[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dla mnie bez ró¿nicy.Chocia¿… – Anhelo uda³ zastanowienie, lecz oczyzdradza³y, ¿e tylko siê z nim bawi – zawsze to dodatkowa rozrywka.– Daj mu spokój – odpowiedzia³ twardo.To nic, ¿e Anhelo by³ wy¿szy isilniejszy, a on niepewny tego co robi.Przynajmniej siê kontrolowa³.– Wiem cozamierzasz i nie pozwolê…Twarz Anhela zmieni³a siê.Jego towarzysze otoczyli Arto, odcinaj¹c drogêucieczki.Nawet na nich nie spojrza³.Nowy nie by³ ju¿ bezwoln¹ ofiar¹.Reakcja Arto obudzi³a w nim czujnoœæ.Znowuujrza³ w nim wolê walki, choæ by³a jedynie cieniem tego, co widzia³ w nimdawniej.Arto nigdy nie mia³ rodzeñstwa, lecz teraz uœwiadomi³ sobie, ¿ezaczyna go traktowaæ jak brata.– Nie pozwolisz mi na co? – ostro spyta³ Anhelo.– Takich jak on powinnipuszkowaæ ju¿ w chwili przybycia.– Tylko dlatego, ¿e jest planetarianinem? To nie jego wina, ¿e twój ojciec pijea matka…Zamilk³, pojmuj¹c swój b³¹d, lecz by³o za póŸno.Twarz Anhela nabieg³a krwi¹.Teraz ktoœ musia³ zostaæ pobity, mocniej ni¿ dotychczas.Tu chodzi o coœ wiêcejni¿ jego rodzinê, pomyœla³.Starszaki zawsze prowokowa³y Anhela w taki samsposób, lecz nigdy tak gwa³townie nie reagowa³.W coœ trafi³em, stojê w œluziektóra otwiera siê na przestrzeñ i nie mam skafandra.Czy to, co powiem bêdziemia³o jeszcze jakieœ znaczenie?Anhelo uderzy³, lecz zrobi³ to w gniewie.Nie by³ przyzwyczajony do stawianiaoporu przez swoje ofiary.Arto z³apa³ jego piêœæ i odepchn¹³ j¹ na bok.– Mo¿esz mnie pobiæ – powiedzia³ przez zaciœniête zêby.– Mo¿esz zapuszkowaæ,jak innych.Ale nie pójdzie ci tak ³atwo jak z nim.Po cichu liczy³ na walkê, niekoniecznie uczciw¹, ale walkê tylko z Anhelem.Wytrzyma³by przegran¹, odci¹gn¹³by uwagê od Nowego.Byæ mo¿e to by sprawi³o, ¿eNowy by siê obudzi³.Lecz Anhelo nie chcia³ walczyæ, tylko biæ.Skin¹³ naswoich towarzyszy.Z³apali Arto za rêce i wykrêcili je, zmuszaj¹c, by z³o¿y³ jena plecach.Swoimi stopami ustawili go w rozkroku.Nie stawia³ oporu.Tylkobiernoœæ mog³a go uratowaæ.Oby Dert by³ wci¹¿ w pobli¿u.Oby nie uciek³…– Zostawcie go, brutale! – Arto us³ysza³ desperacki krzyk Nowego.Rzuci³ siê zpiêœciami na jednego z towarzyszy Anhela.Dosta³ ³okciem w brzuch.Gdy siêzgi¹³, starszak poprawi³ kolanem.Nowy zatoczy³ siê i upad³ dwa metry dalej.Arto spojrza³ na Anhela.Nowy nie da³ mu wyboru.– Zostaw go, Nowy – tym razem g³os mu dr¿a³.– Niech sobie ul¿y.W domu nikt naniego nie czeka.Anhelo wpad³ w furiê.Z ca³ej si³y kopn¹³ Arto miêdzy nogi.Zgi¹³ siê, leczstarszaki nie pozwoli³y mu upaœæ.Któryœ poci¹gn¹³ za w³osy, unosz¹c jegog³owê.Anhelo kopn¹³ jeszcze raz, patrz¹c mu w twarz.I jeszcze.Wtedyprzesta³.Arto p³on¹³ z bólu.£apa³ urywane, krótkie oddechy.Zmusi³ siê, byotworzyæ oczy i spojrzeæ w twarz swojego oprawcy.– Ju¿ ci lepiej? – wyjêcza³, ledwie dobywaj¹c g³os z zaciœniêtego gard³a.– Mamnadziejê, ¿e matka pisze od czasu do czasu…Anhelo warkn¹³ g³ucho.Uniós³ piêœæ, lecz powstrzyma³ siê.By³ wœciek³y, lecznie pozbawiony rozumu.Arto k¹tem oka dostrzeg³ Derta.Na jego twarzy rysowa³osiê przera¿enie.– Nie tutaj! – ostrzeg³ Anhela jeden z towarzyszy.– Wiem! – odwarkn¹³.– Bierzcie go!Zamkn¹³ oczy.Poczu³, ¿e jest niesiony.– Zostawcie go! – Nowy sta³ za Anhelem.Zdawa³oby siê ma³y i s³aby, a jednakczeka³, zaciskaj¹c piêœci.– Holuj siê, póki zostawiam ciê w spokoju – Anhelo nawet siê nie odwróci³.–Jeszcze…Nowy skoczy³.Uderzy³ Anhela w plecy.Starszak by³ zupe³nie zaskoczony.Zachwia³ siê i upad³.Wstawa³ powoli.Równie powoli siêgn¹³ d³oni¹ do czo³a.Gdy j¹ cofn¹³, pozosta³ na niej czerwony œlad.Odwróci³ siê.– Trzymajcie go – nie odwracaj¹c siê, Anhelo wskaza³ na Arto.Nowy czeka³.Zacisn¹³ piêœci, stoj¹c w rozkroku, jak podczas swojej pierwszej walki.Artopamiêta³ dwie rzeczy – Nowy nie potrafi walczyæ z przeciwnikiem, który kopie,zaœ Anhelo bardzo lubi to robiæ.Walka trwa³a ledwie chwilê.Zas³ona Nowego nie zda³a siê na nic; jego w³asnapiêœæ rozbi³a mu nos.Pad³ na pod³ogê.Anhelo z ca³ej si³y poprawi³ kopniakiemw brzuch.Nowy zwin¹³ siê w k³êbek.Tak go zostawili.Zawlekli Arto do ³azienki i rzucili niczym pust¹ skrzyniê miêdzy odbieralnikimoczu.Kto by³ w œrodku, szybko opuœci³ pomieszczenie.Spróbowa³ wstaæ, leczmia³ ledwie tyle si³y, by kurczowo chwyciæ siê jednego z otworów odbieralnika iunieœæ siê lekko, nim znowu zosta³ z³apany od ty³u i przygwo¿d¿ony do œciany.– Œci¹gnijcie zbrojê – poleci³ Anhelo.Trójka pomocników pos³usznie wykona³a polecenie, niemal wykrêcaj¹c mu przy tymrêce.Znowu zosta³ unieruchomiony i wyprostowany.– Ju¿ dawno powinienem ciê za³atwiæ – Anhelo stan¹³ przed nim.– Powinienemzacz¹æ od ciebie, a nie od tego ³atwowiernego kopalniaka, Herrego.W³aœciwienie powinienem wcale przestawaæ, ale co tam.Czas wróciæ do tego, coprzerwa³em.Arto nie rozumia³ o czym mówi³, poza tym, ¿e mia³ racjê.Chodzi³o o coœ wiêcejni¿ o jego rodziców.Zrozumia³, ¿e ju¿ jest martwy i powinien siê przygotowaæ,by odejœæ jak wojownik.Byli w szkole, Anhelo nie zdo³a upozorowaæ tego nawypadek, lecz czy Anhelo wci¹¿ myœla³ logicznie?– Trzeba by³o zamkn¹æ jadaczkê! – Anhelo uderzy³ znowu, trafiaj¹c nasad¹ d³onipod jego brodê.Arto zala³o jasne, bolesne œwiat³o.Uderzenie wyrzuci³o go wgórê, czu³ jak coœ przeszy³o go bólem gdzieœ u nasady czaszki.Ty³em g³owyuderzy³ w twarz trzymaj¹cego go ch³opca.Tamten chyba straci³ przez to z¹b.Jakprzez rozrzedzone powietrze us³ysza³ jego przekleñstwo, lecz starszak nieodwa¿y³ siê na nic wiêcej.Jego kapitan by³ wœciek³y, dalej kontynuowa³ swojedzie³o.– Œpij, szczurze! – Ciosy zaczê³y padaæ wszêdzie.Pierœcienie wbija³y siê wniego niczym têpe no¿e, rozrywaj¹c skórê.Anhelo bi³ go dok³adnie isystematycznie, kawa³ek po kawa³ku.Przezornie zacz¹³ oszczêdzaæ g³owê
[ Pobierz całość w formacie PDF ]