do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niestety, mama potraktowała to jak wyzwanie.A potem sprawy.nabrały rozpędu.- A pani znalazła się między młotem a kowadłem - powiedział w zamyśleniu.- To nie mogło być przyjemne.Spuściła wzrok.- Proszę się mną nie kłopotać, panie MacLachlan.Powinien pan się raczej skupić na Sorchy.MacLachlan wahał się chwilę.- Proszę mi powiedzieć, czy ona, to znaczy Sorcha.czy ona rozumie.czy zdaje sobie sprawę z tego że jej matka nie żyje?Esmee wolno skinęła głową.- Tak, w jakimś sensie tak.Odkąd wyjechałyśmy ze Szkocji, ani razu o nią nie zapytała.- Zawahała się chwilę.- Zatem przyjmuje pan do wiadomości, że Sorcha jest pańską córką? Sądząc po uwagach, jakie robił pan w jadalni, wnioskuję, że lak.Przeszedł przez pokój i ukląkł przy małej, wprawiając Esmee w zdumienie.Dziewczynka popatrzyła na niego, zachichotała i sięgnęła po lalkę.- Widzis? Lala.Od Me.Widzis?- Owszem, widzę.Śliczna.Może ją ubierzemy?- Ubiezemy - zgodziła się Sorcha.Zaczął metodycznie ubierać lalkę.Widząc, jak niezdarnie poczyna sobie z haftkami, dziecko znów zaczęło się śmiać.- Może wam pomogę? - zaofiarowała się Esmee.Zapinanie takich haftek wymaga wprawy.MacLachlan podniósł wzrok znad podłogi i zmarszczył brwi.- Coś podobnego - mruknął.- Chyba lepiej sobie radzę w przeciwnym kierunku.Esmee długo szukała stosownej riposty.Tymczasem MacLachlan ujął delikatnie podbródek dziewczynki i odwrócił ją twarzą do siebie.- Widziała pani mojego brata? - spytał.- Trudno było nie zwrócić na niego uwagi.MacLachlan pogłaskał Sorchę po nosku, wstał i podszedł do Esmee.- Ale czy naprawdę dobrze mu się pani przyjrzała? - spytał z naciskiem.- Odziedziczył rysy po matce.- Powiedział pan, że ma oczy MacGregorów.Ale szczerze mówiąc, nie przyglądałam mu się dokładnie.- MacLachlan wstał i podszedł do niej bliżej.Stanowczo zbyt blisko.- Te oczy czasem naprawdę budzą niepokój.Merrick patrzy jak wilk zaczajony na skraju lasu.Ma takie przenikliwe, lodowate spojrzenie.- Esmee czuła ciepło emanujące z jego ciała.- A pani ma piękne oczy, jest to jednak piękno dość konwencjonalne.Są jak szmaragdy z ciemnobrązowymi plamkami, których zresztą z daleka zupełnie nic widać.Esmee cofnęła się o krok.- To absurd, proszę przestać.- Nic na to nie poradzę.Zycie bywa absurdalne, panno Hamilton.Proszę spojrzeć mi w oczy i powiedzieć, co pani widzi.- W pańskich oczach? - spytała ironicznie.Są zwyczajne.Boże, jak mogła tak kłamać.Przecież MacLachlan miał oczy barwy whisky rozświetlonej słońcem, złociste, piękne, o czarnych rzęsach niemal tak długich jak jej własne.- Ma pan brązowawe oczy - powiedziała cicho.Mają ładny kolor, ale wydają mi się dość zwyczajne.- Racja - uśmiechnął się w zamyśleniu.Oczy mam zupełnie inne niż Sorcha, a jednak.- A jednak co?Pokręcił głową i oderwał od niej wzrok.- Tb nie może być przypadek - powiedział nagle cicho.- Nigdy nie widziałem u nikogo takich oczu.U nikogo.z wyjątkiem mojej babki i Merricka.Przyszła jej do głowy straszna myśl.- Chyba nie sugeruje pan, że.Odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem.- Dobry Boże, nie! - ryknął.- Przez ostatnie dziesięć lat mój brat prawie nie wyjeżdżał z Londynu.Właściwie nie odchodził od biurka.Poza tym chyba nigdy nie zadałby sobie trudu, by uwodzić kobietę.W przeciwieństwie do zwykłych śmiertelników nic przepada za podbojami.Woli płacić.Esmee prychnęła z irytacją.- Proszę nie mówić takich rzeczy przy dziecku.Stropił się lekko.- Przepraszam panią - powiedział natychmiast.- Trudno mi wykorzenić złe nawyki.Poza tym wciąż zapominam, że i pani jest właściwie jeszcze dzieckiem.- Ależ panie MacLachlan! - Popatrzyła na niego zimno.- Mam dwadzieścia dwa lata.Boże! Naprawdę? - Jego twarz zdradzała szczere zdumienie.- Tak.A czuję się na czterdzieści.Uśmiechnął się słabo.- A ja naprawdę mam prawic czterdzieści i nawet nie pamiętam, jak to jest mieć dwadzieścia dwa lata odparł, cofając się o krok.- Teraz już chyba pójdę, skoro to wszystko, czego jej trzeba, Esmee rozłożyła ręce.- Trudno mi powiedzieć.Znów się uśmiechnął, a w kącikach jego złotych oczu pojawiły się zmarszczki.- Czy Sorcha ma jeszcze jakieś zabawki oprócz tych paru drobiazgów? - spytał.- Może przydałby się jej koń na biegunach i parę książeczek?Esmee skinęła głową.- Tak, książki i zabawki byłyby cudowne - przyznała.- Większość naszych rzeczy została w domu.MacLachlan skinął głową.Intymny nastrój prysł.Odsunął się od niej i zamknął w sobie.Dobrze.Bardzo dobrze.Potrzebowała spokoju.- Nie będzie mnie w domu do późnego wieczora - powiedział.- Albo i.nocy.Ale Wellings zrobi dla pani zakupy.Jeśli jeszcze przyjdzie pani coś do głowy, proszę to umieścić na liście.- Dziękuję - powiedziała, idąc za nim do drzwi.Zatrzymał się nagle w progu.- Właśnie, byłbym zapomniał.- pogrzebał w kieszeni, wyjął zwitek białego papieru i wcisnął jej w dłoń.- Trzysta funtów.Z góry.Pomyślałem, że prawdziwa Szkotką o twardym sercu będzie wolała gotówkę.Miał ciepłą rękę, której dotyk działał na nią dziwnie uspokajająco.- Dziękuję - powiedziała.Wolno cofnął dłoń i uczucie ciepła znikło.- Proszę mi teraz powiedzieć, panno Hamilton, czy to pani ubezpieczenie na wypadek, gdybym zmienił zdanie co do Sorchy?Opuściła wzrok i nie odpowiedziała.A zatem odgadł trafnie.Otworzył drzwi i zawahał się.- Nie będzie to pani potrzebne - powiedział.- Choć jestem pewien, że przekona panią o tym wyłącznie czas - z tymi słowami odszedł.Alasdair wyszedł z domu natychmiast po wysłaniu listu do wuja Angusa.Na szczęście okazał się przewidujący i kazał wcześniej wysłać wieczorowe stroje do domu swojej przyjaciółki, Julii.Tego wieczoru obiecał zabrać ją do teatru i nie zamierzał wracać wcześniej.Wchodząc do klubu, rozważał, czy nie wprowadzić się po prostu do Julii i nie zostawić domu przy Great Oueen Street swoim niespodziewanym gościom.To nie był jednak dobry pomysł.Musiał przecież pilnować swojej nowej guwernantki, a i Julia nie była na tyle głupia, żeby go przyjąć.Co więcej, dom w Bedford nie był nawet jej własnością.Należał do jej przyjaciółki Sidonie Saint-Godard, która wyszła niedawno za mąż za markiza Devellyna.Julia podobnie jak Alasdair straciła przyjaciółkę, która dała się zwieść dzwonom weselnym.I to ich połączyło.Alasdair podniósł wzrok na park Świętego Jakuba Tego dnia słońce świeciło wyjątkowo mocno, więc wszystkie nianie z okolicy wyległy na ulice.Ich białe fartuszki trzepotały na wietrze, wózki czekały posłusznie w pogotowiu.Wybrał najkrótszą trasę, po przekątnej parku, ale gdy był już w połowie drogi wpadła na niego mała dziewczynka o złotych, kręconych loczkach, która ciągnęła za sobą zabawkę.- Hola! - powiedział Alasdair, zatrzymując się w pół kroku.Dziecko przestraszyło się i omal nie upadło, lecz postawna niania na szczęście zdążyła złapać je w porę.- Pan raczy wybaczyć - powiedziała zarumieniona.Nie patrzyła pod nogi.Zawstydzona dziewczynka chwyciła zabawkę i wtuliła główkę w ramię niani.- Nic się nie stało - mruknął, uchylając kapelusza.- Jak ona ma na imię?Niania otworzyła szeroko oczy.- Penelope, sir - odparła ze zdziwieniem w głosie.Alasdair zajrzał kobiecie przez ramię.- Jak się masz, Penelope [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl