do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ogromnie mi się podobało w Nippurze, jakkolwiek dzień byłmęczący.Długie godziny jazdy po wertepach, później wędrówka po niemal bezkresnych wykopaliskach.Chyba niezbyt by mnie zaciekawiły, gdyby nie obecność specjalisty, który wszystko objaśniał.Dzięki Maxowi tym bardziej się zakochałam w archeologii.Wreszcie około siódmej dotarliśmy do Ad-Diwanija, gdzie mieliśmy zanocować u Ditchburnów.Słaniałam się na nogach, powieki mi się kleiły, zdołałam jednak wyczesać piasek z włosów, spłukać z twarzy, cokolwiek poprawić urodę pudrem i wbić się w suknię wieczorową.Pani Ditchburn uwielbiała zabawiać gości.Była mistrzynią konwersacji - a ściślej biorąc, mówiła i mówiła, ów dźwięczny, radosny szczebiot nie milkł ani na chwilę.Przedstawiono mnie jej mężowi, posadzono obok niego przy stole.Sprawiał wrażenie niezwykle małomównego - zresztą czemu tu się dziwić? - i z początku milczał jak grób.Rzuciłam kilka dość idiotycznych uwag o tym, co dziś widziałam.Nie zareagował.Z drugiej mojej strony siedział amerykański misjonarz.On również nie kwapił się do rozmowy.Zerknąwszy spod oka zauważyłam, że nieustannie porusza rękoma pod stołem, że te rozdygotane ręce pomału drą na strzępy chustkę do nosa.Zrobiło mi się trochę straszno.Żona misjonarza, siedząca naprzeciwko, także wyglądała na kłębek nerwów.Osobliwy to był wieczór.Pani Ditchburn, dusza towarzystwa, działała na pełnych obrotach: gawędziła z sąsiadami, zagadywała do mnie i do Maxa.Max odpowiadał w miarę przytomnie.Para misjonarzy nadal nie otwierała ust: żona z rozpaczą przyglądała się mężowi, ów szarpał chusteczkę na coraz to mniejsze kawałki.W półśnie majaczyły mi pomysły na rewelacyjną powieść kryminalną.Oto misjonarz nie wytrzymując napięcia z wolna popada w obłęd.Skąd aż takie napięcie? Skądś tam, to się okaże.Gdziekolwiek się pojawi, zostawia wskazówki w postaci chusteczek potarganych na strzępy.Wskazówki, chusteczki, strzępy.Pokój zawirował, o mało nie spadłam z krzesła.Jednocześnie w lewe ucho wdarł się czyjś szorstki głos.- Wszyscy archeolodzy - wysyczał zjadliwie pan Ditchburn - to kłamcy.Obudziłam się, skupiłam uwagę na swoim sąsiedzie oraz na powyższym stwierdzeniu.Rzucił je nadzwyczaj wyzywającym tonem.Nie czułam się upoważniona do obrony prawdomówności archeologów, spytałam więc łagodnie: - Czemu pani tak sądzi? O czym kłamią?- O wszystkim.O wszystkim bez wyjątku.Znamy daty, mówią, wiemy, kiedy co się wydarzyło.To ma siedem tysięcy lat, tamto trzy tysiące, ten król panował wtedy i wtedy, tamten później.Kłamcy! Kłamcy co do jednego!- Oj nie, to chyba niemożliwe?- Czyżby? - Zaśmiał się sardonicznie, po czym znowu umilkł.Próbowałam nawiązać rozmowę z misjonarzem.Bez skutku.Po chwili ciszę raz jeszcze przerwał pan Ditchburn, przy okazji zdradzając powody swego rozgoryczenia.- Oczywiście, znów musiałem odstąpić garderobę temu tam archeologowi.- Och - wyjąkałam - strasznie mi przykro.Nie zdawałam sobie sprawy.- Zawsze to samo.Ona tak robi bez przerwy.to znaczy, moja żona.Wiecznie kogoś zaprasza na nocleg.Nie, nie chodzi o panią, pani dostała normalny pokój gościnny.Mamy aż trzy, ale dla Elsie to za mało.O nie, ona musi zapełnić wszystkie, a potem jeszcze mi zabrać garderobę.Słowo daję, nie rozumiem, dlaczego to znoszę.- Przykro mi, powtórzyłam.Siedziałam jak na rozpalonych węglach, wkrótce jednak znów przyszło wytężyć wszystkie siły, aby nie zasnąć.Ledwie mi się udało.Po kolacji przeprosiłam towarzystwo: naprawdę muszę się położyć, powiedziałam.Pani domu nie kryła rozczarowania - liczyła na jednego roberka - ale teraz już oczy praktycznie mi się nie otwierały.Z trudem powlokłam się na górę, zrzuciłam ubranie i padłam na łóżko.Wyjechaliśmy nazajutrz o piątej rano.Podróże po Iraku oznaczały cokolwiek męczący tryb życia.Zwiedziłam An-Nadżaf - rzeczywiście wspaniałe miejsce: prawdziwa nekropolia pełna lamentujących muzułmanek w czarnych kwefach.Miasto umarłych było jednocześnie gniazdem ekstremistów, nie zawsze więc wpuszczano tam zwiedzających.Należało przedtem zawiadomić policję, aby miała się na baczności i w razie czego zapobiegła wybuchom fanatyzmu.Z An-Nadżafu ruszyliśmy do Karbali, gdzie podziwiałam piękny meczet o złototurkusowej kopule.Pierwszy raz oglądałam meczet z tak bliska.Nocowaliśmy w komisariacie.Sporządzono mi posłanie na podłodze ciasnej celi - posłużyły do tego materacyk i śpiwór, które pożyczyłam od Katharine.Max dostał inną celę; napomknął, żebym w razie potrzeby nie wahała się go wezwać.Wiktoriańska dama cokolwiek się żachnęła na myśl, że ma głuchą nocą budzić prawie obcego młodzieńca i prosić o eskortę do toalety, wkrótce jednak rzecz wydała mi się zupełnie naturalna.Obudziłam Maxa, Max przywołałpolicjanta, policjant wziął latarnię i we trójkę powędrowaliśmy długimi korytarzami, by wreszcie stanąć przed drzwiami przeraźliwie cuchnącego pomieszczenia z dziurą w podłodze.Max z policjantem uprzejmie czekali na zewnątrz, po czym odprowadzili mnie do celi.Kolację podano w ogrodzie.Nad nami wisiał pyzaty księżyc, wokół monotonnie, acz melodyjnie kumkały żaby.Ilekroć słyszę kumkanie żab, przypomina mi się tamten wieczór w Karbali.Policjant usiadł z nami do stołu.Od czasu do czasu rzucał kilka ostrożnych słów po angielsku, lecz rozmowa na ogół toczyła się po arabsku; Max tłumaczył te nieliczne zdania skierowane pod moim adresem.Po jednej z owych orzeźwiających pauz, tak znamiennych w kontaktach z ludźmi Wschodu i tak harmonijnie współgrających z uczuciami, nasz towarzysz nagle przerwał milczenie.- „Bądź pozdrowień, śmigły duchu!” - zadeklamował.- „Ty, coś nigdy nie był ptakiem”.Spojrzałam zaskoczona.Wyrecytował wiersz do końca.- Nauczyłem się - rzekł kiwając głową.Bardzo ładne.Po angielsku.- Bardzo ładne - przytaknęłam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl