do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powściągliwe ruchy i cała postać wyrażały spokój i opanowanie.W mowie też był oszczędny.- Chcecie jechać nocą? - zapytał.- Jak wolicie - odparł Wichniewicz.- Nocą spokojniej.Tabor nalał mu wina.Kierowca pił drobnymi łykami, a kiedy odstawił szklankę, baczniej przyjrzał się Polakom.Potem spojrzał w okno.Za szybami widać było zarys budynku, a dalej drzewa i siniejące nad nimi niebo.- Będzie deszcz - rzucił.- To dobrze czy źle? - zapytał Wichniewicz.- Dla was dobrze.Bezpieczniej.Dla mnie gorzej.Ale to się nie liczy.Tabor położył przed nim kilka banknotów.- To twoja część, Miko.Ten sięgnął po nie z zażenowaniem.- Dziękuję - zwrócił się raczej do Polaków niż do gospodarza.Zwinął je w rulonik i wepchnął do górnej kieszeni kurtki.Nagle jego chłodny wzrok spoczął na Wichniewiczu.Uśmiechnął się dziwnie i zapytał: - A wam na Węgrzech źle było?Wichniewicz zwlekał chwilę z odpowiedzią.Zamienił z Bukowym krótkie, ostrzegawcze spojrzenie, jak gdyby chciał zapytać: "Do czego on zmierza"? - lecz wnet uśmiechnął się zdawkowo.- Źle nam nie było.- Chyba nie wiecie, co się tam u was dzieje? - Nie doczekawszy się odpowiedzi, uniósł szklankę i skinął ku nim przyjaźnie.- Na zdrowie.Zaczęli się zbierać.Kiedy wyszli z szopy pierwsze krople deszczu zabębniły o blaszany dach karczmy.Miko poprowadził ich do wozu.Była to stara ciężarówka sauer, z budą osłoniętą plandeką.A pod plandeką pod sam dach piętrzyły się chaotycznie stare graty: połamane krzesła, cebrzyki bez dna, kredens bez szuflad, dywan, worki wypchane garnkami.Bukowy zamienił z towarzyszem zawiedzione spojrzenia.- Nie bójcie się - uspokoił ich Miko.- To specjalnie tak załadowałem, żebyście się mieli gdzie ukryć, A w razie czego mówcie, żeście się schowali bez mojej wiedzy.- Przeprowadzka - zaśmiał się w ciemności Tabor.- Żebyś wiedział - potwierdził Miko.- Jeden kolejarz przenosi się do Rużomberoku.Wykombinowałem, że jedno przy drugim.- Masz głowę na karku, Miko.Kierowca wspiął się na wóz, odsunął komódkę zagradzającą wejście do wnętrza.- Pakujcie się - skinął na Polaków.Pierwszy wskoczył Bukowy.Przecisnął się między gratami, dotarł aż pod szoferkę.Tam w blasku latarki zobaczył ułożoną w poprzek kanapę.- Pierwszorzędne siedzenie - zażartował.- Podróż w luksusowych warunkach - roześmiał się Wichniewicz.- Teraz możemy spać jak w sypialnym wagonie.*Bukowy zapadł w odrętwienie.Niby przez grubą i miękką zasłonę słyszał chrypliwy warkot silnika i świst opon na mokrym asfalcie.Było zimno, wilgotno.Wystające z kanapy sprężyny uwierały go boleśnie.Poruszył się więc nerwowo i zmienił pozycję.- Nie śpisz? - usłyszał w zupełnej ciemności głos Wichniewicza.- Nie.Błysnęła latarka.Wichniewicz w snopie światła spojrzał na zegarek.- Jeżeli dobrze pójdzie, to jeszcze przed świtem będziemy w Tatrach - powiedział ziewając.Wyjął z leżącego u nóg plecaka termos z kawą.Wolno odkręcał nakrętkę.- Czuję się jak w trumnie - powiedział nagle Bukowy.- Nie lubię być zamurowany.Duszno mi.a jakby co się stało, to nawet nie zipniemy.- Nie narzekaj, nie narzekaj! – Wichniewicz podał mu kubek z kawą.Chybnęło nieco wozem i Jędrek poczuł gorącą kawę na dłoni.- Cholera, rozlała się.- Zostało jeszcze trochę w kubiku, więc uniósł ostrożnie do ust i pił małymi łyczkami.- Wcale nie narzekam - wrócił po chwili do tamtej rozmowy - tylko nigdy nie lubiłem być zamknięty.Nawet w górach nie lubię grot ani jaskiń.Czuję się, jakbym się dusił.Wichniewicz odebrał kubek.Nalał sobie.- Mieliśmy szczęście z tym Miko.Wygląda na porządnego chłopa.Może się nam w przyszłości przydać.Trzeba będzie z nim pogadać.Miko tymczasem pochylił się nad kierownicą, zmęczone oczy wbił w wycinek oświetlonego asfaltu.Deszcz nie przestawał padać.Asfalt lśnił od wilgoci, a na poboczach płynęła mętna, spieniona woda.Wycieraczki z trudem oczyszczały zroszoną szybę.Droga pięła się w górę.Niedawno minęli Spiską Nową Wieś, miasto było puste i ciche jak wymarłe.Teraz zaczęły się serpentyny.Co chwila w słupach światła ukazywała się ściana lasu, a pnie wyznaczały miejsce zakrętu.I co chwila nowa fala deszczu zalewała zmętniała szybę.Miko czuł ogarniające go zmęczenie, Chciał jednak wykorzystać sprzyjające okoliczności - w taką noc nikt ich nie zatrzyma - jechał więc bez najmniejszego postoju.Skończyły się serpentyny.Wóz wspiął się na najwyższy punkt wzniesienia, a droga opadała prostą przecinającą las krechą.Miko odetchnął, wyprostował się i na chwilę z ulgą przymknął oczy.Zdawało mu się, że deszcz nie wali już z taką siłą.Spod tablicy wyjął paczkę papierosów, zębami wyłuskał jednego i zapalił.Sięgnął po manierkę z herbatą.Wtedy właśnie daleko, na skraju szosy, ujrzał stojący samochód [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl