[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bob nie przekroczył kordonu, nie musiał, a Wiktora z Seleną jakimś cudem przepuścili.Ale przedwcześnie się cieszył.Przy wejściu do pierwszego biura przepustek, do którego skierowała się Selena, stał Beduin, bezbronny jak wszyscy Beduini, ale bardzo poważny i nieugięty.– On nie może – powiedział, nawet nie zerknąwszy na dokumenty, po czym podniósł na Wiktora pełne współczucia i żalu oczy.– To pisarz Baniew – zaczęła przymilnie Selena.– Będzie opowiadał o nas w gazetach i w telewizji.– On nie może – spokojnie i nieubłaganie powtórzył Beduin.Selena nagle przeszła na nie znany język, gardłowy, piskliwy, okropnie niezwyczajny.Wydawało się, że obce słowa jak piłeczki tenisowe skaczą między gołymi betonowymi ścianami wąskiego przedsionka.Beduin niemrawo odpowiedział w tym samym narzeczu, potem Selena odwróciła się do Wiktora i cicho powiedziała:– Nie przepuszczą cię.Dzisiaj…To „dzisiaj” było dodane tak, że Wiktor zrozumiał: nie przepuszczą go nigdy.Beduin patrzył na niego smutnym, pełnym winy wzrokiem.Selena mimo wszystkich swoich bojowych cech i dzisiejszej energii, gotowa była chyba płakać ze złości.W innej sytuacji, gdyby Beduini strzelali na postrach w powietrze i przegradzali drogę olbrzymim ciałem wartownika z przeciwczołgową rusznicą na piersi, Wiktor pewnie by sobie przypomniał młodość i runął na chama przed siebie, wywracając krzesła i tłukąc szkło, ale takie zachowanie było tu nie na miejscu, równie dobrze mógłby pysznić się władzą w świątyni.Więc po prostu odwrócił się i rzucił przez ramię:– Seleno, czekam na ciebie w swoim pokoju w Nacional.Trzecie piętro, pokój numer pięć.– Poczekaj! – zawołała Selena.– A jak dostaniesz się z powrotem?Pytanie otrzeźwiło Wiktora.Rzeczywiście, jak? Wyobraził sobie drogę na piechotę – dziewięć kilometrów po wypalonej dolinie, wzdłuż podziurawionej drogi, przez kłęby kurzu i w grzmocie jadących z naprzeciwka czołgów.Przyjemna perspektywa.Zatrzymał się i rozejrzał.– Wezwę dla ciebie samochód – rzekła Selena.– Jeep z kierowcą będzie czekał przy pierwszym kordonie.I nagle odezwał się Beduin:– Panie Baniew, bardzo bym chciał porozmawiać z panem.Nie wpadłby pan jutro do budynku merostwa?– O której? – agresywnie zapytał Wiktor.– O siódmej wieczorem.Gdy Baniew zastanawiał się nad odpowiedzią, Selena jak prowincjuszka plasnęła w dłonie i wykrzyknęła:– Ojej, a ja nawet panów nie poznałam ze sobą! Wiktorze – to jest Abe Bon-Chafiis.No i masz, butem w twarz! Chafiis był znanym beduińskim pisarzem, właściwie jedynym pisarzem Beduinem znanym na całym świecie.Wiktor czytał kilka jego rzeczy w przekładach.Po cholerę ona tu sterczy, na wartowni dowództwa Obozu? Czy nie dowództwa? Boże, co za różnica!? Co ma z tym wspólnego Chafiis?– Przyjdę – powiedział Wiktor.Selena trzymała już płaską słuchawkę komórkowego telefonu.– Idź, czekają na ciebie.Jeep z kierowcą – powtórzyła, zakończywszy rozmowę prowadzoną znowu w jakimś psim języku.Czy kierowca też będzie Beduinem? – zastanawiał się rozdrażniony Wiktor, jednocześnie z odrazą przyłapując się na etnicznej nietolerancji.Ależ skąd! Nigdy na to nie cierpiał.Beduini drażnili go nie z powodu swojej narodowości – to rozdrażnienie miało zupełnie inne korzenie: coś między psychom logicznym niedopasowaniem a… – jak to się mówiło w czasach jego młodości? – …aklasową nienawiścią.Tak, Beduini byli ludźmi z innej klasy, nawet z innego świata, i WiktoraM drażniła izolacja tego świata, jak złościła go, od zawsze, od wczesnego dzieciństwa, każda izolacja: klasztoru, tajnego instytutu, leprozorium czy resortu tajnej policji.Ludzie po tamtej stronie dowolnego kordonu wiedzieli coś, czego on nie wiedział – to było niesprawiedliwe, to ograniczało jego prawo do wiedzy, które Wiktor uważał za święte dla biologicznego rodzaju homo sapiens.Jednakże z upływem czasu liczba utajnionych informacji nie wiadomo dlaczego puchła i ludzie posiadający wyjątkową wiedzę wyróżniali się coraz mocniej od zwykłych ludzi, takich jak Wiktor, i patrzyli na nich z pogardą i protekcjonalnym współczuciem.Czasem to stawało się zupełnie nieznośne, szczególnie gdy nie łyknęło się na czas dobrego ginu…Beduini szczególnie ostro sygnalizowali posiadanie wyższej wiedzy.Oto dlaczego Wiktor nie lubił tych posępnych broda-i czy w niebieskich burnusach i ich kobiet z twarzami wiecznie ukrytymi pod kwefami, i ich dzieci… Stop.Przecież nie mieli dzieci.Wiktor dopiero teraz zauważył ten problem.Jak to możliwe? Wtedy przypomniał sobie Schopenhauera, który powiedział kiedyś, że gdyby ludzie żyli wiecznie, to nie musieliby rodzić dzieci.Beduini – rasa nieśmiertelnych.Ciekawa hipoteza.Żebym tylko nie zapomniał podzielić się nią z Golemem…Obok Wiktora dumnie przemaszerowała piątka szczeniaków w safari – czwórka chłopców i jedna dziewczynka, wszyscy około szesnastki, wszyscy zadziwiająco czyści, świeżutcy, rumiani i emanujący chłodem, jak gdyby dopiero wrócili z mrozu.Selena powitała ich uniesioną lewą ręką z zaciśniętą pięścią; odpowiedzieli tym samym, a Chafiis wyprostował się, odrzucił do tyłu głowę, a w jego zmrużonych powiekach pojawiła się czarna nienawiść.Był to tak mocny emocjonalny promień, strumień promieni, że Wiktor fizycznie odczuł jego palącą siłę odbitą od rześkich dzieciaczków szturmowców.Przestraszył się.Taką nienawiść w oczach widział tylko na wojnie, a takich wyrostków w ogóle nigdy w życiu nie widział
[ Pobierz całość w formacie PDF ]