do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niepokojące było jednak to, że obie czekały na mnie, jak gdybym mieszkał z nimi od lat jako członek rodziny i wrócił właśnie do domu, wyszedłszy cało z jakiegoś żeglarskiego wypadku.Skąd ta pewność, że wrócę? Rozbierały mnie z niesamowitym wyczuciem fizycznej intymności, jak gdyby rozwijały skarb, którym miały się za chwilę podzielić.Patrzyłem, jak pani St.Cloud okrąża łóżko, wyjmuje z szafy moje ubranie i szczotkuje poły marynarki, niby zatroskana powstałymi wskutek ciśnienia mojej skóry zmarszczkami na tkaninie – śladami mojego ciała, pozostawionymi na używanej serży.Obmacałem swoje posiniaczone żebra i usta, nadal obolałe, jak wczorajszego popołudnia, i rozmyślałem dalej o moim śnie.Nie był niczym więcej niż sennym marzeniem upadłego lotnika, ale moc, jaką miałem nad ptakami, i sposób, w jaki je zwołałem z mrocznych dachów, dawały mi nieoczekiwane poczucie siły.Po latach niepowodzeń, kiedy nie udawało mi się odnaleźć formy życia, współbrzmiącej z moim sekretnym wyobrażeniem samego siebie, na krótką chwilę znalazłem się na krawędzi swoistego spełnienia.Latałem pod postacią najwspanialszego z ptaków – kondora.Przypomniałem sobie swoją seksualną władzę nad ptakami i żałowałem, że Miriam St.Cloud nie widziała mnie jako największego z ptasich drapieżników, bo zwabiłbym ją wówczas ku niebu niczym nieśmiałego albatrosa.Gdyby nie panika, która wybuchła nagle wśród powietrznej żądzy, i gdyby nie zapadł się kościelny dach, spółkowałbym z Miriam w głębokim łożu nocnego powietrza.Myśląc o swoim upadku, spytałem panią St.Cloud:– Czy jest tu jakieś muzeum? Gdzie można zobaczyć szkielety?Położyła księże ubranie na łóżku, głaszcząc z uśmiechem tkaninę.– Ależ, Blake.Czyżbyś chciał im ofiarować swoje kości? Owszem, mamy tu coś takiego, w zakrystii kościoła.Ojciec Wingate jest zapalonym paleontologiem, a w tych okolicach Tamiza pełna jest ponoć najdziwniejszych okazów.Różnych prehistorycznych stworzeń i skamieniałych ryb.– pani St.Cloud odgarnęła mi włosy z czoła.– Nie wspominając już o zaginionych pilotach.– Czy dach zakrystii został uszkodzony w czasie burzy? – Niestety, tak.– Wychyliła się przez okno i pomachała do kogoś, kto stał na trawniku.– Policja przyjechała.Wyskoczyłem z łóżka i nagi stanąłem za nią.Dwaj umundurowani policjanci szli przez trawnik w towarzystwie doktor Miriam.Upośledzone dzieci podskakiwały wokół sierżanta, który wskazywał bydło, pasące się na łące po drugiej stronie rzeki.Najwyraźniej wiedział, że cessna przeleciała przez park w drodze z Londynu na południe, nie miał jednak pojęcia, że samolot spoczywa w wodzie nie dalej niż pięćdziesiąt stóp od domu, a biały duch maszyny krąży wciąż pod rozświetloną słońcem powierzchnią wody.– Blake.– pani St.Cloud chciała mnie uspokoić.– Oni cię nie będą niepokoić.Zastanawiałem się, niezdecydowany, czy rzucić się do ucieczki, czy raczej próbować wywinąć się policji jakąś gadką.Miriam, ubrana w swój biały kitel, weszła na wąski pasek plaży.Stanęła w takiej pozycji, jak gdyby chciała zasłonić samolot przed policjantami, a zarazem zastanawiała się, co ze mną począć.Dzieci pobiegły za nią, popiskując z wymuszonym podnieceniem na widok wody, której groźne fale obmywały im stopy.Biegły z wyciągniętymi ramionami, Rachel przypominała mały, ślepy samolot w szyku między Jamiem i Davidem.Jamie wbił klamry ortopedyczne w mokry piach i spoglądał w niebo przymrużonymi oczami, pohukując do wtóru ogonowi cessny, kołyszącemu się w gałęziach uschłego wiązu.Pani St.Cloud pieściła moje ramiona, ale ja patrzyłem na jej córkę.Trzymała ręce głęboko w kieszeniach i spoglądała w okno, chytrze ważąc moją przyszłość w swych nieruchomych oczach.Rozpuściła włosy, upięte w ciasny kok, a uwięzione dotąd runo igrało teraz swobodnie na jej ramionach, smakując rzeczne powietrze niczym niecierpliwe ptaki, które widziałem we śnie.Jaką piękną i barbarzyńską istotą stałaby się Miriam, jakim chimeropodobnym stworzeniem, które mogłoby wstrząsnąć porannym powietrzem.– Odjeżdżają.– Pani St.Cloud pomachała sierżantowi.– Bóg jeden wie, po co tu przyjechali.Widziałem, jak policjanci salutują i wracają do radiowozu.Pani St.Cloud obejrzała sińce na mojej piersi.Miętosiła mi ciało, napastliwie przebiegając wzrokiem skórę.Zrozumiałem, że nie zdaje sobie sprawy, iż bierze udział w podświadomie zawiązanym spisku, zmierzającym do tego, by mnie strzec.Świadkowie mojego wypadku utworzyli jakby opiekuńczą rodzinę.Stark był moim ambitnym starszym bratem, Miriam oblubienicą.Lecz jeśli pani St.Cloud przyjęła rolę matki, to dlaczego tak otwarcie pociągał ją mój seks? Pamiętałem tolerancyjne spojrzenie, jakim zmierzyła matkę Miriam, gdy pani St.Cloud rozbierała mnie ubiegłego wieczora, w pełni świadoma swej pobudzonej płciowości.Wykorzystując tę chwilę, przycisnąłem dłonie pani St.Cloud do sińców na moich żebrach.Jej szczupłe palce z trudnością obejmowały błękitne kontury.– Pani St.Cloud.Kiedy leżałem na plaży, pani stała w oknie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl