do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie stawaj nam na zawadzie, bo mozesz tegopozalowac.Twarz Branwen byla spokojna.Ale tym razem nie byl to spokój rezygnacji ibezsily, chlód rozpaczliwej, nieczulej obojetnosci.Tym razem byl to spokójniezachwianej, zelaznej woli.Nie, nie moglem jej utracic.Za zadna cene.Za zadna? A legenda?Czulem zapach jablek.- Dziwne masz oczy, Mariadoc - powiedziala nagle Branwen.- Oczy, które nieprzywykly do swiatla dnia.- Zejdz nam z drogi.- Nie.Nie zejde ci z drogi.Najpierw odpowiesz mi na pytanie.Pytanie, którebrzmi: dlaczego?Mariadoc nie poruszyl sie.Patrzyl na mnie.- Nie bedzie legendy o wielkiej milosci - powiedzial, ale ja wiedzialem, ze towcale nie on mówi.- Niepotrzebna i szkodliwa bylaby taka legenda.Niepotrzebnym szalenstwem bylby grobowiec z berylu i glóg, który wyrasta zniego, by oplesc galazkami drugi grobowiec, z chalcedonu.Nie zyczymy sobietakich grobowców.Nie zyczymy sobie, zeby historia Tristana i Iseult wrosla wludzi, by byla wzorem i przykladem, by kiedykolwiek sie powtórzyla.Niedopuscimy, by gdziekolwiek, kiedykolwiek, mlodzi mówili do siebie: "Jestesmyjak Tristan i Iseult".Branwen milczala.- Nie pozwolimy, aby cos takiego jak milosc tych dwojga mroczylo w przyszlosciumysly, przeznaczone do wyzszych spraw.By oslabialo ramiona, których zadaniemjest lamac i zabijac.By miekczylo charaktery, które musza dzierzyc wladze wstalowych cegach.A nade wszystko, Branwen, nie dopuscimy, by to, co laczyloTristana i Iseult, przeszlo do legendy jako milosc triumfujaca, pokonujacaprzeszkody, laczaca kochanków nawet po smierci.Dlatego Iseult z Kornwalii musiumrzec daleko stad, przyzwoicie, w pologu, wydajac na swiat kolejnego potomkakróla Marka.Tristan zas, jesli przed naszym przybyciem zdazyl podle sczeznac,musi spoczac na dnie morza, z kamieniem u szyi.Lub splonac.O, tak, bedzieznacznie lepiej, jezeli splonie.Po zatopionym Lionesse zostaly na powierzchnimorza wierzcholki Scilly, a po Tristanie nie powinno zostac nic.A zamekCarhaing powinien splonac razem z nim.I to zaraz, zanim statek z Tintagelwplynie do zatoki.I tak wlasnie sie stanie.Zamiast grobowca z berylu,smierdzace pogorzelisko.Zamiast pieknej legendy, brzydka prawda.Prawda osamolubnym zaslepieniu, o marszu po trupach, o deptaniu uczuc innych ludzi, oczynionej im krzywdzie.Co ty na to, Branwen? Chcesz stawac na drodze nam,bojownikom o prawde? Powtarzam, zejdz nam z drogi.Do ciebie nic nie mamy.Niechcemy cie unicestwiac, bo i po co? Odegralas swoja role, niezbyt chlubna,mozesz isc precz, wracac na wybrzeze.Czekaja tam na ciebie.To samo dotyczyciebie, rycerzu.Jak brzmi twe imie?Patrzylem na ich oczy i dlonie i myslalem, ze stary Hwyrddyddwg nie bylspecjalnie odkrywczy.Tak, w rzeczy samej, oczy i dlonie zdradzaly ich zamiary.Bo w ich oczach bylo okrucienstwo i zdecydowanie, a w ich dloniach byly miecze.A ja nie mialem mojego miecza, tego, który ofiarowalem na uslugi Iseult oBialych Dloniach.No cóz, pomyslalem, trudno.W koncu, cóz to takiego, zginac wwalce? Albo to mi pierwszyzna?Jestem Morholt! Ten, który jest Decyzja.- Twoje imie - powtórzyl Mariadoc.- Tristan - powiedzialem.Kapelan zjawil sie nie wiadomo skad, wyskoczyl jak puk spod ziemi.Stekajac zwysilku, rzucil mi przez cala sale wielki, dwureczny miecz.Mariadoc skoczyl kumnie, wznoszac swój do ciecia.Przez moment dwa miecze byly w górze - tenMariadoka i ten lecacy ku moim wyciagnietym dloniom.Wydawalo sie, ze nie mogebyc szybszy.Ale bylem.Uderzylem go pod pache, z calej sily, z pólobrotu, a ostrze wcielo sie skosnieaz po linie rozdzielajaca barwy na jego herbie.Obrócilem sie w druga strone,opuszczajac miecz, a Mariadoc zsunal sie z klingi pod nogi tamtych trzech,biegnacych ku mnie.Anoeth potknal sie o cialo, a ja moglem bez przeszkódrozwalic mu glowe.I rozwalilem.Gwydolwyn i Deheu rzucili sie na mnie z dwóch stron, wpadlem miedzy nich,wirujac jak bak z wyciagnietym mieczem.Musieli odpierzchnac, ich brzeszczotybyly o dobry lokiec krótsze.Przyklekajac, cialem Gwydolwyna w udo, czulem, jakostrze chrupie po kosci i miazdzy ja.Deheu zamierzyl sie na mnie, przypadajacz boku, ale posliznal sie we krwi, klapnal na jedno kolano.W jego oczach bylyprzerazenie i prosba, ale nie znalazlem w sobie litosci [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl