[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Scofield pospiesznie da³ nura za jeden z g³azów, miêdzy którymista³a zamaskowana wyrzutnia pocisków rakietowych.Kiedy znowu znalaz³ siê wciemnoœciach, ostro¿nie wyjrza³ znad krawêdzi ska³y.Ogarn¹³ go niepokój.Natychmiast siê domyœli³, co przyku³o uwagê intruza: szereg rozmieszczonych nastoku wykarczowanego wzgórza ogniw fotoelektrycznych, dostarczaj¹cych energiimieszkañcom Outer Brass 26.Mê¿czyzna powoli ruszy³ w tamtym kierunku.Na prawym skraju pla¿y brudny i zaroœniêty Jack powoli brn¹³ przez piasek,tak¿e omiataj¹c promieniem latarki skraj d¿ungli.Zaledwie o metr min¹³kryjówkê Antonii, a gdy siê znalaz³ ty³em do niej, kobieta wyskoczy³a zzaroœli, dŸgnê³a go luf¹ uzi miêdzy ³opatki i szepnê³a:– Jedno s³owo, a wyl¹dujesz w mule na ¿er drapie¿nym rybom.Rzuæ broñ!Po przeciwnej stronie zatoki Pryce czeka³ z bij¹cym sercem, a¿ Australijczykpodejdzie bli¿ej i skieruje œwiat³o latarki w drug¹ stronê.Mê¿czyzna niemalotar³ siê ramieniem o g³az, za którym tkwi³ przyczajony agent CIA, i poszed³dalej.Cameron na palcach okr¹¿y³ ska³ê i wy³oni³ siê jakiœ metr za plecaminapastnika.– Jeœli choæ piœniesz, wyœlê ciê do kangurzego piek³a, koleœ! – rzek³ cicholekko zachrypniêtym g³osem.– Co jest, do cholery.– Zamknij gêbê! – sykn¹³ Pryce ze z³oœci¹.– Nie lubiê siê powtarzaæ.Chyba ¿ewolisz na zawsze zostaæ na tej pla¿y.– Spokojnie, bez nerwów, przyjacielu.Nie wyp³yn¹³em w morze po to, ¿eby terazgryŸæ piach.– To po co wyp³yn¹³eœ.przyjacielu?– Szukali ludzi.Oferowali niez³¹ forsê.U tych ³obuzów za tydzieñ dostajêtyle, na ile gdzie indziej musia³bym ciê¿ko harowaæ przez miesi¹c.– A co porabiasz tak daleko od domu?– Pracowa³em dla nich wczeœniej na Terytorium Zachodnim, wzd³u¿ wybrze¿a OceanuIndyjskiego w okolicach Perth.Nie bojê siê ciê¿kiej roboty, a z wyrzutamisumienia potrafiê sobie radziæ, jeœli wiesz, co mam na myœli.I tak w koñcuwszyscy wyl¹dujemy w piekle.– Na pewno wiesz, dla kogo pracujesz?– Nic mnie to nie obchodzi.Wola³em nie pytaæ.Zajmowa³em siê kontraband¹,chyba narkotykami.Przejmowa³em towar na morzu, z frachtowców i zbiornikowcówid¹cych z Durbanu albo Port Elizabeth.– Porz¹dny z ciebie goœæ.– Za takiego mnie uwa¿aj¹ moje dzieci, bo przywo¿ê do domu szynkê, jak to wy,jankesi, lubicie mówiæ.– Wyprostuj siê, Australu, to bêdzie mniej bola³o.– Zaczekaj.Cameron opuœci³ karabin, zrobi³ krok do przodu, uniós³ obie rêce i energicznieje opuœci³, wprawnie trafiaj¹c kantami obu d³oni w wybrane miejsca po obustronach karku obcego.Jego têtnice szyjne nie popêka³y, zosta³y jednakskutecznie zablokowane i mê¿czyzna straci³ przytomnoœæ co najmniej na dwiegodziny.Ze œrodkowej czêœci pla¿y dolecia³ nagle podniecony okrzyk dowódcy grupy:– Jack! Harry! ChodŸcie tutaj! Znalaz³em coœ ciekawego! S¹ tu dziesi¹tki ogniwfotoelektrycznych, z których przewody zbiegaj¹ siê do centralnego kabla! Toprawdziwa elektrownia! Wyspa jest zamieszkana! ZnaleŸliœmy ich!– Podobnie jak ja ciebie – rzek³ Scofield, wy³aniaj¹c siê zza drzewa zwymierzonym w intruza karabinkiem zaopatrzonym w t³umik.– Radzê, ¿ebyœ rzuci³na piach ten AK-47, zanim stracê cierpliwoœæ i naszprycujê ciê o³owiem.Niecierpiê tych ruskich zabawek, zbyt wiele osób od nich ginie.– Mój Bo¿e! To ty!– Co tam mruczysz?– Beowulf Agate.Takiego u¿ywa³eœ pseudonimu.– Pozna³eœ mnie w tych ciemnoœciach?– Wiele razy ws³uchiwa³em siê w brzmienie twego g³osu z taœmy.– Po co tu przyp³yn¹³eœ? Z jakiego powodu postanowi³eœ mnie odnaleŸæ?– Do niedawna jeszcze nawet nie marzy³em o spotkaniu ze s³ynnym Beowulfem.Nale¿a³eœ do zapomnianej historii.– A teraz? Zapragn¹³eœ nagle j¹ odkurzyæ?– Znasz powód równie dobrze jak ja.Ta starucha z Czelabiñska i RenéMouchistine, który zgin¹³ na swoim jachcie.– S³ysza³em o ich œmierci.– To jest ju¿ jasne, dlaczego agencja przys³a³a do ciebie nowego BeowulfaAgate’a, os³awionego Camerona Pryce’a.– Nic o tym nie wiem.Mo¿e jednak powiesz mi prawdê?– Jesteœ ekspertem.Tylko ty mo¿esz naprowadziæ na trop ludzi uczestnicz¹cych wwydarzeniach sprzed lat.– Nawet jeœli tak jest, to zapomnia³em wszystkie nazwiska.Ten œwiat mnie ju¿nie interesuje.A swoj¹ drog¹, sk¹d wiesz o zadaniu Pryce’a? Jego akcja jestotoczona œcis³¹ tajemnic¹, ma kategoriê „cztery-zero”.– Nasze sposoby dzia³ania s¹ równie¿ œciœle tajne, za to przynosz¹ wspania³erezultaty, o wiele lepsze ni¿ poczynania waszej agencji.– „Nasze” to znaczy „matarezowskie”, jak mniemam?– Uprzedzano mnie, ¿e agent Pryce zapewne zd¹¿y³ ciê ju¿ we wszystkowprowadziæ.– Jeœli mam byæ szczery, nie musia³ tego robiæ.– Naprawdê?!– A to oznacza, ¿e twoje Ÿród³a informacji pokrywaj¹ siê z moimi.I to jestchyba najbardziej zastanawiaj¹ce, prawda?– Nie ma to jednak wiêkszego znaczenia, Scofield.Nazwiska, o których jakobyzapomnia³eœ, a przede wszystkim interesy, jakie reprezentowa³y.Na pewnozdajesz sobie sprawê, ¿e one równie¿ nie maj¹ ju¿ dzisiaj ¿adnego znaczenia.Wiêkszoœæ z tych ludzi, a mo¿e nawet wszyscy, dawno zeszli z tego œwiata, ichfirmy zosta³y poch³oniête przez potê¿niejsze korporacje.To ju¿ historia.– Masz racjê, stopniowo wraca mi pamiêæ, chocia¿, jak twierdzisz, interesuj¹cenas osoby to ju¿ historia.SprawdŸmy wiêc, czy siê nie mylê.Otó¿ by³ niejakiWoroszyn, pochodz¹cy z sowieckiego Kalinina, który w Essen da³ pocz¹tekwp³ywowej rodzinie Verachtinów.Zgadza siê? W obu wcieleniach ród ten wiernies³u¿y³ swoim ojczyznom, lecz potajemnie by³ jeszcze bardziej oddany zupe³nieinnej sprawie, a raczej cz³owiekowi rezyduj¹cemu w Stanach Zjednoczonych, wBostonie.– Wystarczy, Scofield.– Nie gor¹czkuj siê.Naprawdê wraca mi pamiêæ, od lat nie siêga³em do tychwspomnieñ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]