[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Facet za bardzo nam nadskakiwał.– Fakt, że zajął się nami bardzo troskliwie – stwierdził Warren.– ”Typowa kurdyjska gościnność” – powtórzył słowa Ahmeda.– W dupie mam taką gościnność – powiedział wulgarnie Tozier.– Zauważyłeś, że wprowadził nas do każdego budynku i do wszystkich pokoi? Jak by chciał udowodnić, że nie ma nic do ukrycia.Dobrze spałeś?– Jak zabity – odparł Warren.– Nie żałował tego swojego chivas regal.Wróciłem do pokoju na miękkich nogach.– Ja też – przyznał Tozier.– Zwykle szkocka tak na mnie nie działa.– Zamilkł na chwilę.– Czyżby odurzyli nas tą morfiną, której szukamy? Czy to możliwe?– Owszem – powiedział Warren.– Muszę przyznać, że dziś rano czułem się trochę niewyraźnie.– A ja mam niejasne wrażenie, że w nocy był tu spory ruch – stwierdził Tozier.– Pamiętam jakieś wchodzące i wychodzące wielbłądy.Kłopot w tym, że nie wiem, czy działo się to naprawdę, czy tylko mi się śniło.Wjechali na szczyt przełęczy i Warren obejrzał się.Osada wyglądała spokojnie i niewinnie – urocza sielankowa sceneria.„Typowo kurdyjska”, pomyślał z ironią.A jednak szejk Fahrwaz był odbiorcą tych cholernych odczynników.– Zobaczyliśmy tam wszystko, co chcieliśmy, a więc nie mają nic do ukrycia – stwierdził Warren.– Chyba że.– Chyba że co?– Chyba że wszystko jest doskonale zamaskowane i Ahmed był pewien, że niczego nie zauważymy.– Ile miejsca zajmowałoby to laboratorium Speeringa? Warren przypomniał sobie absurdalne ilości odczynników, o których informował ich Javid Raqi.– Od dwudziestu do dwustu metrów kwadratowych.– No to tam go nie ma – stwierdził stanowczo Tozier.– Musielibyśmy je zauważyć.– Jesteś pewien? – zastanawiał się Warren.– Wspominałeś o poszukiwaniu w wioskach ukrytej broni.Gdzie ją zwykle znajdowaliście?– Och, na litość boską, oczywiście, że pod ziemią! – odparł Tozier, uderzając ze złością w kierownicę.– Ale tamta broń była rozłożona na części, które leżały oddzielnie.Nie chodziło nigdy o żadne duże pomieszczenie, jak w tym przypadku.– Nie byłoby to takie trudne.Dno doliny nie ma skalistego podłoża.Warstwa gleby leży na czerwonej glinie, która jest zupełnie miękka.– Więc uważasz, że powinniśmy tam wrócić i rozejrzeć się? To będzie trudne i ryzykowne.– Przedyskutujemy sprawę we czterech.Jest Ben.Bryan dał im znak ręką, żeby zjechali z drogi w niewielką dolinę, która była właściwie wąwozem.Kiedy przejeżdżali obok, wskoczył na stopień samochodu.Dwieście jardów dalej wąwóz zakręcał pod kątem prostym.Zobaczyli stojący tam drugi wóz, przed którym siedział na ziemi Follet.Gdy się zatrzymali, spojrzał na nich i zapytał:– Jakieś kłopoty?– Na razie nie – odparł lakonicznie Tozier.Podszedł do Folleta.– Co tam masz?– Zdjęcia doliny.Zrobiłem kilkanaście ujęć swoim polaroidem.– Mogą się przydać.Musimy tam wrócić – zachowując dyskrecję.Pokaż je, Johnny.Wszystkie.Follet rozłożył fotografie na masce landrovera.Po chwili Tozier oznajmił:– Nie ma się z czego cieszyć.Zauważą każdego, kto w ciągu dnia będzie schodził w dolinę, a założę się, że ją obserwują.Od podnóża przełęczy do osady są cztery mile – osiem w obie strony.Daleko jak na nocną przechadzkę.A kiedy dotrzemy na miejsce, będziemy musieli szukać po omacku czegoś, co wcale nie musi się tam znajdować.Nie bardzo to sobie wyobrażam.– Czego pan szuka? – zapytał Follet.– Ukrytego pod ziemią pomieszczenia – odparł Warren.Follet skrzywił się.– Jak pan je chce znaleźć, do cholery?– Nie wiem, jak je znajdziemy – odrzekł Warren nieco znużonym głosem.Bryan pochylił się i wziął do ręki jedno ze zdjęć.– Andy bardziej martwi się tym, jak dotrzeć potajemnie do osady – powiedział.– Musi być jakiś sposób.– Pokazał palcem szereg „lejów”.– Powiedz mi coś więcej na temat tego podziemnego kanału.– Po prostu ściąga wodę z gór i doprowadza ją w dolinę.– Jakiej jest wielkości? Czy człowiek może się w nim poruszać? Warren skinął głową.– Na pewno.– Próbował sobie przypomnieć, co czytał na temat owych kanałów.– Posyłają tam ludzi, którzy je konserwują,– No właśnie – stwierdził Bryan.– Nie trzeba błądzić po omacku.To jak autostrada, która prowadzi wprost do osady.Można wejść do dziury w jednym miejscu i wyjść w innym, jak królik.Tozier przyglądał mu się przez chwilę.– To takie proste – powiedział z wyraźną ironią.– Jaki tam jest kąt nachylenia, Nick?– Niewielki.Wystarczający, by zapewnić przepływ wody.– A głębokość?– Też chyba nieduża.Może trzydzieści centymetrów.– Warrena ogarnęła rozpacz.– Słuchaj, Andy.Niewiele wiem na ten temat.Tylko tyle, co przeczytałem.Tozier nie zwrócił uwagi na jego słowa.– Jakie tam jest podłoże? Płaskie?Warren przymknął oczy, próbując przypomnieć sobie oglądane ilustracje.– Chyba tak – powiedział w końcu.Tozier spojrzał na fotografie.– O zmroku zejdziemy w dolinę.Dostaniemy się szybem do kanału.Jeżeli da się nim iść, powinniśmy robić dwie mile na godzinę.W dwie godziny dotarlibyśmy do osady.Podchodzimy możliwie najbliżej i prawie do świtu mamy czas na poszukiwania.Później wskakujemy z powrotem do naszej dziury i wracamy pod ziemią, nie zauważeni przez nikogo.Zaryzykujemy wejście na przełęcz przy dziennym świetle.Mamy tam wystarczającą osłonę.To wszystko zaczyna wyglądać realnie.– Realnie? – żachnął się Follet.– Moim zdaniem to szaleństwo.Na miłość boską, mamy zapuszczać się pod ziemię?– Powiedzmy, że da się skorzystać z kanału – stwierdził Warren.– Wątpię w to, ale gdyby założyć taką możliwość, w jaki sposób przeszukamy osadę, żeby nikt nas nie nakrył?– Zawsze trzeba próbować szczęścia – stwierdził Tozier.– A zresztą, możesz zaproponować inne rozwiązanie?– Nie, do cholery – odparł Warren.– Nie mogę.IIITozier nadzorował przygotowania.Wyciągnął z landroverów takie ilości lin, że Warren nie podejrzewał nawet, iż tyle ich wiozą.Były to właściwie lekkie nylonowe linki o dużej odporności na zerwanie.Ze skrzynki na narzędzia wyjął raki.– Zejść do szybu będzie łatwo – powiedział.– Spuścimy się na linie.Z wychodzeniem może być gorzej.Te raki będą nam potrzebne.Wyciągnął elektryczne latarki o dużej mocy i noże, które mieli wetknąć sobie za pas.Kiedy jednak zaczął rozkładać jeden ze statywów do kamer, Warren zapytał ze zdziwieniem:– Co robisz?Tozier przerwał na chwilę.– Załóżmy, że znajdziemy to laboratorium – co masz zamiar z nim zrobić?– Zniszczyć je – odparł bez namysłu Warren.– W jaki sposób?– Myślałem, żeby je spalić czy coś w tym rodzaju.– Pod ziemią to może się nie udać – orzekł Tozier, zabierając się ponownie do rozkładania statywu.Zdjął okrągłe aluminiowe nóżki i wytrząsnął z nich kilka brązowych lasek.– Ale to nam pomoże.Do zniszczenia stosunkowo niewielkiej instalacji wystarczy mała ilość dynamitu.Warren – otworzył usta ze zdumienia, patrząc jak Tozier układa laski dynamitu w zgrabną wiązkę i owija je taśmą izolacyjną.– Przecież kazałeś mi się zająć przygotowaniami do walki, pamiętasz? – zapytał z uśmiechem Tozier.– Pamiętani – odparł Warren.Potem Tozier zrobił coś jeszcze bardziej zaskakującego.Wziął śrubokręt i wymontował z tablicy rozdzielczej zegar.– Jest już gotowy do akcji – powiedział.– Widzisz to ostrze z tyłu? To zapalnik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]