do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdybym zdołała schować rower w zaroślach, nikt by go nie znalazł.Szybko zaczęłam ładować paczki z mięsem za „pasek” moich prowizorycznych spodni.Wypchana w ten sposób musiałam się wydawać dużo grubsza, co jeszcze dodawało tajemniczości mojemu przebraniu.Tym lepiej - pomyślałam i podciągnąwszy spodnie, poprowadziłam rower w kierunku pola.Nieobciążony był znacznie łatwiejszy do manewrowania, ale doprowadzenie go na pole wyglądało na trudne zadanie.Wyciągnęłam spod kurtki rękawy swetra, którymi osłoniłam dłonie, i przygarbiłam się, chroniąc szyję, po czym wjechałam w chaszcze.Ciernie wbijały mi się w palce i drapały po twarzy, a poszycie było gęste jak muł, co bardzo utrudniało posuwanie się do przodu, ale kilka metrów wystarczyło.Przydepnęłam krzew, żeby zrobić miejsce dla roweru, który delikatnie położyłam.Mimo że był uparty, zardzewiały, nieposłuszny i brzydki, bardzo mi się podobał.Chciałam zapewnić mu bezpieczeństwo.Po ukryciu roweru szybko wybiegłam z pola, cały czas szarpana przez ciernie.Kiedy się wyłoniłam z zarośli, moja kurtka była pokryta rzepami.Czułam je i przez spodnie, ale nie miałam głowy się tym wszystkim przejmować.Na doręczenie czekało jedenaście paczek, w różnych końcach miasta, a skoro musiałam to robić na piechotę, nie było chwili do stracenia.Gdybym biegła po Field Street, z pewnością zwróciłabym na siebie uwagę, dlatego wybrałam drogę wzdłuż pola.Przebierałam nogami najszybciej, jak tylko mogłam, ale paczki z mięsem zaczęły mi się wysuwać, więc musiałam się trzymać za biodra.Regularny rytm mojego serca zastąpiło oszałałe walenie.Słyszałam tętnienie krwi w całym ciele i świst powietrza w płucach.W pierwszej chwili mnie to przeraziło.Przedtem też zdarzało mi się biec, nawet do utraty tchu, ale nigdy nie miałam takiego uczucia.Na moment ogarnął mnie strach - stary znajomy.Strach potrafi pełznąć po skórze, podchodząc aż do żeber i skacząc do gardła bez żadnego ostrzeżenia - tyle wiedziałam na pewno.Nie pamiętam czasu, kiedy ojciec nie pił i kiedy nie czekałam w przerażeniu na to, co powie czy zrobi.Mógł dostać nagłego ataku wściekłości, ni z tego, ni z owego wybuchnąć śmiechem, zezłościć się byle głupstwem czy rozbawić jakimś wyimaginowanym żartem.I jedno, i drugie bywało przerażające, a czekanie, nieustanne czekanie wydawało się nawet gorsze od lania, jakie zdarzało mi się dostawać.Ale z takim uczuciem jak wtedy, kiedy gnałam tamtą uliczką, zostawiając za sobą drżące jeszcze zarośla, nigdy dotychczas się nie spotkałam.Mój strach wywrócił się na drugą stronę.Nie zniknął, ale prawie go nie poznawałam.Uliczka kończyła się w pobliżu huty stali, a od mojego pierwszego przystanku, domu pani Zahorczak, położonego przy Oak Lane, dzieliło mnie zaledwie parę przecznic.Budynki były tu okazałe, ale Oak Lane nie uchodziła za tak prestiżową jak River Road, ponieważ widok na hutę nie należał do malowniczych, a do tego po każdej zmianie ulica zapełniała się tłumem wracających z pracy mężczyzn w pokrytych sadzą kombinezonach.Ulica była niegdyś po obu stronach wysadzana wysokimi dębami, od których wzięła swoją nazwę, ale kiedy powstała huta, drzewa wykarczowano.Wszystkie dęby ścięto nisko, bez wykopywania, i grube pniaki dalej tkwiły w ziemi jak nagrobki.Przed dojściem do pani Zahorczak próbowałam oskubać kurtkę z rzepów.Ale było ich tyle, że dałam za wygraną.Biorąc pod uwagę mój i tak dziwaczny wygląd, nie sądziłam, by rzepy jakoś szczególnie raziły.Już miałam zapukać do drzwi pani Zahorczak, kiedy zauważyłam dzwonek.Oczy- wiście wiedziałam, co to jest dzwonek, widywałam go w innych domach, ale u nas dzwonka nie było i nigdy jeszcze nie miałam okazji się nim posługiwać.Ta perspektywa wydała mi się dziwnie podniecająca.Delikatnie położyłam palec na guziku, oceniając jego gładkość i wielkość, a następnie nacisnęłam go i szybko cofnęłam rękę.Rozległ się wysoki, czysty dźwięk.Usłyszałam kroki i zza „paska” spodni wyciągnęłam paczkę z nazwiskiem pani Zahorczak.Ledwie zdążyłam poprawić sweter tak, żeby nie było widać pozostałych paczek, a już otworzyły się drzwi.Pani Zahorczak spojrzała na mnie z góry.- Spóźniłeś się - powiedziała po angielsku, ale z wyraźnym obcym akcentem.Stała w drzwiach, jakby kij połknęła, ubrana w jasnozieloną kretonową sukienkę, która robiła wrażenie zbyt mocno nakrochmalonej.Sukienka tkwiła na niej sztywno, a kołnierzyk sterczał pod dziwnym kątem.Miałam uczucie, że noszenie czegoś takiego musi boleć.- Ty nie jesteś stałym chłopcem na posyłki - oznajmiła pani Zahorczak.- Co się z nim stało?- Złamał rękę.- Kiedy się odezwałam, zdałam sobie sprawę, że mój głos nie przypomina chłopięcego, ale było już za późno.Pani Zahorczak przyglądała się podejrzliwie mojej twarzy i mojemu ubraniu.- Jak się nazywasz? - zapytała.Na to pytanie nie byłam przygotowana.Rozpaczliwie szukałam na nie odpowiedzi.Grzebiąc w pamięci, przypomniałam sobie pierwsze lepsze nazwisko.- Nowczyk - odparłam.- Jestem jednym z chłopców Stasia Nowczyka.Było to kolejne kłamstwo; wzięło się z tego, co ojciec mówił o sumie.Przyszło mi ono niewiarygodnie łatwo.Pani Zahorczak przez chwilę rozmyślała nad tym nazwiskiem, ale nie poświęciła mu wiele uwagi, uznała sprawę za mało ważną.Wyrwała mi paczkę z kiełbasą i serdelkami i powiedziała65 ???????????????lałe walenie.Słyszałam tętnienie krwi w całym ciele i świst powietrza w płucach.W pierwszej chwili mnie to przeraziło.Przedtem też zdarzało mi się biec, nawet do utraty tchu, ale nigdy nie miałam takiego uczucia.Na moment ogarnął mnie strach - stary znajomy.Strach potrafi pełznąć po skórze, podchodząc aż do żeber i skacząc do gardła bez żadnego ostrzeżenia - tyle wiedziałam na pewno.Nie pamiętam czasu, kiedy ojciec nie pił i kiedy nie czekałam w przerażeniu na to, co powie czy zrobi.Mógł dostać nagłego ataku wściekłości, ni z tego, ni z owego wybuchnąć śmiechem, zezłościć się byle głupstwem czy rozbawić jakimś wyimaginowanym żartem.I jedno, i drugie bywało przerażające, a czekanie, nieustanne czekanie wydawało się nawet gorsze od lania, jakie zdarzało mi się dostawać.Ale z takim uczuciem jak wtedy, kiedy gnałam tamtą uliczką, zostawiając za sobą drżące jeszcze zarośla, nigdy dotychczas się nie spotkałam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl