do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To chyba szok - stwierdzi³ któryœ z kap³anów.- Wiecie, ¿e ni­gdy nie lubi³zmian.Pozostali jak najszybciej postanowili dowieœæ, ¿e coœ jednak mo­g¹ doradziæ.- Przynieœcie mu wody.- Za³Ã³¿cie mu na g³owê papierow¹ torbê.- Z³Ã³¿cie mu pod nosem kurczê w ofierze.Zabrzmia³ wysoki gwizd, w dali huknê³a eksplozja i coœ zasycza³o.Do komnatyws¹czy³o siê kilka stru¿ek pary.Kap³ani wybiegli na taras, pozostawiaj¹c Diosa w szoku.Zoba­czyli, ¿e t³umywokó³ pa³acu wpatruj¹ siê w niebo.- Zdaje siê.- zawo³a³ najwy¿szy kap³an Cephuta, Boga Sztuæ­ców, wierz¹c, ¿emo¿e spokojniej ni¿ inni oceniæ zaistnia³¹ sytuacjê -.¿e Thrrp siêzdekoncentrowa³ i uleg³ nag³emu atakowi Jehta, PrzewoŸnika S³onecznego Globu.Coœ zabrzêcza³o w oddali, jakby parê miliardów much wystarto­wa³o w panice, iogromny mroczny cieñ przesun¹³ siê nad pa³acem.- Ale.- podj¹³ kap³an Cephuta - wraca Skarabeusz.Tak, nabierawysokoœci.Jeht jeszcze go nie widzi i spokojnie pod¹¿a w stronê po³udnika.Ale oto wkracza Sessifet, Bogini Popo³udnia! Co za niespodzianka, co zaniespodzianka! M³oda bogini, która wprawdzie niewiele jeszcze osi¹gnê³a, alejak¿e jest obiecuj¹ca.Nie­zwyk³e zagranie, panowie i eunuchy, i.tak!Skarabeusz traci szan­sê! Traci szansê!Cienie tañczy³y i wirowa³y na kamieniach tarasu.- Ale.co to? Starsi bogowie, nie da siê tego inaczej okre­œliæ, wspó³pracuj¹przeciwko zarozumia³ym nowicjuszom! Dziel­na Sessifet trzyma siê, wykorzystujes³aby punkt… Wygrywa! Te­raz odbiega, odbiega, Gil i Skarabeusz chyba walcz¹ zesob¹, ma czyste niebo i tak! Tak! Tak! Jest po³udnie! Po³udnie! Mamypo³u­dnie!Cisza.Kap³an uœwiadomi³ sobie, ¿e wszyscy na niego patrz¹.Po chwili ktoœ zabra³ g³os.- Dlaczego krzycza³eœ w ten papirus?- Przepraszam.Nie wiem, co mnie napad³o.Kap³anka Sarduk, Bogini Jaskiñ,parsknê³a pogardliwie.- Przypuœæmy, ¿e któryœ by je upuœci³? - warknê³a.- Ale.Ale.- Prze³kn¹³ œlinê.- Przecie¿ to niemo¿liwe, praw­da? Wszyscymusieliœmy siê przejeœæ albo za d³ugo byliœmy na s³oñ­cu, albo co.Bo przecie¿ka¿dy wie, ¿e bogów nie ma.A s³oñce to p³on¹ca kula gazu, prawda, i okr¹¿aœwiat codziennie, a.a.a bo­gowie.Owszem, istnieje realna potrzeba, byludzie wierzyli, nie zrozumcie mnie Ÿle, ale.Koomi, choæ perfidne myœli brzêcza³y mu w g³owie, mia³ lepszy refleks odkolegów.- Braæ go, ch³opcy! - krzykn¹³.Czterej kap³ani chwycili pechowego czciciela sztuæców za rêce i nogi, izapewnili mu szybki transport na brzeg tarasu, przez balu­stradê i w mêtne wodyDjelu.Pluj¹c, wyp³yn¹³ na powierzchniê.- Dlaczego to zrobiliœcie? - zapyta³.- Wiecie przecie¿, ¿e mam racjê.¯aden zwas tak naprawdê nie.Wody Djelu leniwie otworzy³y paszczê i kap³an znikn¹³, dok³ad­nie w chwili, gdywielki skrzydlaty Skarabeusz zabrzêcza³ groŸnie nad pa³acem i odlecia³ w stronêgór.Koomi otar³ czo³o.- Niewiele brakowa³o - szepn¹³.Koledzy pokiwali g³owami, spogl¹daj¹c na znikaj¹ce krêgi na wodzie.Ca³kiemnagle w Djelibeybi zabrak³o miejsca na uczciwe zw¹tpienie.Zw¹tpienie mog³odoprowadziæ do tego, ¿e coœ unie­sie w¹tpi¹cego w górê, po czym wyrwie mu rêcei nogi.- Ehm.- odezwa³ siê ktoœ.- Ale Cephut bêdzie trochê z³y, nieprawda¿.?- Wszyscy wielbi¹ Cephuta - krzyknêli chórem na wszelki wy­padek.- Nie widzê powodu - burcza³ stary kap³an, stoj¹cy trochê z bo­ku.- Przeklêtyartysta no¿a i widelca.Chwycili go, wci¹¿ protestuj¹cego, i cisnêli dorzeki.- Wszyscy wielbi¹.- Urwali niepewnie.- A w³aœciwie czyim on by³ kap³anem?- Bunu, Koziog³owego Boga Kóz? Chyba tak.- Wszyscy wielbi¹ Bunu, przypuszczalnie - zawo³ali zgodnie, gdy œwiêtekrokodyle p³ynê³y do celu niczym ³odzie podwodne.Koomi wzniós³ rêce.Mówi siê, ¿e okazja tworzy cz³owieka.Koomi by³ cz³owiekiem, tworzonym przezokazje krête i przykre.Pod jego ³ys¹ czaszk¹ zaczy­na³y ju¿ formowaæ siê pewnekonkluzje, niczym duchy przez wieki uwiêzione w kamieniu.Nie mia³ jeszczepewnoœci, czym s¹, ale ogól­nie dotyczy³y bogów, nowej ery, potrzeby stanowczejrêki u steru, byæ mo¿e równie¿ przeniesienia Diosa do wnêtrza pierwszego zbrze­gu krokodyla.Sama myœl o tym sprawia³a mu zakazan¹ rozkosz.- Bracia! - zakrzykn¹³.- Przepraszam bardzo.- wtr¹ci³a z naciskiem kap³anka Sarduk.- I siostry.- Dziêkujê.-.Cieszmy siê!Kap³ani stali w ca³kowitym milczeniu.Tak radykalne rozwi¹za­nie jak dot¹d nieprzysz³o im do g³owy.A Koomi patrzy³ na zwróco­ne ku sobie twarze i czu³dreszcz, jakiego nie dozna³ jeszcze nigdy w ¿yciu.Byli œmiertelnie przera¿enii czekali, a¿ on.on!.powie im, co robiæ.- Tak! - rzek³.- Gdy¿ w istocie godzina bogów.-.i bogiñ.-.tak, i bogiñ, nadesz³a.Ehm.I co? Kiedy ju¿ zaszed³ tak daleko, to co w³aœciwie ka¿e im ro­biæ? Inatychmiast pomyœla³: to bez znaczenia.Pod warunkiem, ¿e bêdê dostateczniepewny siebie.Stary Dios zawsze ich pêdzi³ przed sob¹, nigdy nie stara³ siêprowadziæ.Bez niego s¹ jak zagubione owce.- A zatem bracia.i siostry, oczywiœcie.musimy siebie zapy­taæ, musimysiebie zapytaæ, o, tego.-Jego g³os znowu nabra³ mo­cy.- Tak, musimy siebiezapytaæ, dlaczego bogowie przybyli.A bez w¹tpienia przybyli dlatego, ¿e niebyliœmy dostatecznie wytrwali w naszej wierze, ehm, ¿e pragnêliœmy rzeŸbionegocielca.Kap³ani spojrzeli po sobie.Naprawdê pragnêli? A w³aœciwie jak siê to robi?- Tak.I co z ofiarami? By³ czas, kiedy ofiara by³a ofiar¹, a nie zabaw¹ zkurami i kwiatami.To zdanie wywo³a³o atak kaszlu wœród s³uchaj¹cych.- Czy mówimy tu o dziewicach? - upewni³ siê jeden z kap³a­nów.- Ehem.- A tak¿e o niedoœwiadczonych m³odych ch³opcach, ma siê ro­zumieæ - doda³szybko.Sarduk by³a jedn¹ ze starszych bogiñ i jej czcicielki zbiera³y siê wniejasnych celach w œwiêtych gajach.Na sa­m¹ myœl, ¿e spaceruje teraz poœwiecie z rêkami po ³okcie we krwi, ³zawi³y mu oczy.Serce Koomiego bi³o mocno.- A niby dlaczego nie? - zapyta³.- Wtedy wszystko by³o lepsze, prawda?- Ale., ten, no.Myœla³em, ¿e skoñczyliœmy ju¿ z tym na do­bre.Spadek liczbyludnoœci i w ogóle.Od strony rzeki rozleg³o siê potê¿ne chlupniêcie - to Tzut, Wê¿og³owy BógGórnego Djelu, wyp³yn¹³ na powierzchniê i z powag¹ spojrza³ na zebranychkap³anów.W chwilê potem Fhez, Krokodylog³owy Bóg Dolnego Djelu, wyskoczy³ spodwody i ambitnie spróbo­wa³ przegryŸæ Tzuta na pó³.Obaj zanurzyli siê wœródrozprysków i niewielkiej fali przyp³ywu, która zala³a taras.- A mo¿e liczba ludnoœci spadla, poniewa¿ przestaliœmy sk³a­daæ w ofierzedziewice.obojga p³ci, naturalnie - zasugerowa³ na­tychmiast Koomi.-Pomyœleliœcie o tym?Pomyœleli o tym.Nastêpnie pomyœleli o tym jeszcze raz.- Nie s¹dzê, ¿eby król siê zgodzi³ - odezwa³ siê niepewnie jakiœ kap³an [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl