[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Delegaci szeroko rozpowiadali po drodze o tym wszystkim, zaś ludność, sama przerażona podjętą przez siebie akcją, na widok przenoszonych trupów i rannych, była już gotowa zgodzie się na te warunki.Niechby tylko de Launay uznał swą częściową porażkę, a oni zadowolą się połowicznym zwycięstwem.Na widok nadchodzących ogień armatni z drugiego dziedzińca został zawieszony.Dano im znak, że mogą się zbliżyć, co też uczynili, ślizgając się we krwi, przeskakując przez trupy i pomagając podnieść się rannym.Tłum ponownie zgromadził się pod osłoną delegacji.Zabitych i rannych pozbierano, pozostały jedynie wielkie kałuże krwi na kamieniach dziedzińców.Ogień od strony fortecy ustał zupełnie.Billot odchodzi, by powstrzymać kanonadę oblegających.W bramie spotyka Gonchona.Nie ma on przy sobie broni.Wystawia się odważnie na strzały, przejęty i zarazem spokojny, jak gdyby był pewny, że kule go nie dosięgną.— I cóż? — zapytał Billota.— Co się stało z delegacją?— Weszła właśnie do Bastylii.Każ przerwać ogień.— To daremne! — odpowiedział Gonchon z taką pewnością siebie, jak gdyby sam Bóg obdarzył go zdolnością przewidywania przyszłości.— Oni się nie zgodzą!— Tq nie ma znaczenia.Powinniśmy przestrzegać praw wojennych, skoro jesteśmy żołnierzami.— Zgoda! — odparł Gonchon, po czym zwracając się do dwóch mężczyzn, którzy wyglądali na przywódców tego tłumu, rzekł do nich:— Elie, i ty Hullin, idźcie i wydajcie rozkaz, by ani jeden strzał nie padł.Obaj „adiutanci” szybko odeszli przeciskając się przez zwarty tłum, by wykonać rozkaz swego przełożonego i wkrótce można było stwierdzić, że huk wystrzałów stopniowo cichnie, aż wreszcie całkiem ustał.Nadeszła chwila wytchnienia.Wykorzystano ją, by opatrzyć rannych, których było już około czterdziestu.Wybiła właśnie druga godzina — a szturm Bastylii rozpoczął się w południe.Walki trwały już od dwóch godzin.Billot powrócił na swoje stanowisko, a za nim udał się również i Gonchon.Oczy jego z niepokojem wpatrywały się w żelazne kraty.Widać było, że się niecierpliwi.— Co ci jest? — zapytał Billot.— Jeżeli za dwie godziny nie zdobędziemy Bastylii — wszystko stracone!— Dlaczego?— Dlatego, że na dworze królewskim dowiedzą się o tym, co się dzieje, i nadeślą tu Szwajcarów Bezenvala i dragonów Lambesca, którzy wezmą nas w krzyżowy ogień.Billot musiał przyznać słuszność temu, co mówił Gonchon.Wreszcie delegaci powrócili.Z ich posępnych twarzy można było wywnioskować, że nic nie osiągnęli.— I co? — zawołał Gonchon.— Czy nie mówiłem? Moje przepowiednie sprawdzają się: ta przeklęta forteca jest skazana na zagładę!Nie pytając już o nic delegatów, Gonchon wybiegł z pierwszego dziedzińca wołając:— Do broni, chłopcy! Do broni! Komendant odmówił!W samej bowiem rzeczy, kiedy komendant Bastylii przeczytał list burmistrza, twarz mu się rozjaśniła i zamiast przystać na poczynione mu propozycje, odrzekł:— Ha! Panowie, obywatele Paryża! Chcieliście walki — teraz jest już za późno!Parlamentarze zaczęli nalegać, zwracając mu uwagę na nieszczęścia, które może za sobą pociągnąć dalsza obrona fortecy.Ale komendant nie chciał nawet o tym słyszeć i powiedział im to samo, co przed dwiema godzinami Billotowi.— Proszę stąd wyjść, albo każę was rozstrzelać! Parlamentarze odeszli.Tym razem do ataku ruszył komendant fortecy.Płonął z niecierpliwości.Zanim parlamentarze zdążyli przestąpić progi wrót, zagrała „fujarka” księcia saskiego.Trzy osoby padły: jedna zabita na miejscu, dwie — ranne.Jedną z nich był gwardzista, a drugą parlamentarz.Na widok zbroczonego krwią człowieka, który spełniał niemal świętą powinność, tłum ogarnęło straszliwe wzburzenie.Dwaj adiutanci Gonchona powrócili, by stanąć na swych stanowiskach obok niego.Każdy z nich zdążył się przebrać w swym domu.Jeden mieszkał w pobliżu Arsenału, drugi — na ulicy Charonne.Hullin, dawny zegarmistrz genewski, a następnie strzelec u markiza de Conflansa, wrócił przebrany w swą liberię, przypominającą mundur węgierskiego oficera.Natomiast Elie, były oficer pułku królowej, przywdział swój dawny mundur, co pozwoliło zebranym uwierzyć, że armia stoi po stronie ludu i walczy wraz z nim.Kanonada rozgorzała z jeszcze większą niż przedtem zawziętością.W tej samej chwili major Bastylii, de Losme, podszedł do komendanta.Był to odważny i prawy żołnierz, w którym nie wygasło jeszcze uczucie szczerego patriotyzmu i który z wielkim bólem patrzył na to, co się działo.— Komendancie — meldował — pan wie, że nie mamy już prowiantu.— Wiem o tym — odpowiedział Launay.— Wie pan również, że nie otrzymaliśmy dotąd żadnego królewskiego rozkazu.— Za pozwoleniem, panie majorze.Mam rozkaz, by Bastylia była zamknięta, przecież w tym celu powierzono mi klucze.— Komendancie, klucze mogą również służyć do zamykania drzwi, jak do ich otworzenia.Niech pan się strzeże, bo, broniąc fortecy, może pan narazić cały garnizon na wyrżnięcie.Mech pan spojrzy.Dziś z rana było tu zaledwie pięciuset ludzi, przed trzema godzinami było ich około dziesięciu tysięcy, a teraz jest ich przeszło sześćdziesiąt tysięcy.Jutro będzie ich sto tysięcy.Kiedy nasze armaty umilkną, a przecież będą musiały kiedyś umilknąć, ci ludzie potrafią własnymi rękami zburzyć Bastylię.— Pan nie mówi jak przystało na wojskowego, panie de Losme!— Mówię jako Francuz.Mówię, że Jego Królewska Mość nie dał nam żadnego rozkazu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]