Mówiê coœ, mówiê o przygotowanymprogramie lotu - ¿e tylko przycisk, dŸwignia, potem ju¿ wszystko samoczynnie,wszystko obliczone, przewidziane.Mia³em na to doœæ czasu.Potem - mówiê obiostatorach.Dziesiêæ biostatorów gotowych na przyjêcie pasa¿erów.Jest¿ywnoœæ dla dy¿uruj¹cych, woda, wszystko dzia³a, sprawdzone.i ¿e szkoda, ¿e nas tak ma³o, ale.A mo¿e jest ktoœ jeszcze?Letto krêci g³ow¹ przecz¹co.Nie [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl