do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— …wmawiając wam pod hipnozą, że jest mną.Eliasz puknął się w głowę.— Pewnie, że nie.Żaden robot nie może tego zrobić.— Mój może.— Dowiedź pan tego w sądzie.Jeśli się panu uda — zachichotał — może pan uzyskać unieważnienie kontraktu.Gallegher przymrużył oczy.— Nie pomyślałem o tym.W każdym razie słyszałem, że proponowaliście mi sto tysięcy na rękę i tygodniową pensję.— Tak, przyjacielu — odparł Jimmy.— Ale pan sam powiedział, że chce tylko dwanaście tysięcy.I tyle pan dostał.Ale wie pan co? Możemy dać panu premię za te wynalazki, które zużytkujemy.Gallegher wstał.— Faceci nie podobają się nawet mojej podświadomości — szepnął do Silver.— Chodźmy stąd.— Ja wolę zostać.— Radzę pamiętać o solidnym gruncie — ostrzegł ją zagadkowo.— Ale wolna wola.Ja wychodzę.— Pamiętaj pan — rzekł Eliasz — że pracujesz dla nas.Jeżeli dowiemy się, ze coś robisz dla Brocka, łupniemy ci nakaz sądowy, nim się obejrzysz.— Doprawdy?Ale tamci odwrócili się do niego plecami.Gallegher z ciężkim sercem odszukał windę i zjechał na dół.Co dalej?Joe.W kwadrans później Gallegher wchodził do laboratorium.Światła płonęły, a wszystkie psy okoliczne wyły rozpaczliwie.Joe stał przed lustrem i bezgłośnie nucił.— Wpakuję cię pod młot parowy — rzekł Gallegher.— Zmów ostatni paciorek, ty nieszczęsna zbieranino śrub.Jak Boga kocham, zaraz cię rozwalę.— Proszę bardzo, możesz mnie bić — pisnął Joe.— Sam zobaczysz, czy się tym będę przejmował.Jesteś po prostu zazdrosny—,o moją urodę.— Urodę!— Oczywiście, nie możesz jej w pełni ocenić — masz tylko sześć zmysłów.— Pięć.— Sześć.A ja mam dużo więcej.Więc tylko ja mogę podziwiać całą swoją wspaniałość.Ale i ty widzisz i słyszysz dosyć, aby przynajmniej częściowo ją sobie uświadomić.— Skrzypisz jak zardzewiałe żelastwo — burknął Gallegher.— Masz tępy słuch.Ja mam nadwrażliwy.Nie chwytasz wszystkich walorów tonalnych mojego głosu.A teraz bądź cicho.Rozmowa przeszkadza mi kontemplować ruchy moich trybów.— Kontempluj póki czas.Bo za chwilę odszukam młotek.— Proszę bardzo, możesz mnie bić.Nie dbam o to.Gallegher usiadł znużony na tapczanie, wpatrując się w przezroczyste plecy robota.— Ładnie mnie urządziłeś! I po coś ty podpisał ten kontrakt z Sonatonem?— Już ci mówiłem: żeby uwolnić się od Kennicotta.— Ach, ty samolubna pokrako! W każdym razie wkopałeś mnie po uszy.Teraz nie mogę drgnąć, póki nie udowodnię, że to nie mój podpis.Musisz mi w tym pomóc.Pójdziesz ze mną do sądu i zademonstrujesz swoje właściwości hipnotyczne czy jakie tam.Dowiedziesz sędziom, że potrafisz wmówić, że jesteś mną.— Nie pójdę — odparł robot.— Dlaczego mam chodzić do sądu?— Dlatego — jęknął Gallegher — ze mnie wpakowałeś i musisz wydobyć!— Dlaczego?— Jak to dlaczego? Bo… bo tego wymaga najprostsza przyzwoitość!— Ludzkie pojęcia moralne nie dotyczą robotów — rzekł Joe.— I co mnie to wszystko obchodzi? Nie będę marnował czasu, który mogę zużyć na podziwianie swojej urody.Zostanę tu przed lustrem i będę tak stał i stał…— Nie będziesz, draniu! — ryknął Gallegher.— Rozbiję cię na atomy!— Proszę cię.Nie dbam o to.— Nie dbasz?— Instynkt samozachowawczy — odparł z ironią robot — może potrzebny jest tobie.Istoty tak niebywale szpetne niszczyłyby same siebie ze wstydu, gdyby ich coś nie powstrzymywało.— A jak ci zabiorę lustro? — spytał zrozpaczony Gallegher.W odpowiedzi Joe przymknął swe szypułkowe oczy.— Mogę się obejść bez lustra.Potrafię się wastować wewnątrzobiegowo.— No, dobrze.A teraz słuchaj, głupcze, póki jeszcze nie oszalałem.Każdy robot powinien coś robić.I to coś z sensem.— Tak jak ja teraz.Piękno jest najwyższym sensem.Gallegher zmrużył oczy usiłując myśleć.— Posłuchaj! Przypuśćmy, że wynajdę dla Brocka nowy magnifikator.Sonaton zaraz zabroni produkcji.Więc muszę odzyskać prawnie swobodę ruchu, bo…— Patrz! — zaskrzeczał Joe.— Jak pięknie się obracają! — Z zachwytem wpatrywał się w swoje tryby.Gallegher zbladł z bezsilnej pasji.— A niech cię diabli! — mruknął.— Już ja znajdę na ciebie sposób.Idę spać.— Wstał i ze złością wyłączył światło.— To mi nie przeszkadza — rzekł robot.— Widzę po ciemku.Gallegher zatrzasnął za sobą drzwi.W ciszy Joe zaczął nucić bezgłośnie.Lodówka Galleghera zajmowała całą ścianę kuchni.Wypełniały ją głównie trunki, wymagające chłodzenia, łącznie z importowanym piwem puszkowym, od którego zaczynał zwykle seanse.Nazajutrz rano, z ciężką głową i obrzękłymi oczyma, Gallegher odszukał sok pomidorowy, wypił haust, a potem szybko przepłukał gardło czystą.Miał już za sobą cały tydzień picia, więc piwo nie było wskazane — trzymał się zawsze metody stopniowania.Przycisnął guzik i na stół wypadło hermetycznie opakowane śniadanie.Gallegher patrzył posępnie na krwawy befsztyk.Co robić?Stanowczo jedynym ratunkiem jest sąd.Gallegher nie znał się na psychologii robotów.Ale przypuszczał, ze Joe z pewnością zaimponuje sędziemu.Zeznania robotów nie były prawnie dopuszczalne; gdyby jednak sąd uznał Joe za maszynę do hipnotyzowania, mógłby anulować kontrakt z Sonatonem.Sięgnął po wizofon.Brock zachował jeszcze pewne polityczne wpływy i rozprawę wyznaczono na ten sam dzień.Ale jaki będzie jej przebieg, o tym wiedział tylko Bóg i robot.Gallegher przesiedział kilka godzin na forsownym, lecz próżnym myśleniu.Nie mógł wykombinować żadnego sposobu nacisku na Joe [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl