[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nikt do niej nie podchodził, zresztą nikt z obecnych nie wyglądał na Mister Reda.Tłum składał się w większości z Latynosów, z niewielkim dodatkiem czarnych i Azjatów.Była tu jedną z nielicznych białych osób.Wystukała z paczki papierosa i zapaliła.Minuty wlokły się w nieskończoność.Red mógł się czaić wszędzie i nigdzie.Zastanawiała się, czy znowu nie zmienił zdania.W kolejce ustawiła się jakaś przysadzista kobiecina z dziećmi.Przypomniała Starkey te baby, które obserwowała z okna Dany, gdy usiłowały dogonić autobus.Kobiecinie towarzyszyło czterech małych chłopców.Wszyscy byli niscy, pulchni i smagli jak matka.Najstarszy stał tuż przy jej boku, pozostali natomiast hasali z krzykiem dokoła.Starkey wolałaby, żeby się tak nie darli.Te wrzaski działały jej na nerwy.W pewnej chwili dwaj najmniejsi chłopcy wskoczyli za kiosk, wybiegli z drugiej strony i nagle stanęli jak wryci.Coś znaleźli.Torbę.W pierwszej chwili nie zorientowała się, co ich zatrzymało, ale potem serce podeszło jej do gardła.Już wiedziała.Malcy zajrzeli do torby.Dołączył do nich starszy z braci.Była to zwykła papierowa torba na zakupy, którą ktoś zostawił za węgłem kiosku.Starkey pożałowała, że nie połknęła więcej tagametu.- Zmykajcie stąd.Nie podniosła głosu, nie ruszyła nawet w stronę chłopców.Oto spotkała Mister Reda.Bomba była na pewno odpalana radiem.Skurwysyn ich obserwował i w każdej chwili mógł zdetonować ładunek.Starkey rzuciła na ziemię niedopałek i rozdeptała go nogą.Musiała przegonić stąd te dzieci.Ruszyła w stronę torby.- To jest prawdopodobnie urządzenie wybuchowe - powiedziała głośno.- Powtarzam: urządzenie wybuchowe.Trzeba stąd usunąć dzieci.Podszedłszy bliżej, podniosła głos, nadała mu ostry, rozkazujący ton.- Hej, wy!Spojrzeli na nią.Chyba nie mówili po angielsku.- Zmiatajcie stąd, ale już!Chłopcy wiedzieli, że zwraca się do nich, lecz tylko wytrzeszczali na nią oczy, jakby nic nie rozumiejąc.Ich matka powiedziała coś po hiszpańsku.- Niech im pani powie, żeby uciekali! - zawołała do niej Starkey.Kobieta trajkotała coś po hiszpańsku, tymczasem Starkey podeszła do torby i dostrzegła końcówki rur.- BOMBA!Chwyciła obu malców - mogła złapać jedynie dwóch - i odciągnęła byle dalej od tego miejsca.- TU JEST BOMBA! BOMBA!! - krzyczała co sił w płucach.- POLICJA, PROSZĘ NATYCHMIAST UCIEKAĆ!Chłopcy rozpłakali się, ich matka skoczyła na Starkey jak kocica, ludzie w kolejce zaczęli się kręcić niespokojnie.Starkey napierała na nich z furią, usiłując zmusić do ucieczki, jednocześnie wozy policyjne wjechały do parku i z rykiem pędziły w ich stronę.I nic się nie stało.Russ Daigle, z twarzą błyszczącą od potu i tak napiętą, jak to się zdarza jedynie saperom rozbrajającym bombę, mruknął:- Tu nie ma żadnego ładunku.Starkey była tego pewna co najmniej od półgodziny.Gdyby Red chciał zdetonować tę bombę, zrobiłby to, kiedy ona nad nią stała.Teraz siedziała za suburbanem Daigle’a jak wtedy, gdy pracowała w wydziale i dochodziła do siebie po akcji.Daigle posłał robota z wyrzutnikiem pirotechnicznym, żeby zdetonował podejrzane rury.- Liścik do ciebie.Wręczył Carol czerwoną fiszkę.Razem z nim podeszli Dick Leyton i zastępca komendanta Morgan.Na fiszce widniały słowa: Sprawdź listę.Spojrzała na starszych kolegów.- Co to ma znaczyć, u diabła? Leyton dotknął jej ramienia.- Red trafił na listę.FBI dopisało go, jak tylko dostało jego dane.Roześmiała się cierpko.- Przykro mi, Carol.Wykonałaś dobrą robotę.Naprawdę pierwszorzędną.Było więc po wszystkim.Mogła zapomnieć o porozumieniu, jakie udało jej się nawiązać z Redem.Z pewnością ich obserwował.Gdziekolwiek teraz był, musiał pokładać się ze śmiechu.Nawet gdyby znowu weszła do Klaudiusza i on tam czekał, wszelka nadzieja na zwabienie go w pułapkę i tak minęła bezpowrotnie.Osiągnął swój cel.Podszedł Kelso i powiedział jej z grubsza to samo co Leyton.Udało mu się nawet zrobić zatroskaną minę.- Słuchaj, Carol, musimy jakoś uporać się z tym, co narozrabiałaś, tu nic się nie zmienia, ale, hmm, może uda się spowodować, byś u nas została.Raczej nie w wydziale, ale i to się jeszcze zobaczy.- Dzięki, Barry.- Możesz mi dalej mówić po imieniu.Uśmiechnęła się.Agenci ATF krążyli wokół Pella niczym jego ochrona osobista.Oczy jego i Starkey spotkały się przelotnie.Pell rzucił jakieś słówko swoim stróżom i podszedł do Carol.- No i jak się czujesz?- Bywało lepiej, ale bywało też gorzej.Słyszałeś, że wciągnęli go na listę?- Mhm.Może drań się teraz wycofa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]