do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prezydent usiadł.Wśród szeptów uznania i podziwu, jakie powstały po tym przemówieniu, generał Montero podniósł swe ciężkie, opadające powieki i powlókł niemiłym, tępym wzrokiem po twarzach biesiadników, zatrzymując go na każdym z kolei.Ten żołnierz—bohater z leśnych ostępów, jakkolwiek w gruncie rzeczy zaskoczony nowością i świetnością swego stanowiska (nie był dotąd nigdy na pokładzie żadnego okrętu, a morze widywał tylko z daleka), zrozumiał jednak jakimś instynktem przewagę, jaką mu dawała jego szorstka, nieokrzesana postawa półdzikiego wojownika nad tymi wytwornymi „białymi” arystokratami.„Czemuż jednak nikt na mnie nie patrzy?” — rozmyślał gniewnie.Wszakże znał drukowane litery i dowiedział się z gazet, iż może się pochlubić „najświetniejszym czynem wojennym, dokonanym w czasach nowożytnych”.Wśród powszechnego gwaru rozmów pani Gould mówiła do swego sąsiada;— Mój mąż pragnie tej kolei.To nas zbliży do lepszej przyszłości, pożądanej dla kraju, który tak długo na nią czekał.A ile przy tym ucierpiał, to Bóg jeden wie.Przyznam się jednak panu, że kiedy pewnego razu, wracając z popołudniowej przechadzki, ujrzałam młodego jeźdźca, Indianina, wynurzającego się z lasu z czerwoną chorągiewką ekipy pomiarowej, doznałam czegoś w rodzaju wstrząsu.Przyszłość bowiem oznacza zmianę, absolutną zmianę.A nawet tutaj istnieją takie proste, malownicze rzeczy, które by się pragnęło zachować.Sir John słuchał, uśmiechając się.Ale teraz jemu z kolei przypadła rola przerwania pogawędki.— Generał Montero będzie przemawiał — szepnął i zaraz dodał z komicznym przestrachem: — O nieba! On gotów wznieść moje zdrowie!Generał Montero powstał z brzękiem stalowej pochwy szabli, z chrzęstem złotych haftów pokrywających jego pierś; sponad stołu wyjrzała rękojeść owej szabli, którą nosił u boku.W przepysznym mundurze, z szyją byka, z haczykowatym nosem, spłaszczonym na końcu, i wąsami ufarbowanymi na granatowoczarny kolor, wyglądał na przebranego złowrogiego vaquero.Głos jego miał dziwnie chropowaty, bezduszny dźwięk.Wygłosił kilka nieskładnych zdań, po czym, podnosząc głowę i głos jednocześnie, ryknął chrapliwie:— Honor ojczyzny jest w ręku armii.Zapewniam was, że będę go strzegł wiernie.— Tu zawahał się aż do chwili, gdy jego rozbiegane oczy zatrzymały się na osobie sir Johna.Utkwił w nim ponury, senny wzrok i przypomniała mu się wysokość pożyczki, niedawno przyznanej rządowi.Podniósł kieliszek:— Piję za zdrowie człowieka, który przywiózł nam półtora miliona funtów.Wychylił kieliszek szampana i ciężko usiadł rozglądając się na poły zdziwionym, na poły wyzywającym wzrokiem po twarzach współbiesiadników, wśród głębokiej ciszy, jaka zapadła po tak stosownym toaście.Sir John nie poruszył się wcale.— Nie sądzą, abym potrzebował wstawać — rzekł półgłosem do pani Gould.— Taki występ mówi sam za siebie.Don José Avellanos uratował sytuację, wygłaszając krótkie przemówienie, w którym podkreślił wyraźnie życzliwość Anglii dla Costaguany, „życzliwość — powtórzył z naciskiem — o której mogę mówić ze znajomością rzeczy, gdyż w swoim czasie byłem akredytowanym posłem przy królewskim dworze w St.James”.Teraz dopiero sir John uznał za stosowne odpowiedzieć.Mówił z wdziękiem, złą francuszczyzną, przerywały mu wybuchy oklasków, a chwilami okrzyk: „Słuchajcie, słuchajcie!”, wydawany przez kapitana Mitchella, który gdzieniegdzie wyławiał z przemówienia jakieś zrozumiałe dla siebie słowa.Bezpośrednio po ukończeniu oracji finansista zwrócił się do pani Gould:— Pani była łaskawa zapowiedzieć, że ma do mnie prośbę — rzekł z dworną uprzejmością.— Proszę być pewną, że spełnienie pani życzenia będę uważał za zaszczyt dla siebie.Podziękowała mu wdzięcznym uśmiechem.Biesiadnicy wstawali już od stołu.— Chodźmy na pokład — zaproponowała — tam będę mogła przedstawić panu moją prośbę.Wielki sztandar narodowy Costaguany, o barwach czerwonej i żółtej, stykających się po przekątnych, z wizerunkiem dwóch zielonych palm pośrodku, powiewał sennie na średnim maszcie „Junony”.Tajemniczy, trzeszczący odgłos tysięcy ogni sztucznych, zapalanych wzdłuż całego wybrzeża na cześć prezydenta, docierał w głąb zatoki.Pęki rakiet, wylatujących ze świstem w powietrze, ale niewidocznych, wybuchały wysoko nad głowami, pozostawiając tylko kłębek dymu na jasnym tle nieba.Tłumy ludzi zgromadziły się na przestrzeni dzielącej bramę miejską od portu, pod kiściami różnobarwnych chorągwi trzepoczących na wysokich masztach.Chwilami dolatywały znienacka przytłumione dźwięki wojskowej orkiestry i dalekie odgłosy wystrzałów.Grupa obdartych Murzynów nieustannie nabijała żelazną armatkę i dawała z niej ognia na portowym nabrzeżu.Szarawa, cienka smuga kurzu zawisła nieruchomo na tle słonecznej tarczy.Don Vincente Ribiera przeszedł kilka kroków pod płóciennym daszkiem osłaniającym pokład, wsparty na ramieniu Avellanosa; otoczyło go wnet grono ludzi; widać było smętny uśmiech ciemnych warg i ślepy połysk okularów prezydenta zwracającego się uprzejmie na różne strony.Nieoficjalne przyjęcie, urządzone umyślnie na pokładzie „Junony”, by dać dyktatorowi sposobność swobodnej rozmowy ze swymi znakomitszymi stronnikami w Sulaco, dobiegało końca.Generał Montero, nasadziwszy na łysą głowę kapelusz z kogucimi piórami, zasiadł teraz nieruchomo tuż obok luku.Ogromne ręce w rękawicach splótł na rękojeści szabli stojącej prostopadle pomiędzy jego nogami.Białe pióra, miedziana barwa szerokiej twarzy, granatowoczarne wąsy pod zakrzywionym dziobem o latających nozdrzach, nadmiar złota na piersi i rękawach i wysokie, wypolerowane buty z olbrzymimi ostrogami, a nade wszystko idiotyczne, władcze wejrzenie sławnego bohatera spod Rio Seco tworzyły całość złowróżbną i wprost nieprawdopodobną; była to jakaś przesadna, okrutna karykatura, niedorzeczna, napuszona maskarada, fantastyczna groteska.Tak mógł wyglądać wojenny bożek Azteków, przystrojony na modłę europejską i oczekujący hołdów od swoich czcicieli.Powodowany względami dyplomatycznymi, don José podszedł do tej złowrogiej kukły, zdającej się wyobrażać niedocieczone przeznaczenie, a pani Gould z trudem odwróciła od niej zdumione oczy.Karol zbliżył się do sir Johna, by się z nim pożegnać, w momencie gdy ten nachylał się nad ręką jego żony.Usłyszał słowa:— Oczywiście, droga pani, dla pani protegowanego! To nie przedstawia żadnych trudności.Proszę uważać sprawę za załatwioną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl