[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spojrza³em siostrze w oczy; suche.Tak samo jak oczy Connie.Dziêki hipotetycznemu Bogu, Borys b³yskawicznie zorientowa³ siê w sytuacji.Toby chcia³ zostaæ pochowany na morzu? W porz¹dku, nie ma problemu.P³Ã³ciennyworek bêdzie w sam raz, trzeba tylko do³o¿yæ trochê cegie³ albo kamieni.Nie ¿a³uj¹c silnika, wyprowadzi³ barkê na kana³, po czym rzuci³ kotwicê wpobli¿u pó³nocnego brzegu, u podnó¿a stromego urwiska, stanowi¹cego siedzibêlicznej kolonii mew.Zaniepokojone ptaki otoczy³y nas wrzeszcz¹c¹, ruchliw¹zgraj¹, usi³uj¹c broniæ swego terytorium przed intruzami.Borys po³o¿y³ worek Œwiêtego Miko³aja na rufie, na brudnym, omsza³ym pok³adzie.- S³ysza³em, ¿e by³ z ciebie fajny goœæ, Toby - powiedzia³, zawi¹zuj¹c worekkonopn¹ link¹.- Szkoda, ¿e nie zd¹¿yliœmy siê poznaæ.- Co prawda ju¿ mnie nie s³yszysz, ale czujê siê zobowi¹zana po¿egnaæ z tob¹ —odezwa³a siê Gloria.- Trochê mi przykro, ¿e nie poœwiêca³am ci wiêcej czasu.- Prawdê mówi¹c, strasznie siê nudzê - stwierdzi³a Connie.-Nie dlatego, ¿ebymnie lubi³a Toby'ego.W³aœciwie trochê szkoda, ¿e tak rzadko bawiliœmy siêrazem.Borys dŸwign¹³ worek z pok³adu.- Têskniê za tob¹, synu - szepn¹³em.- Bardzo za tob¹ têskniê.- Ale nudy! - ziewnê³a Connie.Borys wyci¹gn¹³ przed siebie rêce i zwolni³ uchwyt, a worek run¹³ do rzeki jakwodny pancernik, którego Toby schwyta³ na wêdkê, a potem wypuœci³ do Jordanu.- Kocham ciê, Toby — powiedzia³a Helena, kiedy worek z donoœnym pluskiemznikn¹³ pod powierzchni¹ wody.Powtórzy³a to potem jeszcze wiele razy.- Za godzinê siê œciemni — stwierdzi³ Borys.- Co ty na to, ¿ebyœmy pop³ynêliprzed siebie?- S³ucham?- No, wiesz, naprzód.Byle dalej od tego cholernego miasta.- Na zawsze?- Przemyœl to sobie.Nie musia³em.Jestem teraz k³amc¹.Móg³bym bez trudu zape³niæ te strony nie maj¹c¹ nicwspólnego z prawd¹ relacj¹ o wydarzeniach, jakie nast¹pi³y po tym, jakodstawiliœmy Gloriê i Connie na brzeg, sami zaœ wróciliœmy na kana³; ozapieraj¹cej dech w piersi ucieczce przed kutrami Oddzia³Ã³w Pacyfikacyjnych, oprzedostaniu siê do g³Ã³wnego koryta rzeki, o wyœcigu ku otwartemu morzu.Prawdawygl¹da jednak w ten sposób, ¿e wszystko odby³o siê zadziwiaj¹co spokojnie,Jakimœ zrz¹dzeniem losu nie napotkaliœmy policyjnego kutra, nie zostaliœmyostrzelani przez ¿adn¹ z nabrze¿nych baterii, nie wpadliœmy na p³ywaj¹c¹minê.Ju¿ od prawie czterech lat ¿eglujemy po kapryœnym Morzu Karaibskim, odwiedzaj¹cte same wyspy, do których dotar³ Kolumb - Trynidad, Tobago, Barbados - byuzupe³niæ zapasy ¿ywnoœci i s³odkiej wody.Nie wytyczamy kursu, nie planujemyprzysz³oœci,nie wyznaczamy celu podró¿y.Nie mamy ochoty nigdzie zapuszczaæ korzeni.Naszym domem jest barka, i na razie w zupe³noœci nam wystarcza.Podobno moje zachowanie jest ca³kiem naturalne: nocne koszmary, niespodziewaneataki wœciek³oœci, majaczenia, gwa³towne reakcje -jak choæby wtedy, kiedyzniszczy³em radio.Podobno nale¿a³o siê tego spodziewaæ.Nie mogê siê pogodziæ z utrat¹ syna.Œciemnia siê.Piszê przy blasku œwiecy w mrocznej kabinie.Ogryzek o³Ã³wka biegapo papierze jak karaluch po g³adkim celofanie.Wchodz¹ moja ¿ona i po³awiaczma³¿y.Borys pyta, czy mam ochotê na kawê; odpowiadam, ¿e nie.- Czeœæ, tatusiu.Ma³a Andrea siedzi na ramionach Heleny.Jej nó¿ki obejmuj¹ kark matki niczymminiaturowe jarzmo.- Czeœæ, kochanie.Zaœpiewasz tatusiowi piosenkê?Zanim zniszczy³em radio, dotar³a do nas zdumiewaj¹ca wiadomoœæ.Wci¹¿ jeszczenie mogê siê z ni¹ oswoiæ.Otó¿ w paŸdzierniku ubieg³ego roku jakiœ zdolnym³ody chemik z Uniwersytetu Woltera odkry³ lek na chorobê Xaviera.Andrea zsuwa siê na pok³ad.- Bardzo chêtnie, tatusiu.Ma dopiero dwa i pó³ roku, ale mówi lepiej od niejednego czterolatka.Borys sypie do kubka trzy ³y¿eczki kawy Donaldsona.- Czy wspó³¿y³eœ z t¹ kobiet¹? - nie wiadomo czemu pyta Helena.- Z jak¹ kobiet¹?- Z Martin¹ Coventry.Wspó³¿y³eœ z ni¹? Mogê odpowiedzieæ, cokolwiek zechcê.- Dlaczego akurat teraz o to pytasz?- Bo chcê wiedzieæ.A wiêc.- Tak - mówiê.- Raz.Przykro ci?- Owszem - odpowiada Helena.- Ale by³oby mi jeszcze bardziejprzykro, gdybyœ sk³ama³
[ Pobierz całość w formacie PDF ]