[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.) –nikczemnoœæ ¿ycia, zbrodnie.] prosto w oczy – wyjaœni³ mi William nieub³aganiei powlók³ mnie obok rozpustnie wyszminkowanych armeñskich heter o t³ustychzadkach, przyby³ych ze Sporad postarza³ych megier z obwis³ymi piersiami iKretenek, najbardziej bezwstydnych kobiet.Na powitanie przelatywa³y nam ko³o uszu sproœne nawo³ywania i g³oœnepierdniêcia.Wiêkszoœæ, jak siê zdaje, zna³a mojego mnicha.Wiele magazynów takpodupad³o, ¿e w bramach i lukach ³adunkowych zagnieŸdzi³y siê knajpy i wychodkijak wrzody na ciele trêdowatego.Zrobi³o siê g³oœno, dudy wygrywa³ypodniecaj¹ce melodie, które ginê³y w og³uszaj¹cych rykach, ilekroæ ktoœ zosta³zrzucony ze schodów albo ulicznice pobi³y siê o klienta.Tawerna „Pod Piêknym Widokiem” wyda³a mi siê spokojnym, na drugim koñcu œwiatapo³o¿onym azylem pielgrzymów, gdyœmy teraz zeszli do pewnej piwnicy, gdziemieœci³a siê winiarnia.Wyziewy zatyka³y dech w piersiach.Mo¿na tu by³ojedynie staæ, ale wino, które podsun¹³ nam po mokrym szynkwasie kephalos* [*Kephalos (gr.) – szynkarz.], by³o pierwszej jakoœci, chocia¿ ciê¿kie,¿ywiczne.Panowa³ tu taki szum, ¿e nie da³o siê zrozumieæ w³asnych s³Ã³w, dlatego wcalenie zaczyna³em rozmowy z Williamem, który tylko wrzasn¹³ do mnie:– Tam z przodu stoi Szymon z Saint-Quentin, canis Domini najgorszego gatunku,kundel uliczny, który mnie za nogê.Wiêcej nie zrozumia³em w ogólnym ha³asie, uzna³em jednak, ¿e nie powinien takg³oœno krzyczeæ.Niedaleko od nas znajdowa³a siê niewielka grupka królewskich paziów.Chybaraczej zagubili siê ni¿ zebrali w tej jaskini zbójców.Diabe³ musia³ ichopêtaæ, ¿e w swych aksamitnych kaftanach z wyhaftowanymi z³otymi liliamiFrancji wœciubili tutaj swoje m³ode nosy.Rozpozna³em miêdzy nimi Jakuba ze Juivet.Utworzyli kr¹g i dla animuszupopijali z dzbana.Wtem drzwi prowadz¹ce do tej piwnicy otworzy³y siêgwa³townie i na schodach stan¹³ olbrzymi Anio³ z Karos; za nim cisnêli siê jegoGrecy w pludrach i haftowanych kamizelkach na nagich, ow³osionych piersiach.Od razu wypatrzyli „królewskich”, a ich miny nie wró¿y³y paziom nic dobrego.Mandoliny, cytra i przenikliwy flet umilk³y, umilk³y te¿ najg³oœniejsze œmiechyi wrzaski.Paziowie zrozumieli, ¿e nie s¹ ju¿ tu bezpieczni.Próbowali uciec przeciskaj¹csiê przez ci¿bê, gonieni przez Greków.W górze na schodach sta³ pan Anio³, obokktórego musieli przebiec.Anio³ z Karos chwyta³ ka¿dego pazia, przygina³ do ziemi, lustrowa³ z min¹znawcy wypiêty zadek i dawa³ kopniaka, tak ¿e ch³opcy wylatywali raczej zespelunki ni¿ wybiegali.Gdy jednak mu wpad³ w ³apy Jakub ze Juivet, chyba ostatni, pan Anio³obscenicznym gestem przeci¹gn¹³ palcem miêdzy jego poœladkami, przytrzyma³palec pod nosem wêsz¹c przez chwilê, nim go tryumfuj¹co podniós³ w górê.To by³ sygna³.Olbrzym trzyma³ pazia wci¹¿ za kark, teraz jednak popchn¹³ go zpowrotem po schodach w dó³, prosto w rêce swoich ludzi.Ci zmietli znajbli¿szego sto³u kubki i dzbany, odsunêli na bok pij¹cych, rzucili irozci¹gnêli Jakuba na blacie.Dwóch przytrzyma³o ch³opakowi rêce, inniœci¹gnêli mu spodnie.Myœla³em, ¿e Grek nie zrobi tego tutaj na oczach wszystkich ludzi.Jednak¿e panAnio³ zszed³ po stopniach odpinaj¹c pas i wœród powszechnego wycia wyci¹gn¹³wcale nie tak znów potê¿ne przyrodzenie.Us³u¿ny podw³adny by³ ju¿ na miejscu zdzbanem oliwy.Jakub ze Juivet szarpa³ siê jak dziki, kopa³ na wszystkiestrony, póki mu nóg równie¿ nie przytrzymano i nie odgiêto na boki.Wiêcej ju¿nic nie widzia³em prócz szerokiego grzbietu Anio³a.Najbardziej przerazi³o mnie to, ¿e muzyka zaczê³a znowu graæ, a ludziezagrzewali gwa³ciciela do czynu, klaszcz¹c rytmicznie.Da³em Williamowi znak, ¿e ¿yczê sobie opuœciæ natychmiast to miejsce.Przepchaliœmy siê przez chciwie przygl¹daj¹cych siê widzów i dopiero na dworzez wœciek³oœci¹ ofukn¹³em minorytê, pytaj¹c, co mu przysz³o do g³owy, ¿eby mnie,seneszala Francji, stawiaæ w takim po³o¿eniu.– W tej jaskini uczyniliœcie mnie œwiadkiem zhañbienia ch³opca!– Nie mog³em tego przewidzieæ! – odpar³ William.– A i wy nie chcieliœcieGrekowi przeszkodziæ!Tu mia³ racjê: nie jestem najodwa¿niejszy.By³em jednak¿e wœciek³y, teraz te¿na samego siebie.– Wiecie zreszt¹ – klarowa³ mi William nieporuszony – pod czyim adresem nale¿yskierowaæ valedictionem sodomae* [* Valedictio sodomae (³ac.) – sodomickiepozdrowienie.]: Iwona Bretoñczyka!Co to pomo¿e biednemu Jakubowi ze Juivet? – pomyœla³em.Zmywaliœmy niesmak potej sprawie w tawernie „Pod Piêknym Widokiem” jeszcze wieloma dzbanami wina.Limassol, 28 lutego A.D.1249W mojej kwaterze pojawi³ siê ukradkiem marsza³ek joannitów Peixa-Rollo.Poniewa¿ w pokoju by³ William, goœæ nie chcia³ nic mówiæ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]