do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Maj¹ jakieœ dziwne szczêœcie! To nas gniewa iuparcieœcigamy ich dalej.W tym w¹wozie robimy zasadzkê ju¿ trzeci¹ noc.Jest po³owa sierpnia.Lato siê koñczy.Czwarty miesi¹c polujemy n a pows t a ñców.Przy³apaliœmy kilkanaœcie partii.Na pewno wiêcej, niŸli stra¿nicy po obustronachgranicy w przeci¹gu ca³ego roku.Ma³ych partii powstañców, chodz¹cych na w³asn¹rêkê,nie œcigamy, to zbyt drobna dla nas zdobycz.Wy³apujemy du¿e partie,przenosz¹cedrogi towar.Kilka partii rozbiliœmy zupe³nie, bo kupcy, widz¹c ci¹g³e wsypy,przestalidawaæ im towar.Pracujemy nieraz do moci z maszynistami lub uczestnikami tychpartii,którzy porozumiewaj¹ siê ze Szczurem w wielkiej tajemnicy przed kolegami.Oniw³aœniewskazuj¹ nam dok³adnie swe drogi i punkty, a my urz¹dzamy na nich zasadzki wSowietach.Udaj¹c podpolników, czekistów i sieksotów – bierzemy ich „ ¿ywcem ” , nim zd¹¿¹zrozumieæ,co siê sta³o i kto jesteœmy.Mam na sobie czarn¹, skórzan¹ kurtkê i czapkê z czerwon¹ gwiazdk¹.Poza tymnoszêgranatowe, sztruksowe spodnie, obszyte skórzanymi lejami i buty z d³ugimicholewami.Tak samo jest ubrany i Grabarz.Szczur ma na sobie d³ugi, wojskowy p³aszcz iwojskow¹czapkê bez odznak.Jest godzina pierwsza w nocy.Chce mi siê bardzo spaæ, lecz zwalczam sennoœæ iuwa¿niepatrzê w kierunku mostu.S³yszê z ty³u jakiœ lekki szmer.Pochylam siê ku ziemiiprzygotowujê rewolwery.Rozlega siê ciche gwizdanie.Dwa razy.Odpowiadam.Zboku,zza drzew, ukazuje siê Szczur.Siada obok mnie i szepcze:– Pewnie ju¿ nie pójd¹.– Pewnie.Dawno ju¿ po pierwszej.–Zapalimy?? – Dawaj.Oddalam siê w g³¹b lasu.Zdejmujê z siebie kurtkê.K³adê siê na ziemi.Nakrywamkurtk¹ g³owê i górn¹ czêœæ tu³owia.Zapalam papierosa.Chowam go w rêkawie iwracamdo Szczura.On równie¿ zapala papierosa.D³ugo siedzimy w milczeniu i palimy.Jednoczeœnie nas³uchujemy uwa¿nie, codziejesiê woko³o i obserwujemy teren przed sob¹.Siedzimy na brzegu urwiska ze zwieszonym nogami.Pod nami rozœciela siê szarap³aszczyznadrogi i gubi w siwej pomroce.185 Grabarza z nami nie ma.Jest na zasadzce po drugiej stronie rzeki ukryty wkrzakachwpobli¿u mostu.Liczymy siê z tym, ¿e partia mo¿e pójœæ inn¹ drog¹, bo na lewoodmostu jest równie¿ bród.Gdyby Grabarz dostrzeg³ przeprawiaj¹c¹ siê tamtêdypartiê,mia³ powiadomiæ nas o tym i zaszlibyœmy im drogê kilka kilometrów od tegomiejsca.Gdy siedzieliœmy, na brzegu urwiska, æmi¹c ostro¿nie papierosy, dostrzeg³em wpewnymmomencie, ¿e w dole coœ siê porusza.Wygl¹da³o to tak, jakby nagle czêœæ drogizaczê³ape³zn¹æ bez szmeru w górê.Poœpiesznie pochylam siê.S³yszê lekki dŸwiêk,jakbyod uderzenia metalu o metal.Znów ten sam dŸwiêk.Chyba to szczêk broni.Unoszê z kolan parabellum i k³adê siê na brzegu urwiska.Szczur klêczy obokmnie,z rewolwerem gotowym do strza³u.Up³ywa kilka sekund i widzimy jak do³em, tu¿podnami, sun¹ dwaj uzbrojeni krasnoarmiejcy.Siwe ich p³aszcze zlewaj¹ siê zszarymt³em drogi i gdyby nie ruch, nie moglibyœmy ich dostrzec nawet z tak bliskiejodleg³oœci.Lekki szczêk broni brzmi nieustannie, przy ka¿dym ich r uchu.St ¹pani a i chnie s³yszymy, bo nogi krasnoarmiejców ton¹ w miêkkim, zaœcie³aj¹cym drogê, kurzu.Wci¹¿ patrzymy w dó³.Gubimy ich z oczu.Szczêk broni cichnie w dali.– Poszli–mówiê cicho do Szczura.D³ugo nie odpowiada mi, a potem szepcze: – Nie.Stoj¹.– Pójdêzobaczê.Wstajê z miejsca i zataczaj¹c wolno i cicho du¿e pó³kole, miêdzyporastaj¹cymiszczyt urwiska sosnami, wychodzê na skraj du¿ej polany, œrodkiem której biegniedrogado granicy.Nie widzê ani przeciwleg³ego, poroœniêtego lasem, brzegu polany,animostka, ale zdaje mi siê, ¿e s³yszê oddalaj¹ce siê odg³osy.K³adê siê na ziemiipatrzê na drogê tak, aby za t³o s³u¿y³o mi niebo – w ten sposób znacznierozszerzasiê pole widzenia.I wydaje mi siê, ¿e odró¿niam malej¹ce sylwetki.Aby nabraæpewnoœci,obserwujê je przez chwilê [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl