do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ogromna komora kompleksu obliczeniowego ziała pustką.Trajektometr rozbity w drzazgi.Radiostacja łączności kosmicznej — w drobny mak.Urządzenia regeneracyjne — w strzępy…W dole zachrzęściło, jakby szedł po kryształkach gruboziarnistej soli.Spojrzał pod nogi i skrzywił się.Niewesoło.Oto gdzie jesteś, encyklopedio wiedzy nawigatorskiej… Jak biała mąka lepisz się do podeszew butów kosmicznych.Wywalił zaklinowany zewnętrzny luk, wszedł na trap i natychmiast jego płuca napełniły się ostrym, świeżym powietrzem.Nozdrza chciwie wciągały zapach traw i dziwnych kwiatów, wyostrzony węch usłużnie wskazywał kierunek, gdzie znajdowały się jezioro z wodą pitną, z zieloniutkimi żabkami i drobniutkimi raczkami…Statek stał na obszernej łące.Nie opodal, jakieś dwadzieścia metrów od niego, sterczały wiązki czarnych, podobnych do naftowych ciągów rur.Ściśle przylegające do siebie na dole, u góry rozstępowały się i, co zadziwiające, tam właśnie rozciągał się rozkoszny namiot wielkich, zielonych liści.Zszedł w dół.Spod nóg wyskoczył, trzepocząc jaspisowymi skrzydełkami, tutejszy konik polny, z przerażeniem pisnęło małe zwierzątko i pędem pognało do najbliższej norki.Roman ledwo zdołał zauważyć wielkie wystraszone oczy i cienki mysi ogonek.W buty uderzały wzorzyste liście, na delikatnych łodygach wzdymały się białe kuleczki, podobne do dmuchawców.Niektóre, zapewne te najbardziej pojętne, uczepiły się butów Ziemianina i wysłały dojrzałe ziarna na nowe ziemie… Ale czy daleko odjadą?Uśmiechnął się gorzko.Na nim już się nie odjedzie.W tyle pozostał pęknięty korpus statku kosmicznego i rozbite w drobny mak nadzieje na powrót.Mimo niewielkich rozmiarów, jego gwiazdolot był znacznie bardziej skomplikowany niż potężne liniowce, przecinające okolice systemu słonecznego.Statku zwiadowczy klasy ekstra, dziecko wieloletniego trudu setek inżynierów i techników, cóż z ciebie pozostało?Podszedł do dziwnych czarnych rur, odrzucił głowę do tyłu.Z bliska dopiero okazały się potężne.Na niebieskim niebie szeleściły liście, giętkie pnie kołysały się bezszumnie, jakby były z gumy.Ich wilgotne oleiste boki lśniły niczym napastowane buty.Nagle z boku dały się słyszeć głosy.Odwrócił się gwałtownie.Spoza monstrualnej wiązki rur zjawiły się dziwne, podobne do zielonych dinozaurków istoty.Niepewnie człapały po trawie krótkimi, tłustymi nóżkami, na podłużnej głowie absurdalnie sterczały wypukłe, czerwone oczy.W jasnych źrenicach błyszczał strach i zdziwienie przemieszane z silną ciekawością.Kiedy podeszły bliżej, Roman poczuł, że ciśnienie podnosi się do niebezpiecznych granic.W łagodnych oczach maleńkich dinozaurków lśnił rozum! I choćby nawet nie byli to owi hipotetycznie Starsi Bracia, to przecież nawet zwyczajnego, rozumnego życia nie spotkał jeszcze dotychczas nikt ze zwiadowców grupy poszukiwań dalekiego zasięgu!Okrążyły go popiskując.Najodważniejszy zaryzykował pomacanie klamerek na skórzanym pasie.Te małe dinozaurki o ludzkich oczach i krótkich rączkach sięgały mu ledwie do piersi.„Oczy jak u Niki Stojanowa — pomyślał mimowolnie Roman.— Tragiczne oczy.A nogi niczym słupki.Ciążenie przyduże, czy co?”Wkrótce wszystkie porozłaziły się, obok niego pozostał tylko jeden.Dinozaurek, którego Roman postanowił nazwać Nozaurem cicho popiskiwał i patrzył mu prosto w twarz.Potem odszedł na bok, oglądnął się, pisnął pytająco.— Idę — powiedział Roman — cóż jeszcze mi pozostaje.Trzeba iść.A dokąd, nieważne.Byle nie stać w miejscu.Prowadź, Wergiliuszu!Nozaur powoli człapał po trawie śmiesznymi łapami, żółte błony między palcami komicznie rozciągały się przy każdym kroku.Roman bez pośpiechu wlókł się z tyłu głośno rozmyślając, dziwiąc się i żałując.Zginąć — w porządku, już przywykł do myśli, że kiedyś skręci kark na dalekich drogach galaktycznych, lecz czy musiało akurat tak się zdarzyć, że rozumne życie odkryto właśnie wtedy, kiedy nie można zakomunikować o tym!— Uczciwie mówiąc — ciągnął Roman — mało czym mogę was ucieszyć.Paciorków, spirytusu, tytoniu i innych atrybutów pierwszego odkrywcy nie zabrałem ze sobą.Nawet waszego świątecznego stołu nie będę w stanie upiększyć.Wychudłem, sam widzisz.Lot w superprzestrzeni każdego może wykończyć…Mówił i mówił, żeby usłyszeć ludzki głos — niechby i swój własny, byle tylko odgrodzić się od strasznej samotności.A to, że Nozaur nie rozumie, to nic [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl