do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sunął, płynął, poruszał smukłą szyją i umiał trzepotać skrzydłami.Tego dnia łabędź ciągnący łódź zahaczył się o kilka metrów przed lądowaniem.Szarpał i ciągnął, ale nie mógł ruszyć z miejsca.Łódź uwięzia mocno, wykoleiła się.Łabędź mimo to poruszał długą szyją i trzepotał skrzydłami, jakby nie wzruszony katastrofalną sytuacją ekwipażu.Zgodnie ze wskazówkami Wagnera ptak powinien zanurzyć się w oznaczonym takcie.Na jego miejsce miał pojawić się mały braciszek Elzy, zaczarowany przez złą Ortrudę, który jednak oswobadza się od czarów i rzuca w ramiona umierającej siostry.Tymczasem łabędź utknął i nie mógł zanurkować, mimo to jednak brat Elzy wynurzył się.Wtedy wybuchła panika wśród obsługującej braci na pierwszym podsceniu.Gdzie, u licha, jest łabędź? Wysłaliśmy pewnie chłopca za wcześnie, zabieramy go znowu na dół.Braciszek Elzy znikł, zanim opuścił podłogę luku.Nastąpiło poważne opóźnienie w partyturze i chłopak dostarczony został na górę jeszcze raz, ale stracił równowagę i potknął się na Elzie, która zalewała się łzami.Według Wagnera z nadscenia zlatuje teraz gołąb.Złotą wstęgą cumuje łódź.Po wstąpieniu Lohengrina na statek przy elegijnym pożegnaniu chóru łódź holowana przez gołębia ma zniknąć w lewej kulisie.Ponieważ łabędź utknął i łódź wpadła na mieliznę, Lohengrin zdesperowany chwycił za złoty sznur i opuścił scenę przy wtórze stopniowo cichnącego pożegnania chóru.Elza załamana spoczywała drżąc na całym ciele w ramionach brata.Kurtyna opadała powoli, bardzo powoli.Przez wiele tygodni wałęsałem się po teatrze, jakbym był niewidzialny.Nikt nie zwracał na mnie uwagi.Usiłowałem nawiązać ostrożne kontakty, ale szybko mnie spławiano.Wieczorami siedziałem w kącie biura sceny.Był to duży pokój z niskim pułapem i sklepionym oknem tuż przy podłodze.Telefon dzwonił, ludzie wchodzili i wychodzili, podejmowano decyzje i wydawano polecenia, czasem w drzwiach stawała jakaś Wielkość.Podnosiłem się i kłaniałem, ktoś przyglądał mi się z roztargnieniem, dzwonek sygnalizował, że skończyła się przerwa między aktami, gaszono papierosy i wszyscy zajmowali swoje miejsca.Pewnego wieczoru doktor Mabuse wziął mnie za klapę marynarki i powiedział: - Inni mają ci za złe, że siedzisz tu podczas przerw, możesz siedzieć w korytarzu za sceną.- Przełykając łzy upokorzenia schowałem się za drzwiami do sali baletowej.Odkryła mnie tam piękna statystka o włoskim nazwisku, kiedy niespodziewanie zapaliła światło w sali baletowej.Powiedziała: - Zanadto interesujesz się baletem.Nie lubimy, jak na nas patrzysz, gdy pracujemy.Po kilku miesiącach beznadziejnego błąkania się po ziemi niczyjej, posłano mnie do Ragnera Hyltén-Cavalliusa, który miał inscenizować „Fausta” Gounoda.Nazywano go Fiamettą, był to wysoki i chudy mężczyzna ze zbyt szlachetnymi rysami twarzy.Dla mnie był on mimo wszystko autorytetem.Wiedziałem, że reżyserował wiele filmów, napisał wiele scenariuszy i wystawił niezliczone opery.Widziałem, jak pracował na scenie ze śpiewakami i chórzystami.Głos miał ochrypły i trochę sepleniący, głowę wysuniętą do przodu, ramiona podniesione, długie ręce trzepotały.Pojąłem, że jest wykształcony, pełen temperamentu i staromodny.Dla gwiazdorów był łagodny, miły i żartobliwy, dla zwykłych śmiertelników sarkastyczny, złośliwy i bezwzględny.Wąskie wargi uśmiechały się stale, czy był życzliwy czy rozgniewany.Zdał sobie szybko sprawę z mojej całkowitej ignorancji i zredukował mnie do roli źle traktowanego popychadła.Czasem uszczypnął mnie w policzek, bardzo często byłem wdzięczną ofiarą jego ironicznych żartów.Mimo mojej pogardy i strachu nauczyłem się dużo z jego starannych, w każdym momencie trafnych instrukcji.Wespół z genialnym scenografem Dramatycznego, Svenem Erikiem Skawoniusem, zbudował metodycznie nastrojowe przedstawienie starego szlagiera Gounoda.Wielki śpiewak, bas Leon Björker, który nie umiał czytać nut, powiedział: - Czemu wygląda pan tak arogancko, czy pan też jest dupkiem? Wytrzeszczyłem oczy nic nie rozumiejąc - ja, arogant? Björker ciągnął: - W tym teatrze mamy zwyczaj się witać, mijaliśmy się codziennie, a pan się nie witał.Czy jest pan dupkiem? - Nie umiałem nic odpowiedzieć, nie rozumiałem, o co mu chodzi, nie miałem pojęcia o plotce: nowy dupek Fiametty.Był bezczelny, ironiczny, obraźliwy, ale nigdy nie był natrętny.Właściwie lubiłem go i podziwiałem jego poświęcenie i niestrudzony upór.Zmanierowany, złośliwy, gorzko przeciętny starszy pan, któremu w młodości wróżono olśniewającą przyszłość [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl