do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Che-vrolet sta³ na polnej drodze.W pewnej odleg³oœci, mo¿e ze dwieœcie metrówod wozu, widaæ by³o niewielk¹ chatkê z ¿arówk¹ w jedynym oknie.Na prawo oddomku sta³y jeszcze dwie - budowle? Nie by³y to domy ani chaty czy sza³asy,lecz zwiewne, lekko wklês³e sylwetki.Czy przezroczyste? Ach, tak.Druty ip³Ã³tno.Albo siatka.„Budowle" okaza³y siê p³Ã³ciennymi namiotami, wspartymi nalicznych tykach.Alex dopiero w tej chwili zrozumia³, gdzie siê znalaz³, gdy¿ujrza³ za namiotami ubity pas trawy, wzd³u¿ którego co dziesiêæ metrówrozstawiono stojaki z nie zapalonymi pochodniami.Namioty by³y w rzeczywistoœcizamaskowanymi hangarami, a ³¹ka pasem startowym.Byli na ukrytym w górach l¹dowisku dla awionetek.Chevrolet ruszy³ i z wolna podjecha³ do budyneczku, który z bliska okaza³ siêdawn¹ zagrod¹ rolnika.Obok domu sta³ staroœwiecki traktor, sprzêt rolniczy-p³ugi, nosid³a, wid³y.W ksiê¿ycowym œwietle narzêdzia wygl¹da³y jak teatralnerekwizyty.Nie u¿ywane, martwe wspomnienia przesz³oœci.Kamufla¿.Zakamuflowane by³y te¿ hangary.Takich l¹dowisk nie znajdzie siê na ¿adnejmapie.Panie McAuliff! Panie Tucker! ChodŸcie ze mn¹! - Murzyn, który siedzia³ przyoknie, otworzy³ drzwi i wysiad³.Sam i Alex poszli w jego œlady.Kierowca itrzeci Jamajczyk zostali w samochodzie, a kiedy pasa¿erowie odst¹pili,Chevrolet ruszy³ i szybko znikn¹³ za zakrêtem drogi.Dok¹d pojechali? - zapyta³ z pewn¹ obaw¹ McAuliff.Ukryæ auto - odpowiedzia³ Murzyn.- Kingston wysy³a nocne patrole lotnicze,szukaj¹ takich l¹dowisk jak to.Przy ³ucie szczêœcia trafi im siê awionetka zgand¿¹.- Z gand¿¹? Myœla³em, ¿e marihuana to pó³nocne wybrze¿e? - zdumia³ siê Tucker.Jamajczyk rozeœmia³ siê szczerze.- Z gand¿¹, haszem czy makiem.Na pó³nocy, na zachodzie czy wschodzie.Podstawowy eksport tej wyspy, mon.Tyle ¿e nas to nie dotyczy.Ale chodŸcie doœrodka.Drzwi maleñkiej zagrody uchyli³y siê, kiedy podeszli.W kwadracie œwiat³astan¹³ Mulat, ten sam, który w pasiastym fartuchu rozmawia³ z Alexem za lad¹ uTallona.Wnêtrze okaza³o siê urz¹dzone prymitywnie: drewniane krzes³a, poœrodku jedynejizby okr¹g³y stó³ z grubaœnym blatem, przy œcianie ³Ã³¿ko polowe.Kontrastowa³ ztymi meblami skomplikowany nadajnik radiowy na stoliku przy drzwiach.Œwiat³o,które widzieli z zewn¹trz, pada³o z lampki wisz¹cej przed nadajnikiem.S³ychaæte¿ by³o warkot generatora, zapewniaj¹cego pr¹d.McAuliff zanotowa³ to wszystko w pamiêci w ci¹gu dwóch sekund, zanim jeszcze wcieniach wnêtrza dojrza³ drugiego mê¿czyznê, odwróconego dot¹d plecami.Zna³ têsylwetkê, krój marynarki, wciêt¹ taliê i dopasowane spodnie.Tak, zna³.Mê¿czyzna odwróci³ siê do nich, a na jego twarz pad³o œwiat³o lampki.CharlesWhitehall przeci¹gle spojrza³ na McAuliffa, po czym z wolna skin¹³ mu g³ow¹.Drzwi ponownie siê otworzy³y i do izby wszed³ kierowca wraz z trzecim Murzynem.Kierowca podszed³ do okr¹g³ego sto³u i usiad³, po czym zdj¹³ czapkêbaseballow¹, ods³aniaj¹c masywn¹, ogolon¹ na zero czaszkê.Jestem Moore.Barak Moore, panie McAuliff.Niech siê pan nie obawia,zadzwoniliœmy do tej kobiety, do pani Booth.Powiedzieliœmy, ¿e zabrano pana doministerstwa na pilne posiedzenie.Nie uwierzy - zapewni³ go Alex.- Jeœli zacznie wydzwaniaæ do ministerstwa, dowie siê, ¿e pojechaliœcie zLathamem do magazynów.Nie ma problemu, mon.Sam Tucker nadal sta³ przy drzwiach, spokojny, lecz niezmiernie zaintrygowany.Bi³a od niego si³a, zw³aszcza gdy skrzy¿owa³ na piersiach potê¿ne ramiona.Si³êznaæ by³o równie¿ w jego pooranych rysach, wygarbowanych s³oñcem Kalifornii.Podkreœla³y j¹ tak¿e wêŸlaste miêœnie.Charles Whitehall nie ruszy³ siê od oknaznajduj¹cego siê po lewej stronie drzwi, a na jego aroganckiej, nieruchomejtwarzy malowa³a siê jedynie pogarda.Jasnoskóry Murzyn ze sklepu rybnego Tallona i dwóch jamajskich „partyzantów"odsunê³o krzes³a pod przeciwleg³¹ œcianê, daleko od sto³u.Dawali w ten sposóbdo zrozumienia, ¿e o wszystkim decyduje tu Barak Moore.Proszê, siadajcie - Moore wskaza³ trzy wolne krzes³a przy stole.Tucker iMcAuliff popatrzyli po sobie.Odmawiaæ nie by³o sensu.Charles Whitehalluparcie tkwi³ przy oknie.Barak Moore spojrza³ na niego.A ty siê nie przysi¹dziesz?Je¿eli bêdê mia³ ochotê, to usi¹dê.Moore uœmiechn¹³ siê i nie odejmuj¹c wzroku od Whitehalla wyjaœni³:Charley-mon kiepsko toleruje moj¹ obecnoœæ w tym samym domu, a co dopiero przyjednym stole.To jak siê tu znalaz³? - zapyta³ Sam Tucker.Nie mia³ pojêcia, dok¹d naprawdê leci.Dopiero kilka minut przed l¹dowaniemzrozumia³, ¿e w Savanna-la-Mar podmieniliœmy pilota.Nazywa siê naprawdê Charles Whitehall - oœwieci³ McAuliff Sama Tuckera.-Uczestnik naszej wyprawy.Ja te¿ nie wiedzia³em, ¿e go tu spotkam.Czym siê zajmujesz, ch³opcze? - zapyta³ Whitehalla Tucker, okrêcaj¹c siê wraz zkrzes³em.Jamajk¹.ch³opcze.Nie chcia³em ciê uraziæ, synu.Widaæ ma pan talent - brzmia³a krótka odpowiedŸ Whitehalla.Charley i ja - podj¹³ w¹tek Barak Moore - stoimy na przeciwnych biegunachpolityki.W waszym kraju mówi siê o pewnych warstwach bia³ego spo³eczeñstwa„wyskrobki".Dla Whitehalla jako Murzyn jestem wiêc pewnie „wysmo³kiem", a napewno takim samym ludzkim œmieciem.Przyczyna jest wszêdzie taka sama:Whitehall uwa¿a, ¿e jestem chamem, nie umytym wyszczekanym chamem.W oczachCharley-mona jestem nie domytym lewackim rewolucjonist¹.Podczas gdy on,rozumiecie, uwa¿a siê za rebelianta wykwintnego.- Moore uczyni³ d³oni¹faluj¹cy, obraŸliwy gest.- Nasze rewolucje s¹ skrajnie, krañcowo odmienne,mon.Ja chcê, ¿eby Jamajka nale¿a³a do nas wszystkich.Dla Whitehalla wystarczyna Jamajce paru w³aœcicieli.Whitehall nie drgn¹³ nawet, lecz beznamiêtnie odparowa³:- Jesteœ tak samo zaœlepiony jak dziesiêæ lat temu.Jedyne, co siê w tobiezmieni³o, to imiê, Bramwellu Moore.- Nastêpne s³owa Whitehalla przesycone by³yszyderstwem.- „Barak", z akcentem na koñcu.Pseudonim równie dziecinny i g³upijak ca³a twoja filozofia spo³eczna.Rechot ropuchy w d¿ungli.Moore, zanim odpowiedzia³, prze³kn¹³ z wysi³kiem œlinê.Pewnie, ¿e wola³bym ciê zabiæ, i dobrze o tym wiesz.Tyle ¿e by³oby z tegorównie ma³o po¿ytku co z systemu, który chcesz si³¹ narzuciæ tej wyspie.Ty ija mamy dzisiaj wspólnego wroga.Lepiej skorzystaj z szansy, fascisti-mon.S³ownictwo twoich instruktorów.Kazali ci wkuæ je ze s³uchu, czy mo¿e nawetnauczyli ciê czytaæ?S³uchajcie! - przerwa³ im ze z³oœci¹ McAuliff: - Bijcie siê albo przezywajcie,mordujcie siê nawet, co mnie to obchodzi! Ale najpierw odwieŸcie mnie dohotelu! - Odwróci³ siê do Baraka Moore'a i ponagli³: - Mówcie, co macie nam dopowiedzenia!McAuliff ma racjê, Charley-mon - zauwa¿y³ Moore.- Rozliczymy siê, gdy bêdziepo wszystkim [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl