[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.twierdzi, że ci synowie gwiazd przetworzywszy geny małp stworzyli na własny obraz i podobieństwo człowieka myślącego;3.twierdzi, że tych obcych astronautów — ze względu na ich niezwykle rozwiniętą wiedzę techniczną — praludzie czcili jako bogów;4.twierdzi, że mity.Biblia i inne święte księgi przekazują wiadomości o pobycie na globie ziemskim tych „bogów”.A czego dowodzi podróż Boškovicia z XVIII wieku?1.Dowodzi, że machina czasu jest niczym innym jak fantazją;2.dowodzi, że człowiek z pomocą machiny czasu może się poruszać w przód i wstecz w czasie i przestrzeni, może się pojawić jako zwiastun w jakiejś bardzo odległej przeszłości albo w bardzo dalekiej przyszłości i jako znawca ostatniej inspirować historyków lub futurologów;3.dowodzi, że podróż taką można odbywać jedynie potencjalnie, można ją odwołać, przerwać, ponieważ przebiega ona tylko w płaszczyźnie drgań harmonijnych.W świadomości uczonych i artystów o wrażliwym systemie nerwowym przeszłość objawia się w postaci niewyraźnych, zamglonych, oglądanych jakby przez mleczne szkło obrazów, podobnie jak chwila obecna zarysuje się w świadomości przyszłych uczonych i artystów.Dlatego dla autorów Biblii odległą metaforą jest postać kosmonauty, a dla nas postać Jezusa;4.dowodzi, że nie ma potrzeby, aby przybywali do nas z obcych Dróg Mlecznych „bogowie”, gdyż sami pływamy jakby w basenie wypełnionym substancją czasu, a jednocześnie jesteśmy zbitką naszych przodków i potomków.Bruno przerywa eksperyment, we mnie ustaje krwawienie, uśmiecham się do H.H.H.On wie, że się do niego uśmiecham, wie, że to, co powiedział, jest zbyt proste, ale za owym „prostym” dźwiga się już z kolan cień tego, co złożone, dźwiga się, znów pada na brzuch, miesza się z nienasyconym sensem, wszystkich dosięga, wszystkich usuwa w stronę najbardziej uniwersalnych kamieni, w stronę bezbożnego następstwa, w stronę spiczastych kołpaków bitew, w stronę dłuższego niż oczekiwane spadania jabłek, w stronę fotografii Einsteina z okresu dzieciństwa, na której aż zgrzyta żwir pod wąskimi czarnymi kamaszami zapinanymi na guziczki, bieleje dziecięcy kapelusz o szerokim rondzie i wiotkich nieposłusznych palcach, do których później bogowie przylutują stawy, paznokcie, i nad którymi, na dużej wysokości, uwaga suchych gałęzi stanie się włosami, a przejezdne wygięte lśniące włókna, jak trawy w wieńcu, które są gwiazdami, a za trawą górnego placu bezzębny, lecz jednak najpełniejszy ruch ust, przerażony talent wyrazów, zawieszona na ścianie niemiłosierdzia broń myśliwska, rozległa łąka, zapach zagonionego śniegu, ciągnięte przez dzikie gęsi piętrowe statki kosmiczne.Na placach stoją pozbierane radości, bajki grają wokół nich w piłkę, kanały pachną pszenicą, czuję ciągle zapach, nawet u nasady kątów, nawet w przelewającym się śpiewie pogrążonych aniołów.Droga prowadzi do klasztoru.Przyglądam się nadętym twarzom kamieni, bulgoczącej wodzie, zszarzałej substancji piasku, poszarpanej gotowości linii, które zakreśliłem wokół siebie, aby móc wyruszyć.H.H.H.stapia się ze świetlnymi wykrzyknikami dzienników, ze ślepym rozwiązywaniem krzyżówek, z obrusów wyrzuconych stołów wstają kwadraty, prostokąty o ciałach sprzętów, zajęcze gardła i wilcze wargi otwartych wagonów, kościotrupów z włosami niemowlęcia, szaleńczo rzucane o siebie, oddzielane od siebie, kolejne wyliczanie siebie, wynikanie z siebie, zdmuchiwanie z siebie i dobieranie, płowienie na sobie, wzajemne dekorowanie, niezależne od siebie wznoszenie.H.H.H.z uśmiechem przygląda się płonącym w jego pokoju wiotkim roślinom.Wchodzi jego żona.— Dlaczego nie idziesz spać? — pyta.— Boli mnie głowa.— Weź proszek.— Nic mi nie pomoże.— Powinniśmy wyjechać.— Jedźmy do Dubrownika.— Nudno tam — mówi żona.— A ty gdzie chciałabyś wyjechać?— Na Wenus.— To bardzo drogo kosztuje.— Mam odłożone pieniądze.— Nie warto.— Ty to mówisz? — pyta żona.— Dlaczego właśnie na Wenus?— Bo mnie ona interesuje.Bo rok wenusjański jest dłuższy od dnia wenusjańskiego.Mam mówić dalej?— Nie.— Ciebie nic nie obchodzi.Mnie interesuje nawet to, że ona obraca się ze wschodu na zachód.— Jedź sama.— Dobrze, pojadę.— Zostaw mnie teraz, chcę pracować.— Nad czym znów pracujesz?— Konstruuję statek kosmiczny o średnicy dwóch tysięcy metrów.— Gratuluję.— Dziękuję.— Ja w każdym razie zgłoszę się na wyjazd.— Jedź, bardziej się wynudzisz niż nad morzem.Chcę wrócić do roku 1250 przed Chrystusem.Do wspaniałych owiec, którym do ciężkich ogonów pasterze przyczepiali pojazdy, aby uciec przed lwami.Ruszam na statku kosmicznym H.H.H.Siedzę skulony w odizolowanych chłodnych lasach mojego mózgu, interesuje mnie już tylko możliwość odwrotu.Tutaj kobiety oddają mocz na stojąco, a mężczyźni kucają, poszukam ścieżki osiadłych mrówek, kosza na telefon, w którym świetliste białe odnogi wiadomości umieszczone nad sobą i między sobą dymią w porannej ciszy.Przybywamy za czasów Mojżesza.Na rozległej przestrzeni Arka Przymierza skierowana w stronę widzów o rozwartych od kurzu porach skóry, środkiem płynie prorok Ezechiel, ma małą twarz, promieniuje nasieniem nieśmiertelności.Nauczę Mojżesza sterowania słowem, najczystszej medytacji, sterowania uszkodzonymi czółnami, stosowania igieł, które prowadzą do mojej czaszki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]