do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Student w końcu uniósł tułów.Lufa armaty wciąż spoglądała w bok, dzięki czemu pokrywa włazu sterczała w górę obok kikuta urwanej ręki, zamiast osłaniać od przodu działonowego i właz.Dobrze.Wystarczy już tylko popisać się mistrzostwem.Rzuciłem, kiedy glauberyt powędrował na wysokość oczu.Wypełnione fosforem jajo poszybowało płaskim łukiem, znikło na moment w mroku, by pojawić się znów nad pokrytym plackami płomienia przednim pancerzem wozu.Biegłem coraz wolniej, patrząc z niedowierzaniem, jak szybuje w kierunku okrytego kamizelką pępka, uderza Studenta w brzuch, odbija się, uderza o obrzeże włazu, podskakuje, znów trafia w człowieka, znów się odbija, toczy po blachach, napędzane już nie siłą rzutu, ale podskokami pędzącego bewupa.Dokonałem tego.Popisałem się mistrzostwem.Tyle że okoliczności wymagały rzutu arcymistrzowskiego.Granat podskoczył jeszcze raz i eksplodował dokładnie na krawędzi włazu dowódcy.Wybuch był słabszy, niż myślałem.Rozrzucił płomienie kilkumetrowym wachlarzem, pokrył nimi niemal całą przednią powierzchnię pojazdu, ale już Studenta nie wypchnął z otworu.Pozbawił przytomności, zmienił w bezwładną, przewieszoną przez krawędź włazu, płonącą kukłę – lecz zarazem w substytut klapy, odcinającej płomieniom drogę do środka wozu.Patrycja wyszła bez szwanku i kiedy skoczyłem w prawo, zareagowała natychmiast.BWP, kompletnie lekceważąc oblepiający go ogień, szarżował prościutko na mnie.Optyka działała: kiedy zmieniłem kierunek, i wóz skręcił.Czyli koniec.Tak jak poprzednio, wyczekałem na stosowny moment i odskoczyłem sprzed gąsienicy.Udało się, Patrycja nie wyczuła moich intencji i w ostatniej chwili skręciła nie w tę co trzeba stronę.Ale to było jak rzut monetą, jedna szansa na dwie, i praktycznie wyczerpałem swój limit szczęścia.Odjedzie, zawróci i.Próbowałem dogonić wóz, wedrzeć się do środka przez któreś z otwartych drzwi, była jednak sprytna i od samego początku szarżowała z nogą na gazie.Nie miałem żadnych szans.Rozkołysane drzwiczki przeleciały mi przed nosem i umknęły w dal z prędkością cwałującego araba.Zdążyłem jedynie dostrzec, że Młody oprzytomniał i gramoli się niezdarnie na ławkę.Pomyślałem, że jeśli nie spanikuje na widok ognia i nie zatrzaśnie drzwi, to zastrzeli mnie przy następnym przejeździe.O ile będzie do czego strzelać: zanosiło się na to, że raczej dostanie po oczach świeżym mięsem pryskającym z gąsienicy.Wóz zawrócił.Na tyle energicznie, że oblepione ogniem ciało Studenta osunęło się do środka.Nieważne.Nawet jeśli wywoła pożar i to diabelskie bydlę wyleci w końcu w powietrze, stanie się to najwcześniej za całe minuty.Czyli całe minuty po mojej śmierci.Trochę później, kiedy BWP, nabierając impetu, gnał wprost na mnie, przypomniałem sobie, że wyposażono go w system przeciwpożarowy.Ponoć rewelacyjny.Czyli nikogo więcej nie pociągnę za sobą do grobu.Ruszyłem biegiem na spotkanie góry stali.Może trochę łatwiej skręcić, kiedy się tak pędzi, nie o to jednak chodziło.Po prostu nie byłem pewien, czy stać mnie będzie na unik, jeśli poczekam w bezruchu, aż śmierć sama podjedzie bliżej.Nogi miałem jak z waty.Tym razem nie będzie żadnego zwodu.Skręt i ucieczka.Patrycja jechała za szybko, i tak bym nie zdążył.Dziesięć metrów.Pięć.Ryk silnika aż wprawiał w wibrację.Ale może to dlatego, że cały się trząsłem.Nie wiedziałem, że tak można, gnając jak przy stumetrówce.Jeśli pod gąsienicę trafi korpus czy głowa, to będzie ułamek sekundy, ale jeśli któraś z kończyn czy biodro.Skręciłem w prawo.Przypadek.Lewa noga niosła akurat ciężar ciała, a moje wyczucie odległości powiedziało mi, że to ostatnia dobra chwila: krok dalej i nie zdążę.Pysk bewupa obrócił się dokładnie w tę samą stronę.Przegrałem.Rzucając się szczupakiem do przodu, zdążyłem pomyśleć, że tym razem Patrycja wyczuła moje intencje.Usłyszałem ohydny, szarpiący nerwy zgrzyt blachy – zderzającej się z inną blachą, dartej, pękającej, plującej snopami iskier niczym wściekłymi klątwami.Kątem oka dostrzegłem lewą gąsienicę 0313 – tę, która powinna właśnie przetaczać się po mojej zostawionej z tyłu nodze.Może to złudzenie, ale wydało mi się, że wóz uniósł ją triumfalnie, niczym smok łapę, by nie tyle przejechać mi po udzie, ile przydusić je z góry.Pewności jednak nie miałem, bo najpierw poszorowałem twarzą po piachu, a zaraz potem coś wielkiego i twardego wymierzyło mi klapsa w lewy bok.Na chwilę chyba straciłem przytomność.Chwila nie mogła być długa.Kierowca, który nie może jechać do przodu, instynktownie próbuje się cofać.Nie sądzę, by Patrycja zwlekała z tym dłużej niż parę sekund.Chociaż, z drugiej strony, mogło to potrwać: jechała bez pasów i zderzenie z przeszkodą, która błyskawicznie zredukowała prędkość wozu do zera, miało prawo zafundować jej nokaut.Oberwałem po boku i biodrze skrajem gąsienicy, może deklem któregoś z kół nośnych.BWP nie miał niczego więcej, czym mógłby mi przywalić, nie rozjeżdżając równocześnie na miazgę.Czyli – jakimś cudem – w ostatnim momencie znalazłem się poza jego obrysem.Minął mnie.Skręcił.Ale teraz, unosząc twarz, znów zobaczyłem przed sobą jego klinokształtny pysk.Cofał się, obracał i ustawiał frontem do mnie.Nie trafił, więc teraz poprawi.Naprawdę tak to widziałem.Całkiem długo.Skandalicznie długo, biorąc pod uwagę, że niemal od razu zauważyłem też tego drugiego.Stał na lewo ode mnie, rozhuśtany jeszcze, może od impetu zderzenia, może pod wpływem zrzuconego właśnie balastu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl